W końcu zdołał wystukać numer, skupił się i wcisnął małym palcem klawisz wywołania. Przełożył aparat do drugiej ręki i przybliżył do ucha. Nie musiał go przyciskać. Wciąż miał dobry słuch, co samo w sobie było cudem.
– Tak? – odezwał się Linsky
– Nie mogą go znaleźć – powiedział Zek. – Nie powinienem był ci mówić, żebyś dłużej go nie śledził. To był błąd.
– Gdzie go szukali?
– Tu i tam. Zeszłą noc spędził w motelu. Obstawili go, ale jestem pewien, że tam nie wróci. Mają człowieka przed biurem tej adwokat. Poza tym strzelają na oślep.
– Co mam zrobić?
– Chcę, żebyś go znalazł. Weź Chenkę i Vladimira. I przyślę ci Raskina. Pracujcie razem. Znajdź go jeszcze dziś i zadzwoń do mnie.
***
Reacher przystanął dwie przecznice przed Marriottem. Wiedział, co zrobi Emerson. Przecież przez trzynaście lat sam był takim Emersonem. Policjant w myślach sporządzi listę ewentualnych kryjówek i znajomych. Ewentualne kryjówki o tej porze obejmą restauracje. Toteż Emerson wyśle radiowozy do barów, restauracji i kawiarń, włącznie z tym bufetem sałatkowym, który lubiła Helen Rodin, oraz barem sportowym. Potem zajmie się znajomymi, których lista ogranicza się do Helen Rodin. Każe policjantowi z holu wjechać na trzecie piętro i zapukać do drzwi jej biura.
A później sprawdzi u Eileen Hutton.
Dlatego Reacher przystanął dwie przecznice przed Marriottem i rozejrzał się za jakimś miejscem, gdzie mógłby zaczekać. Znalazł takie za sklepem obuwniczym. Była to ogrodzona z trzech stron ceglanym murkiem wiata, zasłaniająca przed oczami przechodniów plastikowy pojemnik na śmieci, który sięgał Reacherowi do ramienia. Wszedł tam i odkrył, że jeśli oprze się ramieniem o śmietnik, będzie widział szeroki na jard kawałek głównych drzwi Marriotta. Była to całkiem wygodna pozycja. I najprzyjemniej pachnący śmietnik, w jakim zdarzyło
mu się tkwić. Pojemnik roztaczał zapach kartonu i nowych butów. Znacznie lepszy od tego, co wdychasz za sklepem rybnym.
Wyliczył sobie, że jeśli Emerson działa sprawnie, to nie będzie musiał czekać tu dłużej niż pół godziny. Jeżeli bardzo sprawnie, to najwyżej dwadzieścia minut. Jeśli przeciętnie, to około godziny. Oparł się o śmietnik i czekał. Nie było późno, ale na ulicach już było cicho. Widział niewielu przechodniów. Obserwował i czekał. Zapach nowej skóry z pustych pudełek po butach sprawił, że Reacher zaczął myśleć o czymś innym. sobie nową parę. Wyciągnął nogę przed siebie i spojrzał. Tenisówki, które nosił, były miękkie, lekkie i miały cienkie podeszwy. Dobre w Miami. Tutaj niezbyt. Z łatwością mógł przewidzieć sytuację, w której przydałyby się solidniejsze buty.
Nagle jeszcze raz spojrzał w dół. Cofnął się, złączył stopy i zrobił krok naprzód. Stanął. Zrobił następny krok drugą nogą i znów znieruchomiał, jak bohater slapstickowej komedii. Patrzył na swoje stopy. Coś go zaniepokoiło. Coś w związku z dowodami zebranymi przez Bellantonia. Coś, co znajdowało się na tych kilkuset zadrukowanych kartkach.
Po chwili znów podniósł wzrok, ponieważ kątem oka dostrzegł jakiś ruch przy znajdujących się dwie przecznice dalej drzwiach Marriotta. Zobaczył policyjny radiowóz. Samochód pojawił się w jego polu widzenia i stanął. Wysiedli dwaj policjanci w mundurach. Reacher spojrzał na zegarek. Dwadzieścia trzy minuty. Emerson był dobry, ale nie nadzwyczajny. Policjanci weszli do hotelu. Pięć minut zajmie im rozmowa z recepcjonistą. Ten bez oporu poda im numer pokoju Hutton. Przecież goście jutro wyjadą, a miejscowa policja zostanie.
Policjanci pójdą do pokoju Hutton. Zapukają do drzwi. Hutton ich wpuści. Nie ma nic do ukrycia. Policjanci rozejrzą się i pójdą sobie. Góra dziesięć minut od początku do końca.
Reacher ponownie spojrzał na zegarek i czekał.
Policjanci wyszli po ośmiu minutach. Zatrzymali się przy drzwiach hotelu – dwie małe sylwetki w oddali. Jeden z nich
przechylił głowę i zameldował przez radio negatywny wynik poszukiwań, po czym wysłuchał następnych rozkazów, adresu kolejnej potencjalnej kryjówki do sprawdzenia albo następnego nazwiska. Rutyna. Bawcie się dobrze, chłopcy, pomyślał Reacher. Ponieważ dla mnie będzie to miły wieczór. Na pewno. Patrzył, jak odjeżdżali, i zaczekał jeszcze minutę, na wypadek gdyby zawrócili w jego stronę. Potem wyszedł zza ceglanej osłony śmietnika i poszedł do Eileen Hutton.
***
Grigor Linsky czekał w swoim samochodzie na parkingu przed supermarketem, naprzeciw witryny całkowicie zamalowanej gigantycznym pomarańczowym napisem, reklamującym mieloną wołowinę po bardzo niskiej cenie. Stara i śmierdząca, pomyślał Linsky. Albo zarobaczona. Jak mięso zwierząt, które kiedyś zabijaliśmy z Zekiem na posiłek. Słowo „zabijaliśmy” było kluczowe. Linsky nie miał żadnych złudzeń. Zek i on byli złymi ludźmi, a życie uczyniło ich jeszcze gorszymi. Cierpienia ich nie uszlachetniły ani nie nauczyły współczucia, wręcz przeciwnie. Ci, którzy w ich sytuacji okazywali szlachetne odruchy lub współczucie, umierali po kilku godzinach. Jednak on i Zek przetrwali jak szczury w kanałach, wyzbywając się wszelkich zahamowań, walcząc zębami i pazurami, zdradzając silniejszych i podporządkowując sobie słabszych.
I nauczyli się. A co sprawdza się raz, sprawdza się zawsze.
Linsky spojrzał w lusterko i zobaczył nadjeżdżający samochód Raskina. Był to lincoln town car, stary i toporny, czarny i zakurzony, wyglądający jak postrzelany okręt. Raskin zatrzymał go tuż za jego wozem i wysiadł. Wyglądał na tego, kim był – drugorzędnego moskiewskiego łobuza. Przysadzisty, szeroka twarz, tania kurtka skórzana, beznamiętne spojrzenie. Czterdziestokilkuletni. I głupi, zdaniem Linsky'ego, a jednak przetrwał ostatni zryw Armii Czerwonej w Afganistanie, co o czymś świadczyło. Mnóstwo ludzi mądrzejszych od Raskina nie wróciło w jednym kawałku albo wcale nie wróciło. Co dowodziło umiejętności przetrwania, którą to cechę Zek najbardziej cenił.
Raskin otworzył tylne drzwiczki i usiadł za Linskym. Nie odezwał się. Tylko podał mu cztery egzemplarze plakatu sporządzonego przez Emersona. Dostarczył je Zek. Linsky nie wiedział, jak Zek je zdobył. Jednak mógł się domyślić. Plakaty były bardzo dobre. Podobieństwo uderzające. Odegrają swoją rolę.
– Dziękuję – rzekł uprzejmie Linsky.
Raskin nie odpowiedział.
Chenko i Vladimir pojawili się dwie minuty później, w cadillacu Chenki. Prowadził jak zawsze Chenko. Zaparkował za lincolnem Raskina. Trzy duże czarne samochody, ustawione rzędem – kondukt pogrzebowy Jacka Reachera. Linsky uśmiechnął się pod nosem. Chenko i Vladimir wysiedli z samochodu i ruszyli, jeden mały i ciemnowłosy, drugi wielki i o blond Włosach. Wsiedli do cadillaca Linsky'ego. Chenko usiadł z przodu, Vladimir z tyłu obok Raskina, tak więc licząc zgodnie z ruchem wskazówek zegara, w samochodzie był siedzący za kierownicą Linsky, potem Chenko, Vladimir i na końcu Raskin. Właściwy porządek dziobania, instynktownie przestrzegany. Linsky znów się uśmiechnął i rozdał trzy kopie plakatu. Jedną zatrzymał sobie, chociaż jej nie potrzebował. Już wielokrotnie Widział Jacka Reachera.
– Zaczynamy natychmiast – powiedział. – Od samego
początku. Zakładamy, że policja coś przeoczyła.
***
Reacher otworzył drzwi awaryjne, wyjął z zamka zwitek kartonu i schował go do kieszeni. Wszedł do środka i pozwolił, by drzwi zamknęły się na zatrzask. Poszedł korytarzem do windy i pojechał na drugie piętro. Zapukał do drzwi Hutton. przypomniał sobie cytat z jakiegoś filmu o prawnikach marynarki wojennej, w którym Jack Nicholson grał twardego pułkownika piechoty morskiej: Nie ma to jak kobieta, której rano musisz salutować.
Читать дальше