– Nazwiska – powiedział Reacher. – Już! Albo rozszarpię
cię na kawałki.
Facet zawahał się. Błąd. Reacher uderzył go ponownie. Wtedy facet podał nazwiska sześciu osób, razem z rysopisami i adresami, i zrobił to, leżąc na podłodze i krztusząc się krwią.
Reacher spojrzał na Yanni.
– Wszyscy odpowiadają – powiedział.
***
W powrotnej drodze, siedząc w ciemnej kabinie mustanga, Ann Yanni powiedziała:
– Zadzwoni i ostrzeże ich.
– Nie zrobi tego – odparł Reacher. – Właśnie ich zdradził. Sądzę, że od jutra zrobi sobie długie wakacje.
– Taką masz nadzieję?
– To bez znaczenia. Oni już wiedzą, że po nich przyjdę. Następne ostrzeżenie niczego by nie zmieniło.
– Masz bardzo bezpośrednie podejście. Nie wykładają tego na kursach dziennikarstwa.
– Mogę cię tego nauczyć. Najważniejszy jest element zaskoczenia. Jeśli zdołasz ich zaskoczyć, nie musisz bić bardzo mocno.
***
Yanni podyktowała Franklinowi nazwiska podane przez Johna Mistrova. Cztery z nich pokrywały się z tymi, które Reacher już znał: Charlie Smith, Konstantin Raskin, Vladimir Shumilov oraz Pavel Sokolov. Piątym był Grigor Linsky, w któ-
rym Reacher domyślał się inwalidy w niemodnym garniturze, ponieważ szósty nazywał się Zek Chelovek.
– Chyba mówiłeś, że „Zek” to nie imię – przypomniał Franklin.
– Zgadza się – powiedział Reacher. – Tak samo jak „Chelovek”. To transliteracja rosyjskiego słowa oznaczającego człowieka. Zek Chelovek oznacza więźnia i człowieka. Czyli Więzień-Człowiek.
– Pozostali nie używają pseudonimów.
– Zek pewnie też nie. Może przybrał takie nazwisko. Mógł zapomnieć, jak naprawdę się nazywał. Może wszyscy zapomnielibyśmy, gdybyśmy byli więźniami gułagu.
– Mówisz, jakbyś mu współczuł – zauważyła Yanni.
– Wcale mu nie współczuję – odparł Reacher. – Tylko usiłuję go zrozumieć.
– Mistrov nie wspomniał o moim ojcu – powiedziała Helen.
Reacher skinął głową.
– To Zek jest zakulisowym manipulatorem. On siedzi na szczycie piramidy.
– Co oznacza, że mój ojciec jest tylko wykonawcą.
– Teraz nie martw się tym. Skup się na Rosemary.
Franklin wywołał internetową mapę i odkrył, że pod podanym
przez Johna Mistrova adresem znajduje się wytwórnia kruszywa, zbudowana przy kamieniołomach, osiem mil na północny zachód od miasta. Potem przejrzał wyciągi podatkowe i potwierdził, że Specialized Services of Indiana jest jej zarejestrowanym właścicielem. Sprawdził ponownie wyciągi i odkrył, ze jedyną inną nieruchomością należącą do firmy jest dom na parceli sąsiadującej z wytwórnią. Yanni powiedziała, że zna tę okolicę.
– Czy jest tam coś jeszcze? – zapytał ją Reacher.
Przecząco pokręciła głową.
– Przez całe mile nic tylko farmy.
– W porządku – rzekł Reacher. – To tam. Tam przetrzymują Rosemary.
Spojrzał na zegarek. Dziesiąta wieczór.
– I co teraz? – spytała Yanni.
– Teraz czekamy – powiedział.
– Na co?
– Aż Cash dotrze tu z Kentucky. A potem poczekamy jeszcze trochę.
– Na co?
Reacher znów się uśmiechnął.
– Na godzinę duchów – odparł.
***
Czekali. Franklin zaparzył kawę. Yanni opowiadała o pracy w telewizji, o ludziach, których poznała, i zdarzeniach, które widziała, o przyjaciółkach gubernatora, o kochankach żon polityków, ustawionych przetargach, mafijnych związkach zawodowych, o akrach marihuany rosnącej za zasłoną kukurydzy sadzonej tylko na brzegach pól w Indianie. Potem Franklin opowiadał o swojej pracy w policji. Jeszcze później Reacher opowiedział o swoim życiu wagabundy, jakie wiódł po wyjściu z wojska, o nieustannych wędrówkach i odkryciach.
Helen Rodin cały czas milczała.
Dokładnie o jedenastej usłyszeli warkot silnika diesla, odbijający się echem od ceglanego muru po drugiej stronie ulicy. Reacher podszedł do okna i zobaczył humvee Casha, wjeżdżający na miniparking przed biurem. Zbyt hałaśliwy, pomyślał. Nie możemy go użyć.
A może jednak.
– Przybyła piechota morska – oznajmił.
Usłyszeli kroki Casha na schodach. I pukanie do drzwi. Reacher wyszedł na korytarz i otworzył je. Cash wszedł raźnym, miarowym, pewnym krokiem. Był ubrany na czarno. Czarne brezentowe spodnie, czarna brezentowa kamizelka bez rękawów. Reacher przedstawił wszystkich. Yanni, Franklin, Helen Rodin. Uścisnęli sobie dłonie i Cash usiadł. Po dwudziestu minutach w pełni orientował się w sytuacji.
– Załatwili dziewiętnastoletnią dziewczynę? – zapytał.
– Spodobałaby ci się – powiedział Reacher.
– Mamy jakiś plan?
– Zaraz będziemy mieli – obiecał Reacher.
Yanni poszła do samochodu po mapy. Franklin pozbierał kubki po kawie i zrobił miejsce na stole. Yanni wybrała właściwą mapę. Rozłożyła ją na stole.
– To jak olbrzymia szachownica – powiedziała. – Każdy prostokąt ma sto jardów kwadratowych. Pole jest poprzecinane siecią dróg biegnących z północy na południe i z zachodu na wschód, co dwadzieścia takich kwadratów. – Pokazała. Szczupłym palcem z polakierowanym paznokciem. – Tylko w tym miejscu mamy dwie spotykające się drogi i w południowo-wschodnim rogu powstałego w wyniku tego trójkąta mamy pusty obszar szeroki na trzy pola i długi na pięć. Tam nie ma żadnych upraw. Na północy jest wytwórnia kruszywa, a na południu dom. Widziałam go. Stoi około dwustu jardów od drogi, samotny budynek na pustkowiu. Nie ma ogrodu ani żadnej roślinności. Ani ogrodzenia.
– Płaski teren? – zapytał Reacher.
– Jak stół bilardowy – odparła Yanni.
– Jest ciemno – rzekł Cash.
– Jak w studni – powiedział Reacher. – Sądzę, że brak ogrodzenia świadczy o tym, że używają kamer. Zapewne z urządzeniami termowizyjnymi na podczerwień.
– Jak szybko potrafisz przebiec dwieście jardów? – zapytał Cash.
– Jak? – odparł Reacher. – Tak wolno, że mogliby zamówić karabin przez telefon i odebrać przesyłkę, a potem mnie z niego zastrzelić.
– Skąd najlepiej podejść?
– Od północy – powiedział Reacher. – Bez wątpienia. Moglibyśmy zjechać z szosy do wytwórni, a potem podejść bliżej. Później moglibyśmy czekać na odpowiednią chwilę. Bylibyśmy osłonięci.
– Jeśli mają kamery termowizyjne, to nie da się ich podejść.
– Później będziemy się tym martwić.
– Dobrze, ale na pewno przewidzieli atak od północy. Reacher skinął głową.
– Zostawmy północ. To zbyt oczywiste rozwiązanie.
– Niemal równie dobry kierunek to południe lub wschód. Zdaje się, że od zachodu biegnie droga dojazdowa. Jest prosta i nie daje żadnej osłony.
– Oni na pewno też tak uważają.
– No to też mają rację.
– Podoba mi się ta droga dojazdowa – mruknął Rea-cher. – Jaka ona jest? Brukowana?
– Utwardzona żwirem – powiedziała Yanni. – Mają go dużo.
– Hałaśliwa nawierzchnia – zauważył Cash.
– Na pewno nagrzana słońcem – powiedział Reacher. – Cieplejsza niż ziemia. Da kolorowy pas na obrazach termowizyjnych. Na słabo kontrastowym ekranie po obu jej stronach będą ciemne pasy.
– Żartujesz? – powiedział Cash. – Twoje ciało miałoby temperaturę o kilkanaście stopni wyższą od otoczenia. Byłbyś widoczny jak raca.
– Będą pilnować od południa i od wschodu.
– Nie tylko.
– Masz lepszy pomysł?
– A może frontalny atak? Samochodami?
Читать дальше