Powoli przejechali obok domu Archerów. Pod skrzynką na listy wisiał na łańcuchu żeliwny znak: Ted i Oline Archer.
Wznoszący się za rozległym trawnikiem dom był zamknięty, ciemny i cichy. Zbudowany w stylu wczesnowiktoriańskim. Ciemnobrązowe belki, kremowe stiuki. Garaż na trzy samochody. Bez wyrazu, ocenił Reacher.
Sąsiadka, której szukali, mieszkała po drugiej stronie ulicy, jeden numer dalej na północ. Jej dom był równie duży jak Archerów, ale we włoskim stylu. Kamienne ozdoby, wieżyczki z krenelażem, ciemnozielone markizy nad parterowymi oknami od południa. Zmierzch przechodził w zmrok i za zasłoniętymi oknami paliły się światła. Cała ulica wyglądała zacisznie, spokojnie i miło, jakby zadowolona z siebie.
– Spokojnie śpią w łóżkach, gdyż twardzi ludzie czuwają w nocy, gotowi użyć przemocy wobec każdego, kto chciałby ich skrzywdzić – powiedział Reacher.
– Czytujesz George'a Orwella? – zapytała Yanni.
– Chodziłem do college'u – przypomniał jej. – West Point to teoretycznie college.
– Obecny ustrój społeczny jest oszustwem, a jego ulubione ideały to przeważnie złudzenia – powiedziała Yanni.
– Żaden myślący człowiek nie może żyć w takim społeczeństwie jak nasze, nie pragnąc go zmienić – odparł Reacher.
– Jestem pewna, że to bardzo mili ludzie – powiedziała Helen.
– Tylko czy zechcą z nami rozmawiać?
– Zechcą – zapewniła Yanni. – Każdy chce.
Helen wjechała na długi, wysypany wapiennym żwirem podjazd i zaparkowała jakieś dwanaście stóp za zagranicznym wozem terenowym z wielkimi chromowanymi kołami. Frontowe drzwi domu były zrobione ze starych dębowych desek obitych żelazem i ćwiekami o łbach wielkości piłek golfowych. Sprawiały wrażenie, że można przez nie przejść w epokę renesansu.
– Własność prywatna to złodziejski łup – powiedział Reacher.
– Proudhon – rzekła Yanni. – Prywatna własność jest pożądaną, pozytywną wartością tego świata.
– Abraham Lincoln – powiedział Reacher. – W swojej pierwszej Konstytucji Stanów Unii.
Na drzwiach wisiała żelazna kołatka w kształcie pierścienia w lwiej paszczy. Helen chwyciła ją i uderzyła w drzwi. Potem znalazła dyskretnie umieszczony z boku przycisk dzwonka inacisnęła. Nie usłyszeli żadnego dźwięku wewnątrz budynku. Masywne drzwi, grube ściany. Ponownie nacisnęła guzik dzwonka i zanim oderwała od niego palec, drzwi ustąpiły z cichym trzaskiem gumowej taśmy uszczelniającej, jak drzwi bankowego sejfu. Stanął w nich mężczyzna, trzymał dłoń na klamce od wewnątrz.
– Tak? – powiedział.
Był po czterdziestce, krzepki, energiczny, zapewne członek jakiegoś klubu golfowego, może Loży Łosi, może Klubu Ro-tariańskiego. Miał na sobie sztruksowe spodnie i sweter we wzorki. Typ faceta, który natychmiast przebiera się po powrocie do domu.
– Czy zastaliśmy pańską żonę? – zapytała Helen. -
Chcielibyśmy porozmawiać z nią o Oline Archer.
– O Oline? – powtórzył mężczyzna. Patrzył na Ann Yanni.
– Jestem prawnikiem – wyjaśniła Helen.
– A co można powiedzieć o Oline?
– Więcej, niż pan sądzi – zapewniła Yanni.
– Pani nie jest prawnikiem.
– Jestem dziennikarką – odparła Yanni. – Jednak nie szukam taniej sensacji. Nic podobnego. Może dojść do fatalnej pomyłki sądowej. O to nam chodzi.
– Jakiego rodzaju pomyłki?
– Być może aresztowano niewłaściwego człowieka jako odpowiedzialnego za niedawną masakrę. Z tego powodu tu jestem. Dlatego wszyscy tu jesteśmy.
Reacher obserwował mężczyznę. Ten stał w progu, z ręką na klamce, wahając się. W końcu westchnął i odsunął się.
– Lepiej wejdźcie do środka.
Każdy chce.
Poprowadził ich przez pastelowo żółty przedpokój do salonu. Ten był przestronny i idealnie czysty. Meble obite aksamitem, mahoniowe stoliczki, kamienny kominek. Brak telewizora.
Zapewne mieli go w innym pokoju. W bawialni albo oddzielnym pomieszczeniu na kino domowe. A może nie oglądali telewizji. Reacher widział, że Ann Yanni zastanawia się nad tym.
– Przyprowadzę żonę – powiedział mężczyzna.
Wrócił minutę później z przystojną kobietą, trochę młodszą
od niego. Miała na sobie wyprasowane dżinsy i bawełnianą koszulkę w tym samym odcieniu co ściany przedpokoju. Na nogach klapki. Nie nosiła skarpetek. Włosy miała w artystycznym nieładzie, ufryzowane przez ekskluzywnego fryzjera. Była średniego wzrostu i szczupła w sposób świadczący o tym, że spędza sporo czasu, studiując podręczniki dietetyki, i uczęszczając na zajęcia aerobiku.
– O co chodzi? – zapytała.
– O Teda Archera – powiedziała Helen.
– O Teda? Mąż powiedział mi, że o Oline.
– Uważamy, że może istnieć związek. Między jego zaginięciem a jej śmiercią.
– Jaki związek? Przecież to, co się przydarzyło Oline, było zupełnie przypadkowe.
– Może nie.
– Nie rozumiem.
– Podejrzewamy, że Oline mogła być celem zamachu, a pozostałe cztery ofiary jedynie zasłoną dymną.
– Czy tym nie powinna zająć się policja?
Helen powiedziała ostrożnie:
– W tym momencie policję najwidoczniej zadowala obecny
stan sprawy.
Kobieta zerknęła na męża.
– Zatem nie jestem pewien, czy powinniśmy o tym mówić – rzekł.
– Z nikim? – zapytała Yanni. – Czy tylko ze mną?
– Nie wiem, czy chcemy być w telewizji.
Reacher uśmiechnął się pod nosem. Oto druga strona medalu.
– Chcemy tylko zebrać informacje – zapewniła Yanni. -
Od państwa zależy, czy podamy wasze nazwiska.
Kobieta usiadła na kanapie, a jej mąż obok niej, bardzo
blisko. Reacher znów uśmiechnął się pod nosem. Podświadomie przyjęli standardową pozę wszystkich małżeństw udzielających wywiadów. Twarze blisko siebie, idealnie upozowane do kamery. Yanni zauważyła to i usiadła na fotelu naprzeciw nich. na samym brzegu, pochylając się i opierając łokcie o kolana. z uprzejmym i szczerym uśmiechem. Helen zajęła drugi fotel. Reacher podszedł do okna. Palcem lekko odsunął zasłonę. Na zewnątrz było zupełnie ciemno.
Czas ucieka.
– Niech nam pani opowie o Tedzie Archerze – powiedziała
Yanni. – Proszę.
Zwyczajna prośba, lecz ton jej głosu sugerował: Uważam, że wy dwoje jesteście najbardziej interesującymi ludźmi na świecie i chciałabym być waszą przyjaciółką. W tym momencie Reacher doszedł do wniosku, że Yanni minęła się z powołaniem. Byłaby wspaniałą policjantką.
– Ted miał problemy w interesach – powiedziała kobieta.
– Czy dlatego zniknął? – spytała Yanni. Kobieta wzruszyła ramionami.
– Tak początkowo sądziła Oline.
– Jednak?
– Później zmieniła zdanie. Sądzę, że słusznie. Ted nie był tego rodzaju człowiekiem. I to nie były problemy tego rodzaju. Po prostu go wyeliminowano, co okropnie go wkurzyło i z czym próbował walczyć. A ludzie, którzy walczą, nie uciekają. Mam racją, prawda?
– W jaki sposób go wyeliminowano?
Kobieta spojrzała na męża. Ten przejął inicjatywę. Męskie sprawy.
– Jego główny klient przestał u niego kupować. Tak bywa.
Rynek przeżywa wzloty i upadki. Ted zaproponował renegocjację warunków. Chciał obniżyć cenę. Żadnej reakcji. Próbował
obniżyć ją bardziej. Powiedział mi, że zniżył cenę tak, że
praktycznie sprzedawałby po kosztach własnych. Wciąż żadnej
reakcji. Po prostu nie chcieli od niego kupować.
– Jak pan myśli, co się stało? – zapytała Yanni.
Читать дальше