– Moja matka… żyje?
Zderzenie emocji widoczne na twarzy kobiety było dziwnie piękne, jak burza rozpętująca się pośrodku słonecznego letniego dnia, taka podczas której stare kobiety kiwają głowami, mówiąc: „Chyba diabeł właśnie bije swoją żonę”. Kay jeszcze nigdy nie widziała podobnych przeciwieństw:
żalu i radości, starających się współistnieć w tym samym miejscu. Radość potrafiła zrozumieć. Oto Heather Bethany, która uważa się za sierotę i nie może sobie rościć praw do niczego poza nazwiskiem i historią jak z tabloidu, dowiaduje się, że jednak nie jest samotna.
Ale była też złość, sceptycyzm kogoś, kto nikomu nie ufał.
– Jesteś pewna? – dopytywała się pacjentka. – Mówisz, że mieszkała w Meksyku pięć lat temu… ale czy nadal żyje?
– Tak uważa detektyw zajmujący się twoją sprawą, ale prawdę mówiąc, jeszcze jej nie znaleźli.
– A jeśli znajdą…
– Wtedy pewnie tutaj sprowadzą. – Gloria postarała się, aby złapać spojrzenie Heather, przytrzymać jej wzrok. Prawniczka miała oczy zaklinacza węży, jeśli można sobie wyobrazić takiego lekko żałosnego zaklinacza w sfatygowanym sweterku. – Heather, kiedy ona już tu przyjedzie, policja każe zrobić testy DNA. Rozumiesz, co wtedy będzie?
– Ja nie kłamię. – Głos miała matowy, apatyczny, jakby po to, żeby zasugerować, że w oszukiwanie musiałaby włożyć za dużo wysiłku. – Kiedy ona tu dotrze?
– Wszystko zależy od tego, kiedy ją znajdą i co wtedy powiedzą. – Gloria odwróciła się do Kay. – Czy w szpitalu nie mogą trzymać Heather aż przyjedzie jej matka? Na pewno będzie szczęśliwa, że może się z nią zobaczyć.
– Wykluczone, Glorio. Miała wychodzić już dzisiaj. Administracja bardzo jasno się o tym wyraziła.
– W ten sposób grasz na korzyść policji. Dajesz im możliwość użycia wpływów, które chcą wykorzystać, aby przyspieszyć bieg wypadków, zmusić Heather, by działała według ich harmonogramu. Jeśli zostanie wypisana bez żadnego planu dalszego działania, to oni ją wsadzą do aresztu…
Heather jęknęła nieludzko.
– A co z Domem Rut? Nie może tam iść?
– To schronienie dla załamanych kobiet, pełne po brzegi.
– Byłam prześladowana – odezwała się Heather. – Czy to się nie liczy?
– Mówisz o czymś, co działo się trzydzieści lat temu, prawda? – Kay poczuła przypływ niestosownego zaciekawienia. Pragnęła dowiedzieć się, co dokładnie przytrafiło się tej kobiecie. – Trudno mi sądzić, że…
– Dobrza, dobrza, dobrza. – Słowa Heather zdawały się obietnicą zgody, ale jednocześnie kobieta kręciła głową, aż podskakiwały jej krótkie jasne kędziory. – Powiem wam. Wtedy będziecie już wiedziały, dlaczego nie mogę iść do więzienia; dlaczego nie potrafię uwierzyć, że ci ludzie mnie nie skrzywdzą.
– Nie mów tego przy Kay – zarządziła Gloria, jednak Heather już się nakręciła.
Ona chyba nie wie, że ja tutaj jestem, pomyślała Kay. Albo wie, ale ją to nie obchodzi. Czy to wyraz zaufania, czy obojętność, przypomnienie, że Kay nie jest dla niej kimś ważnym?
– Chodzi o policjanta. Podszedł do mnie gliniarz i powiedział, że coś się stało mojej siostrze i ja muszę szybko przyjść. Pobiegłam, i tak dostał nas obie. Najpierw ją, potem mnie. Zamknął nas z tyłu furgonetki i zabrał.
– Jakiś mężczyzna udający policjanta – wyjaśniła Gloria.
– Nie udający, ale prawdziwy funkcjonariusz policji, stąd, z Baltimore, z hrabstwa, z odznaką. Nie miał munduru, ale przecież policjanci nie zawsze je noszą. Michael Douglas i Karl Malden w Ulicach San Francisco nie nosili mundurów. On był policjantem i powiedział, że wszystko będzie dobrze, a ja mu uwierzyłam. Ten błąd zrujnował mi życie.
Wraz z wypowiedzeniem ostatniego słowa, „życie”, uwolnione zostały dawno skrywane emocje. Heather zaczęła płakać z tak niepohamowaną mocą, aż Gloria odsunęła się od niej, nie wiedząc, co zrobić. Kay natomiast zareagowała, tak jak zareagowałby każdy współczujący człowiek. Spróbowała uspokoić Heather, pamiętając, żeby być szczególnie delikatna wobec kobiety obolałej po wypadku.
– Coś wymyślimy – powiedziała. – Znajdziemy dla ciebie miejsce. Znam pewną rodzinę w mojej okolicy, z dala od zgiełku. Będziesz mogła zostać tam na kilka dni.
– Bez policji – krztusiła się Heather. – Bez aresztu.
– Oczywiście – odparła Kay, łapiąc spojrzenie Glorii. Chciała zobaczyć, czy prawniczka aprobuje proponowane rozwiązanie. Jednak Gloria uśmiechała się, zadowolona z siebie, triumfująca.
– Teraz to… – Cmoknęła z namysłem. – To daje nam możliwość wywarcia nacisku.
Jeszcze jedna noc. Jeszcze jedna noc. Mówili, że nie może zostać w szpitalu dłużej niż do dzisiaj, ale wyrwała im jeszcze jedną noc, co tylko udowadniało rzecz, w którą zawsze wierzyła: wszyscy kłamią. Jeszcze jedna noc. Była kiedyś taka okropna popowa piosenka, lata temu. Odrzucony kochanek błagał o ostatnie namiętne spotkanie. Jeśli się zastanowić, taki motyw często się pojawiał w tekstach. „Dotknij mnie o poranku. Nie mogę cię zmusić, abyś mnie kochała”. Nigdy nie umiała tego zrozumieć. Kiedy była młodsza, wciąż jeszcze próbowała umawiać się na randki – i, cóż za niespodzianka, ciągle odnosiła sromotne porażki. Mężczyźni zwykle odchodzili po kilku miesiącach, prawie jakby wyczuli zionącą od niej zgniliznę, odnaleźli jej ukrytą datę ważności i uświadomili sobie, że już jest zepsuta. W każdym razie, kiedy mężczyzna z nią zrywał, ostatnią rzeczą, którą od niego chciała, była jeszcze jedna noc. Czasem ciskała różnymi przedmiotami, płakała. Albo śmiała się, pełna ulgi. Ale nigdy nie uciekała się do błagań o jeszcze jedną noc, o dotyk o poranku, bzyknięcie z litości, jakkolwiek to nazwać. Miała swoją dumę.
Spróbowała wygramolić się z łóżka, wszystko ją bolało, ciało właśnie czuło, że nie ma co liczyć na lewą rękę, nie teraz. Prawa ręką musiała ją całkiem zastąpić. Niesamowite, jak szybko przystosowuje się organizm, szybciej niż umysł. Zresztą ostatnio jej umysł nie funkcjonował sprawnie. Czy ja widziałam chłopca i myślałam, że to dziewczynka, czy też w ogóle nie było żadnej twarzy przy szybie? Podeszła do okna, odsunęła zasłonę i przyjrzała się krajobrazowi. Widziała parking, smugę miejskiego horyzontu w oddali, zakorkowaną 1-95 w godzinach szczytu. „Podejdź do okna, jakże słodkie jest powietrze nocy!” Utkwił jej w głowie taki fragment wiersza, spadek po zakonnicach, które wierzyły, że przez zapamiętywanie można odnaleźć drogę do inteligencji. Autostrada biegła niedaleko, około kilometra stąd. Czy zdoła tam dotrzeć, wystawić kciuk, złapać stopa i dojechać do domu? Nie, wtedy przecież byłaby już uciekinierką do kwadratu. Musi to jeszcze przemyśleć. Ale jak?
To nie kłamstwa ją martwiły. Potrafiła za nimi nadążyć. Na ryzyko wystawiały ją okruchy prawdy. Dobry łgarz daje sobie radę, gdy używa tak niewiele prawdy, jak tylko zdoła, bo prawda znacznie częściej podstawia nogę. Kiedyś, gdy miała nawyk zmiany imion, nauczyła się tworzenia każdej kolejnej tożsamości całkiem od nowa. Jednak groźba uwięzienia, która pojawiła się tego popołudnia, podobnie możliwość zaaresztowania tamtej pierwszej nocy, sprawiły, że całkiem zbzikowała. Musiała im coś powiedzieć. To z gliniarzem i dorzuceniem jeszcze do tego Karla Maldena zdawało się całkiem niezłe. Takie dziwne, nietypowe szczegóły jak ten sprawiały, że wszystko inne brzmiało autentycznie. Ale im nie wystarczał Karl Malden. Oni głośno domagali się jej prawdziwego imienia – musiała dać im coś, kogoś.
Читать дальше