Teraz przystanął i natychmiast cofnął się w cień. Patrzył i czekał. Zobaczył, jak Reacher rozgląda się na boki, a potem idzie przed siebie szybkim i swobodnym krokiem. Raskin pozostał w cieniu i w myślach policzył do trzech. Potem wyszedł z cienia, przeszedł przez parking, ponownie przystanął i ostrożnie wyjrzał zza narożnika budynku. Reacher był dwadzieścia jardów przed nim. Wciąż szedł swobodnym krokiem – nie zdając sobie sprawy, że jest śledzony – środkiem chodnika, długimi krokami, z luźno opuszczonymi rękami. Duży facet. Bez dwóch zdań. Na pewno równie duży jak Vladimir.
Raskin ponownie policzył do trzech, pozwalając Reacherowi oddalić się na czterdzieści jardów. Potem ruszył za nim. Nie spuszczając go z oczu, poszukał w kieszeni komórki. Wybrał numer telefonu Grigora Linsky'ego. Reacher szedł dalej, czterdzieści jardów przed nim. Raskin przyłożył aparat do ucha.
– Tak? – zgłosił się Linsky.
– Znalazłem go – szepnął Raskin.
– Gdzie?
– Idzie ulicą. Na zachód od Marriotta. Teraz jest trzy przecznice na północ od gmachu sądu.
– Dokąd idzie?
– Chwileczkę – szepnął Raskin. – Zaczekaj.
Reacher zatrzymał się na rogu. Zerknął w lewo i skręcił w prawo, w mrok zalegający pod estakadą autostrady. Wciąż był rozluźniony. Raskin obserwował go zza sięgającej mu do pasa sterty śmieci na pustej parceli.
– Skręcił na północ – szepnął.
– Dokąd?
– Nie wiem. Może do tego baru sportowego.
– W porządku – rzekł Linsky. – Pojedziemy na północ. Zaczekamy na ulicy, pięćdziesiąt jardów od tego baru. Zadzwoń do mnie dokładnie za trzy minuty. A tymczasem nie strać go z oczu.
– W porządku – powiedział Raskin. Wyłączył telefon, ale trzymał go przy uchu, przechodząc przez pustą parcelę. Przystanął pod ceglanym murem i wyjrzał zza niego. Reacher nadal był czterdzieści jardów przed nim, wciąż szedł środkiem chodnika, lekko kołysząc rękami, idąc żwawym krokiem. Pewny siebie, pomyślał Raskin. Może zbyt pewny siebie.
***
Linsky skończył rozmowę z Raskinem i natychmiast zadzwonił do Chenki i Vladimira. Kazał im jak najszybciej stawić się na spotkanie pięćdziesiąt jardów na północ od baru sportowego. Potem zadzwonił do Zeka.
– Znaleźliśmy go – powiedział.
– Gdzie?
– Na północ od centrum.
– Kto go śledzi?
– Raskin. Idą ulicą. Zek milczał chwilę.
– Zaczekajcie, aż się zatrzyma – rzekł. – A wtedy
niech Chenko zawiadomi gliny. On ma najlepszy akcent.
Niech powie, że jest barmanem, recepcjonistą albo kimś
w tym rodzaju.
***
Raskin zachowywał odległość czterdziestu jardów. Ponownie wybrał numer Linsky'ego i nie rozłączył się. Reacher szedł dalej, nie przyspieszając kroku. Miał ciemne ubranie, więc trudno było dostrzec go w mroku. Kark i dłonie miał opalone, ale trochę lepiej widoczne. I wąski pasek jaśniejszej skóry u nasady niedawno ostrzyżonych włosów. Raskin skupił wzrok na tym pasku. Biała litera U, sześć stóp na ziemią, lekko unosząca się i opadająca przy każdym kolejnym kroku. Idiota, pomyślał Raskin. Powinien był posmarować to pastą do butów. Tak byśmy zrobili w Afganistanie. A potem pomyślał: Gdybyśmy mieli tam pastę do butów. Albo fryzjera.
Potem przystanął, ponieważ Reacher się zatrzymał. Raskin skrył się w cieniu, a Reacher spojrzał w prawo i skręcił w lewo, w boczną uliczkę, znikając za narożnikiem budynku.
– Znowu poszedł na zachód – szepnął do telefonu Raskin.
– Wciąż zmierza w kierunku baru sportowego? – zapytał Linsky.
– Albo motelu.
– Tak czy owak, nam to pasuje. Zbliż się trochę. Nie zgub go.
Raskin przebiegł dziesięć kroków i zwolnił. Przycisnął się do ściany budynku i ostrożnie wyjrzał zza węgła. Wytrzeszczył
oczy. Problem . Nie z dostrzeżeniem czegoś. Boczna uliczka była szeroka i prosta, oświetlona z drugiego końca jasnymi lampami czteropasmowej szosy, prowadzącej na północ, do autostrady. Tak więc widział wszystko jak na dłoni. Problem polegał na tym, że Reachera nie było w zasięgu wzroku. Znikł. Bez śladu.
Reacher czytał kiedyś, że karbowane podeszwy wynalazł jakiś żeglarz, szukający obuwia pozwalającego utrzymać równowagę na śliskim pokładzie. Facet wziął zwykłe tenisówki o gładkich podeszwach i zaczął robić brzytwą niewielkie nacięcia. W wyniku wielu eksperymentów doszedł do wniosku, że najlepsze są nacięcia poprzeczne, faliste i położone blisko siebie. Takie karbowanie działa jak miniaturowa opona. Powstała cała nowa gałąź przemysłu. Zaczęto używać takiego obuwia nie tylko na jachtach, przystaniach i w portach, ale podczas kąpieli i letnich spacerów. Teraz takie obuwie jest powszechnie używane. Reacher nie lubił go. Dla niego było za cienkie, zbyt lekkie i nietrwałe.
Jednak było ciche.
Zauważył tego faceta w skórzanym płaszczu, gdy tylko wyszedł z Marriotta. Trudno byłoby nie zauważyć. Odległość trzydziestu jardów, niewielki kąt, dobre światło padające z rozmieszczonych wszędzie jarzeniówek. Zerknął w lewo i zobaczył go całkiem wyraźnie. Zauważył reakcję. Tamten przystanął na widok Reachera, co zdradzało, że był jednym z jego wrogów. Reacher poszedł prosto przed siebie, odtwarzając w myślach obraz, który jeszcze miał przed oczami. Z jakim przeciwnikiem miał do czynienia? Reacher przymknął oczy i skupił się, stawiając trzy kroki na oślep.
Biały, średniego wzrostu, średniej budowy ciała, rumiana twarz i pomarańczowożółte włosy w blasku ulicznych lamp.
Policjant?
Nie. Świadczyła o tym kurtka. Niemodny krój, wypchane ramiona, dwurzędowa, ze skóry kasztanowego koloru. W dzień z pewnością była czerwonobrązowa. Lakierowana. Zdecydowanie błyszcząca. Nieamerykańska. Takich nie było nawet na wyprzedażach, na których można kupić skórzaną odzież po czterdzieści dziewięć dolców. Z pewnością zagraniczna. Wschodnioeuropejska, tak jak garnitur tamtego kaleki z placu. Nie tania, po prostu inna. Rosyjska, bułgarska, estońska – gdzieś stamtąd.
Zatem to nie policjant.
Reacher maszerował dalej. Szedł cicho, wsłuchując się w odgłos kroków czterdzieści jardów za plecami. Krótsze kroki, grubsze podeszwy, skórzane, cichy chrzęst żwiru, stuk gumowych obcasów. To nie Charlie. Tego faceta nikt nie nazwałby małym. Niezbyt duży, ale na pewno nie niski. I nie miał ciemnych włosów. Ten mężczyzna nie zabił dziewczyny. Nie był wystarczająco duży. Tak więc trzeba dodać jeszcze jednego przeciwnika. Razem nie czterech, lecz pięciu. Co najmniej. Może więcej.
Plan?
Czy ten facet ma broń? Zapewne, ale tylko krótką. Nie trzymał nic w ręku. A Reacher był optymistą w kwestii swoich szans jako ruchomego celu dla faceta strzelającego z broni krótkiej z odległości stu dwudziestu stóp. Broń krótka nadaje się do strzelania w pomieszczeniach, a nie na ulicy. Przeciętny zasięg celnego strzału to około dwunastu stóp. Tu odległość była dziesięciokrotnie większa. Ponadto było tak cicho, że Reacher usłyszałby trzask bezpiecznika. Zdążyłby zareagować.
Co więc robić? Korciło go, żeby zawrócić i załatwić tego faceta. Tak dla zabawy. Demonstracja siły. Reacher lubił demonstracje siły. Zademonstruj swoją siłę, tak brzmiało jego credo. Pokaż, z kim mają do czynienia.
Może powinien.
A może nie. Przyjdzie na to czas.
Maszerował dalej. Szedł cicho, miarowo. Chciał, żeby śledzący go facet wpadł w ten rytm. Hipnotyzujący. Lewa, prawa, lewa, prawa. Oczyścił umysł z wszystkich ubocznych myśli, skupiając je tylko na krokach za plecami, wydzielając je z tła, koncentrując się na nich. Były tam, ciche, lecz wyraźnie słyszalne. Chrup, chrup, chrup, chrup. Lewa, prawa, lewa, prawa. Hipnotyzujące. Dosłyszał cichy pisk telefonu komórkowego. Sekwencja szybko następujących po sobie elektronicznych pisków tak cichutkich, że niemal niesłyszalnych, przyniesionych przez wietrzyk.
Читать дальше