Muńoz poruszył ramionami i milczał przez chwilę.
– Nie chciałbym, żeby się pani za bardzo łudziła – rzekł, przeszedłszy kilka kroków. – Kiedy zaczynałem grać w szachy, były takie momenty, w których sądziłem, że nie przegram żadnej partii… I nagle, w samym środku euforii, padałem pokonany i dopiero klęska pozwalała mi znów stanąć twardo na ziemi – przymknął oczy, jakby czaił się na kogoś we mgle. – Okazuje się, że każdy znajdzie lepszego od siebie przeciwnika. Dlatego dobrze jest trwać w zdrowej niepewności.
– Mnie ta niepewność wykańcza.
– Ma pani powody, by tak to odczuwać. Przystępując do partii, szachista wie, że walka będzie bezkrwawa. Pociesza się, że to w końcu tylko gra… Pani przypadek jest inny.
– A pan…? Uważa pan, że on domyśla się pańskiej roli w tej historii?
Muńoz zrobił wymijającą minę.
– Nie mam pojęcia, czy on wie, kim jestem. Ale jest pewien, że ktoś potrafi odczytać jego posunięcia. W innym razie gra nie miałaby sensu.
– Chyba powinniśmy odwiedzić Lolę Belmonte.
– Zgoda.
Julia spojrzała na zegarek.
– Jesteśmy blisko mojego domu, więc najpierw zapraszam pana na kawę. Jest u mnie Menchu, pewnie już wstała. Ma problemy.
– Poważne?
– Na to wygląda. Wczoraj w nocy zachowywała się nad wyraz dziwnie. Chciałabym, żeby pan ją poznał – zamyśliła się z niewesołą miną. – Zwłaszcza teraz.
Przeszli na drugą stronę alei. Samochody jechały powoli, oślepiając ich światłami.
– Jeśli to Lola Belmonte zorganizowała cały ten horror – rzekła Julia nagle – to ją zamorduję tymi rękami…
Muńoz popatrzył na nią zaskoczony.
– Założywszy, że teoria o agresywności jest słuszna – powiedział, a Julia stwierdziła, że spogląda na nią z nieznanym jej dotychczas, pełnym zainteresowania szacunkiem – to byłaby z pani znakomita szachistka, o ile chciałaby pani poświęcić się szachom.
– Już zaczęłam – odparła, patrząc z niechęcią na otaczające ją mętne, mgliste cienie. – Od jakiegoś czasu gram w szachy. I za cholerę mnie to nie bawi.
Wsunęła klucz w potężny zamek i przekręciła go dwukrotnie. Muńoz czekał obok na podeście. Składał na ramieniu płaszcz, który właśnie zdjął.
– Wszystko jest rozbebeszone – powiedziała. – Rano nie miałam czasu posprzątać…
– Nie ma znaczenia. Najważniejsza jest kawa.
Julia weszła do pracowni, położyła torebkę na krześle i rozsunęła żaluzje w lukarnie. Mglista jasność dnia napłynęła do środka, oblewając wnętrze szarym światłem, niezdolnym rozgonić cieni z najdalszych zakątków mieszkania.
– Za ciemno – powiedziała i podeszła do kontaktu lampy. W tym momencie zobaczyła zdziwienie w oczach Muńoza i w nagłej panice pobiegła wzrokiem za jego spojrzeniem.
– Gdzie postawiła pani obraz? – spytał szachista. Nie odpowiedziała. Głęboko w niej coś pękło. Wpatrywała się nieruchomo, szeroko otwartymi oczyma, w puste sztalugi.
– Menchu – wymamrotała po chwili, czując, że wszystko się w niej wywraca. – Zapowiadała mi to wczoraj w nocy, u ja, jak ta głupia, nie zwróciłam uwagi…!
Żołądek skurczył się jej w odruchu potwornych mdłości, w ustach poczuła gorzką żółć. Spojrzała nieprzytomnie na Muńoza i, nie mogąc się dłużej powstrzymać, popędziła do łazienki. W przedpokoju opadły z niej siły, stanęła, oparła się o futrynę drzwi do sypialni. I wtedy zobaczyła Menchu. Leżała na podłodze u nóg łóżka, twarzą do góry, a chustkę, którą została uduszona, jeszcze miała zawiązaną wokół szyi. Sprawca podciągnął jej groteskowo spódnicę aż do pasa, a między nogi wbił szyjkę butelki.
XII. Hetman, skoczek, goniec
Ja nie gram martwymi białymi i czarnymi
bierkami. Gram istotami ludzkimi z krwi i kości.
Emanuel Lasker
Zgodnie z poleceniem sędziego śledczego ciało denatki można było zabrać dopiero o siódmej, kiedy na dworze zrobiło się ciemno. Przez całe popołudnie po mieszkaniu kręcili się w tę i we w tę policjanci i funkcjonariusze sądu okręgowego, uwijający się w sypialni i przedpokoju w błyskach fleszy. W końcu wynieśli Menchu na noszach, w plastikowej białej torbie zasuniętej na zamek. Została tylko jej kredowa sylwetka na podłodze, obojętną ręką narysowana przez jednego z inspektorów, których uzbrojona Julia przyłapała w niebieskim fordzie na Rastro.
Nadinspektor Feijoo wyszedł na ostatku, ale przedtem jeszcze przez prawie godzinę uzupełniał zeznania, jakie złożyli wcześniej Julia i Muńoz, a także Cesar, który zjawił się natychmiast po ich telefonie. Policjant, który nigdy w życiu nie miał w ręku szachów, był wyraźnie skonsternowany. Spoglądał na Muńoza jak na raroga, nieufnie przyjmując jego techniczne objaśnienia, tylko co chwila popatrywał na Cesara i Julię, jakby zastanawiał się może, czy we trójkę nie robią z niego gigantycznego wala.
Na przemian notował, dotykał węzła krawata i sięgał do kieszeni, by rzucić tępym wzrokiem na tekturową karteczkę, znalezioną koło ciała Menchu. Widniały na niej zapisane na maszynie znaki, które Muńoz podjął się mu wytłumaczyć, ale policjanta zaczęła od tego tylko potwornie boleć głowa. Naprawdę interesowała go tu jedna rzecz: czego dotyczyła kłótnia, jaką stoczyła poprzedniego wieczoru właścicielka galerii ze swoim narzeczonym. Albowiem – jak wynikało z raportu przedstawionego po południu przez wysłanych na miejsce funkcjonariuszy Maximo Olmedilla Sanchez, kawaler, lat dwadzieścia osiem, z zawodu model pracujący w reklamie, przebywał w miejscu nieznanym. Dla wyjaśnienia: dwóch świadków, taksówkarz i odźwierny sąsiedniej posesji, rozpoznało go z rysopisu jako młodego mężczyznę, który opuszczał bramę domu Julii między dwunastą a dwunastą piętnaście w południe. Natomiast według wstępnego rozpoznania lekarza sądowego Carmen Roch po otrzymaniu śmiertelnego ciosu w tylną część czaszki została uduszona przez osobę stojącą z przodu, pomiędzy jedenastą a dwunastą. Butelkę tkwiącą między nogami (trzy czwarte litra dżinu Beefeater, prawie nie ruszone), do której Feijoo powracał z niemiłosiernym uporem – w ramach odwetu za szachową kołomyję, zafundowaną mu przez trójkę rozmówców – sam był skłonny uznać za ważny dowód, bo w grę całkiem prawdopodobnie mogła wchodzić zbrodnia w afekcie. Przecież denatka – tu zmarszczył czoło z wypisaną na twarzy mądrością ludową, że niby kto mieczem wojuje… według zgodnych wyjaśnień, złożonych przez samą Julię i don Cesara, nie należała do osób o nieposzlakowanej moralności. Co zaś do związku tej sprawy ze śmiercią profesora Ortegi, mieli do czynienia z oczywistym łącznikiem w postaci zniknięcia obrazu. Feijoo rzucił jeszcze kilka uwag, wysłuchał odpowiedzi Julii, Mimoza i Cesara na kolejne pytania, po czym pożegnał się, prosząc, żeby stawili się nazajutrz rano w komisariacie.
– A pani, panienko, może już się nie bać – zatrzymał się w progu i popatrzył na Julię z miną stróża prawa, który panuje nad sytuacja. – Już wiemy, kogo mamy szukać. Dobranoc.
Zamknąwszy za nim, Julia oparła się plecami o drzwi i spojrzała na przyjaciół. Jej spokojne już oczy były mocno podkrążone – dużo tego dnia płakała z rozpaczy i wściekłości, że jest tak bezradna. Najpierw, przy Muńozie, po cichu, zaraz po odkryciu ciała Menchu. Potem, kiedy zjawił się wyraźnie oniemiały i przerażony okropną nowiną Cesar, objęła go rękami jak mała dziewczynka i, wpijając się w jego ubranie, wybuchła głośnym szlochem. Nie mogła już dłużej nad sobą zapanować. Szeptane jej na ucho przez antykwariusza słowa pociechy na nic się nie zdawały. Do takiego stanu doprowadziła ją nie tylko śmierć przyjaciółki, ale – jak wyznała dławiąc się strumieniami łez, które paliły jej policzki – nieznośne napięcie ostatnich dni i upokarzająca świadomość, że morderca zupełnie bezkarnie gra ich losami, wiedząc, że są na jego łasce.
Читать дальше