Maimon ponownie włożył okulary, pogładził brodę, podniósł filiżankę z herbatą.
– Doktorze – oświadczył z powagą – widzę, że jest pan uczciwym człowiekiem, i naprawdę pragnę panu pomóc. Muszę wszakże wpierw wyjaśnić panu swoją sytuację. Mieszkam w La Viście od dziesięciu lat, ciągle jednak uważam się za przybysza. Jestem sefardyjskim Żydem, pochodzę z rodu wielkiego uczonego Maimonidesa. Moich przodków wygnano z Hiszpanii w 1492 roku, wraz ze wszystkimi innymi Żydami. Osiedlili się w Holandii, a gdy i z tamtego kraju zostali wypędzeni, rozjechali się po świecie. Trafili do Anglii, Palestyny, Australii, Ameryki. Pięćset lat tułaczki sprawia, iż trudno uwierzyć, że istnieje cokolwiek trwałego. Dwa lata temu do stanowego senatu z tego rejonu wybrano jakiegoś członka Ku-Klux-Klanu. Oczywiście doszło do oszustwa, zataił on bowiem fakt przynależności do tego stowarzyszenia. Tyle że… nie można tego wyboru uważać za przypadkowy, gdyż znało go wiele osób. Ów człowiek nie utrzymał się długo na stołku, lecz krótko po jego odejściu doszło do incydentów z płonącymi krzyżami, pojawiły się broszurki o wymowie antysemickiej, rasistowskie napisy na ścianach. Wybuchały też zamieszki na granicy z Meksykiem. Nie mówię panu tego, żeby podkreślić, iż uważam La Vistę za wylęgarnię rasizmu. Przeciwnie, odkryłem, że mieszkańcy osady są bardzo tolerancyjni. W końcu na własne oczy widziałem, jak łatwo zaakceptowali na swoim terenie sektę Dotknięcie. Wiem jednak, że ludzie szybko zmieniają swoje poglądy… Moi przodkowie w jednym tygodniu byli nadwornymi medykami hiszpańskiej rodziny królewskiej, by w następnym stać się uciekinierami.
– Zapewniam pana, że potrafię dotrzymać tajemnicy – oznajmiłem. – Zachowam dla siebie wszystko, co mi pan powie, chyba że ujawnienie tych informacji może ocalić czyjeś życie.
Ponownie pogrążył się w myślach. Jego twarz znieruchomiała. Na moment zamknął oczy.
– Hm, było z nią trochę kłopotów – odezwał się w końcu. – Dokładnie nie wiem, jakiego rodzaju, nie mówiło się o tym publicznie. Chociaż… znając tę dziewczynę, musiały być zapewne natury erotycznej.
– Dlaczego?
– Mówiono, że była rozwiązła. Nie zbieram plotek, ale w małym mieście człowiek słyszy różne rzeczy. Nona od dziecka miała w sobie coś prowokującego. Już w wieku dwunastu czy trzynastu lat, gdy przechodziła przez miasto, wszyscy mężczyźni odwracali za nią głowy. Jakby wydzielała… jakieś erotyczne fluidy. Często o niej rozmyślałem. Wychowała się przecież w rodzinie odludków, izolującej się od reszty mieszkańców. Odnosiłem wrażenie, że w jakiś sposób przejęła seksualną energię od pozostałych członków rodziny i miała jej w sobie tak wiele, że nie wiedziała, co z nią zrobić.
– Wie pan, co się zdarzyło w Ustroniu? – spytałem, chociaż po opowieści Douga Carmichaela miałem już pewną hipotezę.
– Nie, słyszałem tylko, że Matthias nagle ją zwolnił, a ludzie w mieście przez parę tygodni chichotali i szeptali o tym.
– Później sekta Dotknięcie już nigdy nie zatrudniała młodzieży z La Visty, prawda?
– Zgadza się.
Kelnerka przyniosła rachunek. Wyjąłem kartę kredytową. Maimon z kurtuazją podziękował mi i zamówił drugi dzbanek herbaty.
– Jaka była jako mała dziewczynka? – spytałem.
– Pamiętam, że była bardzo ładnym dzieckiem… Jej rude włosy zawsze przyciągały uwagę. Ilekroć przechodziła tędy, bardzo serdecznie się ze mną witała. Sądzę, że problemy zaczęły się dopiero wtedy, gdy skończyła dwanaście lat.
– Jakiego rodzaju problemy?
– Już panu mówiłem. Rozwiązłość. Zaczęła zadawać się ze starszymi od siebie chłopcami… Takimi, którzy jeździli szybkimi samochodami i motocyklami. Przypuszczam, że wymknęła się rodzicom spod kontroli, odesłali ją bowiem do szkoły z internatem. Doskonale pamiętam ów ranek, kiedy wyjeżdżała, bo Garlandowi zepsuł się samochód. Odwoził córkę na stację kolejową i jego auto rozkraczyło się na środku drogi, zaledwie kilka metrów od mojego sadu. Zaproponowałem, że ich podwiozę, ale oczywiście odmówił. Kazał jej usiąść na walizce i czekać, a sam poszedł po furgonetkę. Nona wyglądała jak smutne małe dziecko, chociaż miała już wtedy przynajmniej czternaście lat. Pomyślałem wówczas, że chyba odebrano jej wszelką radość życia.
– Jak długo przebywała poza La Vistą?
– Rok. Wróciła jako zupełnie inna osoba. Była spokojniejsza, przygaszona, jakby pokorniejsza. Nadal jednak nad wiek rozwinięta seksualnie. W taki prowokujący sposób.
– Co pan ma na myśli?
Zarumienił się i wypił letnią herbatę.
– Pewnego dnia zjawiła się w moim sadzie w szortach i króciutkim podkoszulku. Powiedziała, że słyszała o mojej nowej odmianie bananów i chciała je zobaczyć. Rzeczywiście przywiozłem z Florydy sporo donic z karłowatym cavendishem. Roślinki zrodziły cudowne owoce, które wystawiłem dumnie na miejskim rynku. Zastanawiałem się, dlaczego nagle zainteresowała się ogrodnictwem, i pokazałem jej owoce. Przyjrzała im się pobieżnie i uśmiechnęła się… bardzo zmysłowo. Potem pochyliła się, odsłaniając sporą część swoich piersi, wzięła banana i zaczęła go jeść, hm… w taki lubieżny sposób… – zająknął się. – Proszę mi wybaczyć, doktorze. Mam sześćdziesiąt trzy lata, jestem człowiekiem starej daty i nie potrafię traktować erotyki tak swobodnie, jak to się ostatnio dzieje.
– Wygląda pan znacznie młodziej.
– Dobre geny. – Uśmiechnął się. – Tak czy owak, ta sprawa należy już do historii. Nona dała niezły popis, jedząc banana, uśmiechnęła się do mnie i oświadczyła, że jest pyszny. Oblizała lubieżnie palce, po czym wybiegła na drogę. Spotkanie to wytrąciło mnie z równowagi, ponieważ niby ze mną flirtowała, a jednak w jej oczach dostrzegłem nienawiść. Dziwną mieszaninę seksu i wrogości. Trudno to wyjaśnić. – Przez chwilę pił herbatę, potem spytał: – Czy któraś z tych informacji przyda się panu?
Zanim zdążyłem odpowiedzieć, wróciła kelnerka z rachunkiem. Maimon uparł się, że zostawi napiwek.
Wyszliśmy na parking. Noc była chłodna, pachnąca. Prawnik szedł sprężystym krokiem dwudziestolatka.
Jego pojazd był dużym pikapem marki Chevrolet. Na zwykłych oponach.
– Może ma pan ochotę – spytał Maimon, wyjmując kluczyki – obejrzeć mój sad? Pokażę panu, co udało mi się wyhodować.
Wyraźnie miał ochotę na towarzystwo. Prawdopodobnie od dawna nie rozmawiał z nikim tak szczerze.
– Bardzo chętnie. Ale… jeśli zobaczą pana ze mną, nie będzie pan miał kłopotów?
Uśmiechnął się i pokręcił głową.
– Doktorze, podobno żyjemy w wolnym kraju. Zresztą… mieszkam w odległości kilku kilometrów na południowy wschód od miasta, na podgórzu, gdzie znajduje się większość dużych sadów. Pojedzie pan za mną, a na wypadek, gdybyśmy się rozdzielili, podam panu dokładne wskazówki. Przejedziemy pod autostradą, skręcimy w równoległą do niej nieoznakowaną drogę… Zwolnię przedtem, żeby pan jej nie przeoczył. Przed górami zjedziemy na starą drogę publiczną. Jest zbyt wąska dla samochodów dostawczych i co jakiś czas zalewają ją deszcze, jednak o tej porze roku stanowi dogodny skrót.
Nagle zrozumiałem, że kieruje mnie na drogę, którą zauważyłem na mapie szeryfa. Zapamiętałem, że omija ona miasto. Kiedy spytałem o nią Houtena, mruknął, że została zamknięta przez przedsiębiorstwo naftowe. Czyżby kłamał?
Skręt okazał się całkiem niespodziewany. Ten w żaden sposób nieoznakowany szlak rzeczywiście trudno było uznać za drogę. Był raczej wąską, błotnistą ścieżką, jedną z wielu miedz, przecinających rozległą równinę pól uprawnych. Człowiek nieobeznany z terenem łatwo by go przegapił. Maimon jechał jednak powoli, ja zaś podążałem za jego tylnymi światłami przez oświetlone księżycem truskawkowe pola. Wkrótce odgłosy autostrady zostały daleko za nami. Cicha noc połyskiwała ćmami, które wzlatywały ku gwiazdom, pędząc szaleńczo i beznadziejnie ku ciepłu odległych galaktyk.
Читать дальше