– Tak? – odezwał się Emerson.
– Zgadnij kto – powiedział Reacher.
– To nie jest gra, Reacher.
– Tylko dlatego, że ty przegrywasz.
Emerson nic nie powiedział.
– No i co, łatwo mnie znaleźć? – zapytał Reacher. Nie dostał odpowiedzi.
– Masz długopis i papier?
– Oczywiście.
– Zatem słuchaj – powiedział Reacher. – I rób notatki. Podał mu numery rejestracyjne obu cadillaków.
– Podejrzewam, że jeden z tych samochód był przed piątkiem na parkingu, żeby zostawić styropianowy słupek. Powinieneś sprawdzić numery rejestracyjne, przejrzeć kasety, zadać kilka pytań. Znajdziesz zorganizowaną grupę liczącą co najmniej sześć osób. Słyszałem kilka nazwisk. Raskin i Sokolov są najwyraźniej niskiej rangi. Chenko i Vladimir. Ten ostatni wygląda na faceta, który mógł zabić dziewczynę. Jest wielki jak kamienica. Ponadto ich przywódca, którego nazwiska nie wymienili. Około sześćdziesiątki i chyba po operacji kręgosłupa. Rozmawiał ze swoim szefem, którego nazywał Zekiem.
– To rosyjskie nazwiska.
– Tak sądzisz?
– Oprócz Zeka. Co to za nazwisko?
– To nie nazwisko. Zek to określenie. Po prostu pseudonim.
– Co oznacza?
– Poczytaj sobie w podręcznikach historii, to się dowiesz.
Cisza. Odgłos pisania.
– Powinieneś tu przyjść – powiedział Emerson. – Porozmawiać ze mną w cztery oczy.
– Jeszcze nie – odparł Reacher. – Rób, co do ciebie należy, a wtedy się nad tym zastanowię.
– Robię, co do mnie należy. Tropię zbiega. To ty zabiłeś tę dziewczynę. Nie jakiś facet, o którym gdzieś słyszałeś, wielki jak kamienica.
– Jeszcze jedno – powiedział Reacher. – Myślę, że facet o nazwisku Chenko to niejaki Charlie i przyjaciel Jamesa Barra.
– Dlaczego?
– Odpowiada rysopisowi. Niski szatyn z włosami sterczącymi jak szczotka.
– James Barr miał przyjaciela Rosjanina? Nasze śledztwo tego nie wykazało.
– Jak powiedziałem, rób, co do ciebie należy.
– Wszyscy robimy. Nikt nie wspominał o rosyjskim przyjacielu.
– Mówi jak rodowity Amerykanin. Sądzę, że miał coś wspólnego z tym, co zdarzyło się w piątek, co oznacza, że cała szóstka może być w to zamieszana.
– W jaki sposób?
– Nie wiem, ale zamierzam się dowiedzieć. Zadzwonię jutro.
– Jutro będziesz w więzieniu.
– Tak jak teraz? Śnij dalej, Emerson.
– Gdzie jesteś?
– Niedaleko – odparł Reacher. – Śpij dobrze, detektywie.
Rozłączył się, schował wizytówkę Emersona z powrotem do kieszeni i wyjął serwetkę z numerem Helen Rodin. Zadzwonił do niej i schował się w mroku za filarem.
– Tak? – powiedziała Helen Rodin.
– Tu Reacher.
– Wszystko u ciebie w porządku? Pod moimi drzwiami stoi policjant.
– Nie mam nic przeciwko temu – rzekł Reacher. – On
też. Zapewne wyrabia nadgodziny i płacą mu czterdzieści dolarów za każdą.
– W wiadomościach o szóstej pokazali twoją twarz. To głośna historia.
– Nie martw się o mnie.
– Gdzie jesteś?
– Tu i tam. Robię postępy. Widziałem Charliego. Podałem Emersonowi numer rejestracyjny jego samochodu. A ty poczyniłaś jakieś postępy?
– Niezupełnie. Mam tylko pięć przypadkowych osób. Nie znajduję żadnego powodu, dla którego ktoś miałby kazać Jamesowi Barrowi zabić jedną z nich.
– Potrzebny ci Franklin. Potrzebna ci pomoc.
– Nie stać mnie na Franklina.
– Chcę, żebyś znalazła dla mnie pewien adres w Kentucky.
– W Kentucky?
– Strzelnicę, na której ćwiczył James Barr.
Reacher usłyszał, jak odłożyła telefon i zaczęła przekładać kartki. Potem znów podniosła słuchawkę i podała mu adres. Ten nic Reacherowi nie mówił. Numer drogi, nazwa miast, stanu, kod.
– Co Kentucky ma z tym wspólnego? – spytała Helen.
Reacher usłyszał nadjeżdżający samochód. Wóz jechał powoli,
po lewej, miał grube opony. Reacher wyjrzał zza filaru. Policyjny radiowóz z wyłączonymi światłami, patrolujący okolicę. W środku dwaj policjanci, wyciągający szyje, rozglądający się na boki.
– Muszę już iść – powiedział.
Wyłączył telefon i położył go na ziemi przy podstawie filaru. Emerson na pewno zidentyfikował już numer aparatu, którego położenie można zlokalizować za pomocą sygnału, jaki co piętnaście sekund wysyła do sieci, regularnie jak w zegarku. Dlatego Reacher zostawił aparat na ziemi i ruszył na zachód, czterdzieści stóp poniżej biegnącej górą szosy.
***
Po dziesięciu minutach był naprzeciw wieżowca z czarnego szkła, w cieniu autostrady, twarzą do wjazdu. Przy krawężniku
stał zaparkowany pusty radiowóz. Wydawało się, że stoi tu już jakiś czas. Długo. Policjant pilnuje drzwi Helen, pomyślał Reacher. Przeszedł przez ulicę i zszedł po pochylni. Do podziemnego parkingu, gdzie beton był pomalowany na biało i co piętnaście stóp paliły się lampy fluorescencyjne. Wszędzie zalegały plamy światła i mroku. Reacher miał wrażenie, że wyszedł zza kulis i idzie przez szereg jasno oświetlonych scen. Strop był niski. Widział grube prostokątne słupy szkieletu konstrukcyjnego budynku. Szyb windy znajdował się na środku. Parking był zimny, cichy, o wymiarach czterdzieści jardów na mniej więcej sto dwadzieścia.
Czterdzieści jardów.
Tak jak dobudowana część parkingu przy First Street. Reacher cofnął się, aż dotknął plecami muru. Potem podszedł do przeciwległej ściany. Trzydzieści pięć kroków. Odwrócił się jak pływak wykonujący nawrót i wycofał się. Trzydzieści pięć kroków. Poszedł na ukos do odległego kąta. Tam zalegał mrok. Reacher przecisnął się między dwiema furgonetkami NBC i znalazł niebieskiego forda mustanga, który zapewne należał do Ann Yanni. Wóz był czysty i lśniący. Niedawno woskowany. Ze względu na składany dach miał małe szyby. Przednia była porysowana i przyciemniona.
Spróbował otworzyć drzwi po stronie pasażera. Zamknięte. Obszedł samochód od przodu i spróbował od strony kierowcy. Klamka się poruszyła. Otwarte. Rozejrzał się i otworzył drzwi.
Nie włączył się alarm.
Sięgnął ręką i nacisnął przycisk blokady. Z cichym szczękiem otworzyły się zamki obu drzwi i bagażnika. Zamknął drzwi po stronie kierowcy i podszedł do bagażnika. Na podłodze leżała zapasowa opona. W jej środek był wciśnięty podnośnik oraz rurka, która jednocześnie pełniła funkcję dźwigni i klucza nasadowego do kół. Reacher wyjął rurę i zamknął bagażnik. Otworzył drzwi po stronie pasażera i wsiadł.
W samochodzie unosił się zapach perfum i kawy. Reacher otworzył schowek na rękawiczki i znalazł plik map drogowych oraz skórzane etui wielkości notesu. W etui był kwit ubezpieczenia oraz karta rejestracyjna, oba wystawione na panią
Janinę Lornę Ann Yanni, zamieszkałą w Indianie. Schował etui i zamknął schowek. Odnalazł dźwignię i jak najniżej opuścił swój fotel. Potem odchylił oparcie, najdalej jak mógł, czyli niewiele. Później przesunął cały fotel do tyłu, robiąc sobie miejsce dla nóg. Wyciągnął koszulę ze spodni, położył rurkę na nogach i wygodnie usiadł. Wyciągnął się. Spodziewał się, że będzie musiał czekać około trzech godzin. Próbował zasnąć. Śpij, kiedy możesz, głosiła stara żołnierska zasada.
***
Emerson najpierw skontaktował się z przedsiębiorstwem telekomunikacyjnym. Upewnił się, że numer, który pojawił się na wyświetlaczu jego aparatu, to numer telefonu komórkowego. Należał do firmy figurującej w książce adresowej pod nazwą Specialized Services of Indiana. Emerson kazał początkującemu detektywowi skontaktować się z tą firmą, a także powiedzieć przedsiębiorstwu telekomunikacyjnemu, żeby zlokalizowali telefon. Te poczynania zostały uwieńczone połowicznym sukcesem. Pierwszy trop wiódł w ślepy zaułek, gdyż Specialized Services of Indiana należała do zagranicznego koncernu zarejestrowanego na Bermudach i nie miała w mieście swej siedziby. Jednak przedsiębiorstwo telekomunikacyjne zawiadomiło go, że telefon komórkowy zgłasza się z jednego miejsca i jednocześnie na trzech podstacjach, co oznaczało, że znajduje się w centrum i łatwo będzie go namierzyć.
Читать дальше