Co być może tłumaczyło, dlaczego Barb uznała za fair play zabranie starszej kobiecie dietetycznej pepsi i wylanie jej na wspaniały, trzęsący się kok.
Zwolnili ją. Oczywiście. Konkretnie, dali jej wybór między pójściem na terapię a odejściem z dwutygodniową odprawą. Bez referencji, dodał Bagley. Jakby zamierzała o nie prosić, jakby miały jakiekolwiek zastosowanie, kiedy Barbara Monroe zniknie, a jej miejsce zajmie inna kobieta. Wybrała odprawę.
W nocy zakradła się z powrotem, by wykorzystać narzędzia badawcze gazety, w sumie dość prymitywne. Jedyny archiwista redakcji był jej dłużnikiem i nigdy by się nie domyślił, dlaczego Barb chciała tak dużo wiedzieć o archiwum i jego możliwościach. Podobało mu się, że może jej pokazać wszystko, co dobrze wyuczony archiwista potrafi zrobić, korzystając z telefonu i listy katalogów w miejskich bibliotekach. Szukanie po tytułach, które wywoływało archiwa nieruchomości i sądowe, również było przydatne, ale wymagało czasu i pieniędzy. Chociaż przez ostatni rok trochę się dowiedziała, posługując się kontem gazety. Dave Bethany wciąż mieszkał na Algonquin Lane. Miriam Bethany: adres nieznany już od kilku miesięcy. Stan Dunham nigdzie się nie przeprowadził… ale ze Stanem Dunhamem nigdy tak naprawdę nie straciła kontaktu.
W końcu wybrała nowe nazwisko i tożsamość, tak jak nauczył ją Stan. Pora zacząć od początku. Po raz kolejny. Szkoda, że nie mogła wpisać ostatniej posady do CV, ale uznała, że rezygnuje z gazet. Skoro posiadała już niezbędne umiejętności, zamierzała znaleźć dla nich bardziej dochodowe zastosowanie, w branży, która przywykła do płacenia za talent. Stać ją było na coś lepszego niż „Fairfax Gazette”, nawet jeśli to gazeta wypchnęła ją z gniazda. W końcu chyba zawsze tak się to działo… Nawet w najgorszych sytuacjach zawsze to ktoś inny musiał ją popchnąć, zachęcić, by dała krok naprzód. Jak ona płakała wtedy na dworcu autobusów, a ludzie uśmiechali się i kiwali głowami, myśląc, że to po prostu wystraszona nastolatka, której trudno się rozstać z rodzinnym miastem.
Kiedy już skończyła poszukiwania, napisała jeszcze krótki kod, prezent pożegnalny dla gazety. Następnego dnia, kiedy pani Hennessey się zalogowała, cały system padł, kasując wszystkie bieżące artykuły, nawet te, które bardziej odpowiedzialni reporterzy zapisali w kopiach zapasowych. Barb była już wtedy w restauracji w Anacostia, czekając na Staną Dunhama. Próbował ją nakłonić, żeby pojechała dalej na północ, ale powiedziała mu, że nie zamierza przekraczać granicy okręgu Maryland. A do tej pory, czegokolwiek chciała od Staną Dunhama, dostawała to.
Bo była adoptowana, wiesz? Dave stał w kolejce po ciastko z cynamonem, kiedy to pojedyncze zdanie wyrwało się z ogólnego gwaru dookoła i uderzyło go jak mały kamień. Nie było jednak skierowane do niego, lecz padło w rozmowie dwóch spokojnych pań w średnim wieku, czekających w kolejce.
– Co? – włączył się do rozmowy. – Kto był adoptowany?
– Lisa Steinberg – odparła jedna z kobiet.
– Mała dziewczynka z Nowego Jorku, którą zakatował przybrany ojciec? Bardzo dobrze, że drań idzie do więzienia. Ale jego żonę też powinni zamknąć. Żadna prawdziwa matka nie siedziałaby bezczynnie, kiedy działoby się coś takiego. Nie ma mowy.
Obie pokiwały głowami, pewne siebie i zadowolone, wiedzące wszystko na każdy temat. Były kluchowate i blade, chodzące ostrzeżenia przed smakołykami sprzedawanymi w cukierni Bauhofa. Dave’owi przypomniała się książka, którą Heather i Sunny uwielbiały, Potworni chłopcy i upiorne dziewczyny, z zabawnymi ilustracjami. Addamsa? Goreya? Nieważne, bardzo fajne rysunki. Jedna historyjka była o chłopcu, który jadł tylko słodycze, aż rozpuścił się na słońcu w kałużę galaretowatego ciała z rysami twarzy.
– Jak można… – zaczął Dave.
Ale panna Wanda, rozpoznająca nastroje Dave’a po tylu latach, natychmiast go zagadnęła. Odwróciła jego uwagę jak matka rozkapryszonego syna.
– Dzisiaj jabłkowe przekładance, panie Bethany. Jeszcze ciepłe.
– Nie powinienem… – zaczął Dave. Wciąż utrzymywał wagę z liceum, ale też zrobił się kluchowaty. Nie mógł sobie poradzić z obwisłymi fałdami. Przestał biegać już kilka lat wcześniej. Nie miał na to czasu.
– Och, niech pan da spokój. Tam jest jabłko. Jabłka są zdrowe.
I tak, za pomocą ciastka z jabłkiem, panna Wanda pozbyła się go z cukierni, zanim się zdenerwował. Ciepły, łagodny przekładaniec uśmierza zapalczywość.
Dave był trochę nie w sosie od samego rana, z tych samych powodów co zwykle, a także z kilku nowych. Jego doroczny rozmówca nie zadzwonił. Minęły lata, odkąd cokolwiek powiedział, preferując teraz dręczenie głuchymi telefonami, ale dzwonił co roku, dwudziestego dziewiątego marca. Dziwne, że Dave myślał właśnie o tym, ale to go gryzło. Facet wykitował? A może dał sobie spokój? Nawet zboczeńcy żyli własnym życiem. Potem zadzwonił do Willoughby’ego. Detektyw nie zapomniał o dacie, wręcz przeciwnie. Zaoferował stoickie zrozumienie i milczące współczucie, którego Dave nauczył się już oczekiwać. Żadnych radosnych pozdrowień: „Cześć, Dave, co słychać?” Żadnego udawania, że nastąpi jakiś przełom. Tylko: „Dzień dobry, Dave. Właśnie patrzę na akta”. Willoughby przeglądał je bez przerwy i dopilnował, żeby mieć teczki przed sobą tego konkretnego dnia.
Potem zrzucił na Dave’a bombę.
– Idę na emeryturę. Z końcem czerwca.
– Co? Jesteś przecież młody. Młodszy ode mnie.
– Możemy przechodzić na pełną emeryturę po dwudziestu latach pracy, ja mam już za sobą dwadzieścia dwa. Moja żona… Evelyn zawsze nękały jakieś problemy ze zdrowiem. Chciałbym spędzić z nią trochę czasu, zanim… Są takie miejsca, gdzie mieszka się samodzielnie, ale kiedy się zachoruje, można tam zostać. Jeszcze do tego nie doszliśmy, ale za pięć lat… Chciałbym… jak by to ująć? Poświęcić się Evelyn.
– Będziesz w ogóle pracował? Freud uważał, że praca jest konieczna dla dobrego samopoczucia mężczyzny. Człowieka.
– Może jakiś wolontariat. Nie potrzebuję… No, mam dużo różnych zajęć, nie umrę z nudów.
Prawdopodobnie chciał powiedzieć: „Nie potrzebuję pieniędzy”. Ale nawet teraz, znając Dave’a od czternastu lat, rozmawiając z nim o rzeczach zarazem intymnych i strasznych, Willoughby miał swoje prywatne tematy. Być może tak już przywykł do ukrywania się w pracy ze swoim odziedziczonym bogactwem, że nie umiał się z tego wyrwać przy Davie. Raz, tylko raz, zaprosił go na Wigilię Bożego Narodzenia, z litości. Dave spodziewał się rubasznej gliniarskiej imprezy. Nawet jej pragnął – nareszcie coś nowego. Ale przyjęcie okazało się rodzinno-sąsiedzkie – i jaka to była rodzina, jakie sąsiedztwo. Elegancka, pewna siebie swoboda, którą rodziny z Pikesville z czasów młodości Dave’a próbowały osiągnąć swoimi hałaśliwymi pretensjami, ale na tym poziomie bogactwa nie dawało się go już udawać. Kraciaste spodnie, chrupki serowe, martini z dżinem, szczupłe kobiety i mężczyźni z czerwonymi twarzami, wszyscy mówiący po cichu, nieważne, ile wlewali w siebie procentów. To było wydarzenie, które z przyjemnością opisałby Miriam, gdyby ze sobą wciąż rozmawiali. Miriam wyłączyła telefon. Dave wiedział o tym, bo próbował do niej zadzwonić poprzedniego wieczoru.
– Co będzie… kto będzie… – Gardło mu się ścisnęło i poczuł, że ogarnia go panika.
– Sprawa już została przydzielona – odparł szybko Willoughby. – Młodemu, bystremu detektywowi. A ja dopilnuję, żeby informował cię na bieżąco. Nic się nie zmieni.
Читать дальше