Hakim posłał część swoich ludzi za głównymi siłami bandytów, sam zaś z Rowleyem ruszył śladem samotnego konnego.
– Teraz spoglądając na to wszystko, nie wiem, dlaczego tak uczynił. Tam zaś mógł się oddalić z tuzina przyczyn. Ale myślę, że on wiedział.
Obaj wszystko zrozumieli, kiedy dostrzegli sępy krążące nad czymś leżącym wśród wydm. Nagie ciałko było skulone w piachu, niczym znak zapytania.
Rowley zamknął oczy.
– On zrobił temu małemu chłopcu takie rzeczy, na które żaden człowiek nie powinien patrzeć ani ich opisywać.
Ja na to patrzyłam, pomyślała Adelia. Czułeś wściekłość, kiedy patrzyłam na to w chacie świętej Werberty. Opisywałam to. Jest mi przykro. Przykro przez wzgląd na ciebie.
– Graliśmy w szachy – mówił Rowley. – Ja i ten chłopiec. Podczas podróży. To był mądry dzieciak, pokonał mnie siedem razy na dziesięć.
Owinęli ciało w płaszcz Picota i zabrali do pałacu Hakima, gdzie pochowano je w nocy przy żałobnym zawodzeniu kobiet.
Polowanie zaczęło się teraz z całą mocą. Jakiż dziwny był to pościg, prowadzony przez muzułmańskiego wodza i chrześcijańskiego rycerza, poprzez pola bitew, gdzie wojowały ze sobą krzyż i półksiężyc.
– Na tej pustyni szalał diabeł – opowiadał Rowley. – Zsyłał na nas burze piaskowe zasypujące szlaki, miejsca popasów okazywały się pozbawione wody i zniszczone albo przez krzyżowców, albo Saracenow. Jednak nic nie mogło nas powstrzymać i wreszcie dopadliśmy główną grupę.
Ubaid miał rację, to była banda jakichś obszarpańców.
– Głównie dezerterzy, zbiegowie, uciekinierzy z chrześcijańskich więzień. Nasz zabójca im przewodził i biorąc chłopca, zabrał ze sobą też większość klejnotów, zostawiając swoich ludzi z własnym łupem, który nie był zbyt duży. Ledwie stawili nam opór, większość z nich otumaniona była haszyszem, reszta walczyła ze sobą o resztki zdobyczy. Każdego z nich przesłuchaliśmy, zanim umarł. Dokąd pojechał herszt? Kim on jest? Skąd pochodzi? Dokąd się skierował? Żaden z nich nie wiedział dużo o człowieku, za którym poszli. Srogi wódz, mówili. Szczęściarz, mówili.
Szczęściarz.
– Pochodzenie nie jest ważne dla takich szumowin jak oni. Dla nich był tylko kolejnym Frankiem, co oznacza, że pochodził z ziem od Szkocji po Bałtyk. Ich opisy jego wyglądu niewiele dały. Wysoki, średniego wzrostu, czarniawy, jasnowłosy, wiesz, oni mówili wszystko, co tylko Hakim chciał wiedzieć, ale zdawało się, że każdy widział go całkiem inaczej. Jeden z nich powiedział nawet, że on ma rogi na głowie.
– Czy miał jakieś imię?
– Nazywali go Rakszasa. To imię demona, którym Maurowie straszą niegrzeczne dzieci. Z tego, co zdołałem dowiedzieć się od Hakima, Rakszasi pochodzą z Dalekiego Wschodu, myślę, że z Indii. Hindusi wypuścili ich na muzułmanów w jakiejś dawnej bitwie. Przybierają różne kształty i nocą napadają na ludzi.
Adelia nachyliła się, zerwała łodyżkę lawendy, roztarła ją między palcami i rozejrzała się po ogrodzie, chcąc zakorzenić się w tej angielskiej zieleni.
– On jest mądry – oznajmił poborca i zaraz się poprawił. – Nie, nie jest mądry, on ma instynkt, potrafi wywęszyć niebezpieczeństwo tak jak szczur. Wiedział, że go gonimy. Gdyby ruszył w stronę górnego Nilu, a byliśmy pewni, że tak zrobi, dostalibyśmy go. Hakim wysłał wieści tamtejszym fatymidzkim plemionom. Ale on skręcił na północny wschód, z powrotem do Palestyny.
Na nowo złapali trop w Gazie, gdzie dowiedzieli się, że na łodzi po-żeglował z portu Teda w stronę Cypru.
– Co? – zapytała Adelia. – W jaki sposób złapaliście trop?
– Klejnoty. Zabrał większość klejnotów Guiscarda. Musiał sprzedawać je po jednym, żeby być przed nami. Za każdym razem, kiedy to robił, za pośrednictwem plemion dochodziła o tym wieść do Hakima. Dostaliśmy opis tego, jak wygląda: wysoki mężczyzna, prawie tak wysoki jak ja.
W Gazie Rowley stracił również swoich towarzyszy.
– De Vries chciał zostać w Ziemi Świętej, zresztą nie ciążył na nim ten obowiązek, co na mnie. Dżaafar nie był jego zakładnikiem i nie on podjął decyzję, która sprawiła, że chłopca zabito. A jeśli chodzi o Hakima… Tam ów dobry starszy człowiek chciał ruszać ze mną, ale powiedziałem mu, że jest już na to zbyt leciwy, poza tym na chrześcijańskim Cyprze będzie się wyróżniał jak hurysa w gromadzie mnichów. No dobrze, tak mu tego nie powiedziałem, ale o to chodziło. Ale tam i wtedy uklęknąłem przed nim i przysiągłem na swojego Pana, na Trójcę Świętą, na Maryję Pannę, że będę szedł za Rakszasa, jeśli okaże się to konieczne aż po grób, i obetnę draniowi głowę, i mu ją poślę. I tak, z bożą pomocą, zrobię.
Poborca podatków osunął się na kolana, zdjął czapkę. Przeżegnał się.
Adelia siedziała w ciszy na kamieniu, zmieszana z powodu odrazy i straszliwego spokoju, które odnalazła w tym człowieku. Jakaś część jej samotności, tam gdzie została ciśnięta przez śmierć Szymona, teraz odeszła. On jednak nie był drugim Szymonem. Stał obok, kiedy przesłuchiwano bandytów, może nawet w tym asystował, a „przesłuchiwanie" bez wątpienia stanowiło w tym wypadku inną nazwę zamęczenia na śmierć, czego Szymon by nie zrobił i nie potrafiłby zrobić. Ten człowiek przysięgał na Jezusa, głoszącego miłosierdzie, że dokona zemsty, modlił się o nią.
Ale kiedy położyła dłoń na zaciśniętej dłoni Rowleya, poczuła spływające po niej łzy. Przez chwilę pustkę, jaką zostawił po sobie Szymon, zapełnił ktoś, kogo serce, tak jak Szymona, mogło pęknąć nawet przez dziecko innej rasy i wiary.
Wzięła się w garść. On zaś wyprostował się, by kontynuować opowieść.
Tak jak razem z nią stawiał kroki przez pustkowia Outremeru, tak i teraz szła tuż za nim, gdy wioząc szczątki zmarłego, tropił przez Europę człowieka zwanego Rakszasą.
Z Gazy na Cypr, z Cypru na Rodos – wsiadł na następną łódź po nim, jednak burza rozdzieliła ściganego i ścigającego. Rowley podjął na nowo trop dopiero na Krecie. Stamtąd ruszył do Syrakuz, a z Syrakuz na wybrzeże Apulii. Do Salerno…
– Byłaś tam wtedy? – zapytał.
– Tak, byłam.
Do Neapolu, do Marsylii i lądem przez Francję. Opowiadał jej, że w chrześcijańskim świecie tak dziwna podróż jeszcze nigdy się nie odbyła – albowiem z chrześcijanami miała niewiele wspólnego. Pomagali mu ci, którymi gardzono: Arabowie i Żydzi, rzemieślnicy jubilerskiego fachu, wytwórcy świecidełek, właściciele lombardów, lichwiarze, robotnicy z uliczek, na które chrześcijańscy mieszczanie wysyłali swoich służących z rzeczami do naprawy, mieszkańcy gett. Właśnie tacy ludzie, do których musiał się zwracać tamten, by zdobyć pieniądze, zdesperowany i ścigany morderca z klejnotami do sprzedania.
– To nie była ta Francja, którą znałem, czułem się jak w jakimś obcym kraju. Byłem jak ślepiec, a oni dla mnie niczym lina z zawiązanymi supłami. Pytali: „dlaczego polujesz na tego człowieka?" Ja odpowiadałem: „on zabił dziecko". Wystarczało. Tak, ich kuzyn, ciotka, syn szwagierki, ktoś słyszał o obcym, co w pobliskim mieście miał do sprzedania błyskotkę i to za niesamowicie niską cenę, bo musiał sprzedać ją szybko.
Rowley umilkł na chwilę.
– Wiesz, że każdy Żyd i rabin w chrześcijańskim świecie zdaje się wiedzieć wszystko o każdym innym Żydzie i Arabie?
– Oni tak muszą – powiedziała Adelia. Poborca wzruszył ramionami.
– W każdym razie, on nigdzie nie zatrzymywał się na tyle długo, abym zdołał go dopaść. Do czasu jak dotarłem do najbliższego miasta, on już wyruszył na północ. Zawsze na północ. Wiedziałem, że kieruje się do jakiegoś konkretnego miejsca.
Читать дальше