Nie umiałem pogodzić przyjaźni do człowieka, którego uważałem za towarzysza broni, z nienawiścią do przyłapanego na gorącym uczynku wroga, który wbił mi nóż w plecy.
– Czy namawiałeś mnie, żebym wziął tę sprawę, bo chciałeś pomóc Julii, bo ją kochałeś?
– Powiedziała mi, że nie wierzy w winę Billy’ego. Mój instynkt mówił mi to samo.
– To nie jest odpowiedź na moje pytanie.
Wahał się, ale tylko przez chwilę.
– Tak – odparł. – Poprosiłem cię dlatego, że chciałem jej pomóc.
– I? – ponagliłem go, chcąc usłyszeć odpowiedź na drugą część pytania.
– I dlatego, że myślałem… – Urwał i poprawił się: – I dlatego, że ją kochałem. – Wzruszył ramionami. – Chciałeś odpowiedzi, więc ją masz. Może to brzmi głupio, ale kochałem ją.
Kiwnąłem głową. Po tej szczerej odpowiedzi byłem bardziej skłonny mu uwierzyć, ale wciąż miałem wątpliwości. Spojrzałem mu w oczy.
– Gdybym nie uznał Darwina Bishopa za głównego podejrzanego, czy wciąż uczestniczyłbym w dochodzeniu?
– O co chcesz mnie zapytać, Frank? – powiedział Anderson, usiłując nad sobą zapanować. – Chcesz wiedzieć, czy byłbym zdolny wtrącić człowieka do więzienia, aby mu zabrać żonę?
Tak. O to właśnie chciałem go zapytać, choć zabrzmiało to okropnie. Nie odpowiedziałem.
– Mówiłem poważnie, że musieliby mnie odsunąć od tej sprawy, aby się pozbyć ciebie – rzekł. – Wiem, że teraz trudno ci w to uwierzyć, ale gdybyś mi powiedział, że Billy ma wszelkie cechy mordercy, to on byłby głównym podejrzanym, nie Darwin. Nigdy nie wmanewrowałbym nikogo w morderstwo. Nawet dla Julii.
Anderson poleciał na Nantucket, a ja wezwałem taksówkę i kazałem się zawieźć do Mass General. Choć potrzebowaliśmy czasu, by przemyśleć, jak ma dalej wyglądać nasza współpraca, wiedzieliśmy, że nie możemy jej przerwać. Pomimo wszystkich komplikacji, jakie się pojawiły w sprawie Bishopa, jedno się nie zmieniło: ktoś próbował zabić pięciomiesięczną Tess Bishop i mógł spróbować jeszcze raz.
Gdy jechałem taksówką Storrow Drive, mając po lewej stronie Charles River, a po prawej panoramę Bostonu, zacząłem się zastanawiać, kto włożył negatyw do fiolki. Wszystko wskazywało na Garreta. Lubił robić zdjęcia wyspy i powiedział nam o fiolce. Ale istniała też możliwość, choć niewielka, że zrobił to Darwin Bishop. Niewykluczone, że schował dowód wskazujący, dlaczego chciał zabić Tess, razem z narzędziem, którego użył do próby popełnienia zabójstwa. Odpowiedź na to pytanie mieliśmy poznać, gdy Leona zdejmie odciski palców z negatywu.
Było po szóstej i zapadał już zmrok, gdy wchodziłem głównym wejściem do szpitala. Przez chwilę czułem pokusę, żeby wpaść do izby przyjęć i poprosić Colina Baina o receptę na perkocet, który uśmierzyłby mój ból z powodu rany w plecach, zranionej dumy i zerwanej przyjaźni. Wziąwszy pod uwagę okoliczności, każdy psychoterapeuta wybaczyłby mi tę słabość. Na szczęście uświadomiłem sobie w porę, że zachowanie trzeźwego umysłu to jedna z nielicznych spraw, na które jeszcze mam wpływ. Nie było sensu samemu wbijać sobie noża w plecy, skoro inni robili to tak dobrze.
Pojechałem windą na OIOP i automatycznie poszedłem do pokoju Tess. W drzwiach stanąłem jak wryty, widząc w łóżku inne dziecko. Rozejrzałem się po pokojach, ale w żadnym nie było córki Julii. Wyciągnąłem najgorszy z możliwych wniosków: serce Tess przestało bić. Zatrzymałem przechodzącą młodą pielęgniarkę.
– Jestem lekarzem, zajmuję się sprawą Bishopów – powiedziałem, nie potrafiąc zadać najbardziej oczywistego w tej sytuacji pytania. – Wczoraj leżała tu ich córka.
– Może się pan wylegitymować? – zapytała kobieta, co tylko wzmogło mój lęk. Chciała dowodu, że jestem pracownikiem szpitala, zanim przekaże mi złą wiadomość. Zakręciło mi się w głowie.
– Dobrze się pan czuje? – zatroskała się. – Może pan usiądzie?
Zanim zdążyłem odpowiedzieć, przez rozsuwane drzwi na oddział wszedł John Karlstein.
– Frank! – zawołał mi nad uchem.
Odruchowo się odwróciłem, naciągając sobie przecięte mięśnie.
– Jezu – wymamrotałem przez zaciśnięte zęby.
– Tylko moja matka tak o mnie myślała – zażartował. – I nikt poza nią.
Spróbowałem się wyprostować.
– Cieszę się, że cię widzę – mówił. – Bain mi powiedział, co ci się przytrafiło. Podaj ich do sądu.
– Do sądu? Kogo? Po co?
– Na tej uliczce już od dawna jest niebezpiecznie. Pamiętasz? Niecały rok temu też kogoś tam napadnięto. Powinni ją lepiej oświetlić. Podaj szpital do sądu, mówię ci, człowieku.
– Chyba dam sobie z tyni spokój.
– Czemu? Niech jakaś cholerna firma ubezpieczeniowa wreszcie raz zapłaci. Co się przejmujesz? Oni mają nas gdzieś, prawda? Powinieneś mi odpalić znaleźne za dobrą radę.
Po Karlsteinie trudno było poznać, czy mówi poważnie, czy żartuje. Powróciłem myślami do Tess.
– Co się stało z córką Bishopa? – spytałem, przygotowując się na najgorsze. – Masz niedobre wieści?
– Tylko do mojej statystyki. Przenieśliśmy ją na telemetrię. Wyszła na prostą. Stymulator działa jak ta lala.
Telemetria jest „przejściowym” oddziałem kardiologicznym, gdzie pacjenci wciąż są monitorowani, ale mają więcej swobody.
– Dzięki Bogu – odetchnąłem.
– Ale mieliśmy z nią jeszcze pewien mały problem – oznajmił Karlstein.
– Jaki?
– Miliarder. Bardzo chciał zobaczyć dziecko.
– Ktoś mu w tym przeszkodził?
– Twoja przyjaciółka. Pokazała, że ma pazurki.
– Moja przyjaciółka…
– Julia. Matka. – Karlstein mrugnął do mnie, dając do zrozumienia, że zorientował się, co mnie łączy z Julią. – Dwie godziny przed tym, jak się tu pojawił mąż, pojechała do sądu w Suffolk, który tymczasowo zakazał mu zbliżania się do córki. Miała kopertę z wszystkimi papierami. Ochrona szpitala pokazała mu je, gdy przyszedł na oddział ze swoją obstawą.
– Z obstawą?
– Tak sądzę. Ci faceci byli więksi ode mnie.
Wiedziałem, że to jeszcze nie koniec starcia.
– Jak Julia to zniosła?
– Wobec męża była jak skała, ale potem się rozkleiła. Po prostu zalała się łzami. Wezwałem ponownie Caroline Hallissey, żeby pomogła jej dojść do siebie.
– I co?
– No wiesz, jaka ona jest – odparł Karlstein wymijająco.
– Co powiedziała?
– Nic sensownego.
– Daj spokój, powiedz mi.
– Powiedziała, że pani Bishop udaje złość i gra na naszych emocjach, byśmy jej nadskakiwali.
– Ty też tak uważasz?
Pokręcił głową.
– Jeśli grała, to należałby się jej Oscar. Znasz mnie. Nie rozczulam się nad ludźmi. Jeśli dwa razy proszę dla kogoś o konsultację psychiatryczną, to znaczy, że naprawdę jest w złym stanie.
– W każdym razie dzięki, że powiedziałeś mi, co sądzi Hallissey. Im więcej informacji, tym lepiej. – Zrobiłem pauzę. – Dziękuję też za to, co zrobiłeś dla Tess.
– Nie dziękuj, ale podaj szpital do sądu i przyjmij mnie do spółki. – Jego uśmiech nie pozostawiał wątpliwości, że żartuje. Potem nachylił mi się do ucha i ściszył głos. – Odpocznij trochę. Wyglądasz, jakbyś za chwilę miał tu paść trupem, a na to nie możemy sobie pozwolić.
Wszedłem po schodach na telemetrię, która prawie niczym się nie różniła od większości oddziałów szpitalnych: korytarz i szereg pojedynczych pokojów dla pacjentów. Zatrzymałem się przy dyżurce pielęgniarskiej, odszukałem numer pokoju Tess i ruszyłem w jego stronę. Kiedy stanąłem w drzwiach, zobaczyłem Julię siedzącą przy łóżku małej. Podobnie jak wcześniej na OIOP-ie, nie spuszczała wzroku z córki. Badałem swoją reakcję na jej widok. Zgodnie z oczekiwaniami poczułem między innymi lęk i ukłucie złości, ale te negatywne emocje zaćmiło uczucie, którego się nie spodziewałem – coś w rodzaju otuchy. Takie uczucie ogarnia człowieka, który przyjeżdża do domu, wiedząc, że stało się coś złego, że w rodzinie wydarzyła się jakaś tragedia, ale on mimo to czuje się pokrzepiony, bo wie, że będzie uczestniczył w sprawach, które są także jego sprawami. O dziwo, wzięcie na swe barki cząstki problemów rodzinnych może przynieść ulgę.
Читать дальше