Teraz była już prawie trzecia po południu, zgodnie z zegarem, opatrzonym napisem „Pora na strzyżenie”, nad zakładem fryzjerskim. Dave postanowił zająć się swoimi sprawami. Gdyby nie zgodził się odebrać Sunny i Heather z centrum handlowego, to mógłby dzisiaj zamknąć wcześniej. Ale z drugiej strony, może właśnie w tej ostatniej godzinie zjawiłby się klient obdarzony gustem i z pieniędzmi, który chciałby kupić dużo rzeczy, a wtedy on przepuściłby okazję zrobienia świetnego interesu. Miriam stale się zamartwiała, że coś takiego może się stać.
– To się zdarza tylko raz – powiedziałaby. – Kiedyś pewna osoba pociągnie za klamkę drzwi, które powinny być otwarte, i stracisz nie tylko klienta, ale też reklamę, jaką mógłby ci zrobić.
Gdyby sprawy naprawdę wyglądały tak prosto, gdyby sukces zależał tylko od wczesnego wstawania, późnego kładzenia się spać i ciężkiej pracy! Miriam nie miała wystarczającego doświadczenia zawodowego, aby uświadomić sobie, jak rażąco naiwnie myśli. Ona wciąż wierzyła, że kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje; ziarnko do ziarnka, aż zbierze się miarka, i w podobne komunały. Chociaż gdyby nie wierzyła w to wszystko, nie przyklasnęłaby tak chętnie jego planom otwarcia sklepu, bo wiązały się one z porzuceniem państwowej posady dla pracy, która była wszystkim, poza gwarancją dostatku. Później zaczął się zastanawiać, czy żona nie doszła do wniosku, że tak czy inaczej będzie z tego pożytek. Sklep mógł albo uczynić ich zamożnymi, albo okazać się kulą u nogi. Przecież dała mu szansę, a on to spaprał. Teraz każda sprzeczka między nimi wyrastała właśnie z tego niewypowiedzianego kontekstu: „Uwierzyłam tobie, a ty to spaprałeś”. Czy przez cały czas wiedziała, że Dave może zawieść?
Nie. Miriam nie knuła aż tak makiawelicznych intryg. Była najuczciwszą osobą, jaką znał, i szybko dawała kredyt zaufania tam, gdzie go potrzebowano. Zawsze przyznawała, że nie dostrzegała potencjału domu na Algonquin Lane, chaotycznie zabudowanej i zaniedbanej wiejskiej posiadłości, ofiary architektonicznych zniewag: kopuły, tak zwanego pokoju florydzkiego. Dave odnowił budynek, przywrócił mu pierwotne kształty, stworzył prostą, organiczną strukturę, która pasowała do dużego, zapuszczonego podwórza. Ci, którzy ich odwiedzali, zawsze z uznaniem wyrażali się o jego wyczuciu, wskazywali na przedmioty, które przywiózł ze swoich podróży, i chcieli wiedzieć, ile kosztowały – a potem twierdzili, że zapłaciliby pięć, dziesięć, dwadzieścia razy więcej, gdyby otworzył sklep z takimi rzeczami.
Dave brał te słowa za dobrą monetę. Jak zawsze. Podobne komplementy nie mogły być tylko czczymi pochlebstwami, bo ludzie nigdy nie chwalili go za nic. Wręcz przeciwnie, zawsze jak magnes przyciągał nagą, nieprzyjemną prawdę, agresję zamaskowaną jako szczerość.
Na pierwszej randce Miriam powiedziała mu:
– Słuchaj, strasznie mi przykro to mówić, ale…
Przyzwyczaił się już do takich wstępów, choć serce wciąż go trochę bolało. Myślał, że akurat ta zadbana młoda kobieta, z kanadyjskimi manierami i północnym akcentem, okaże się inna. Pracowała jako maszynistka w stanowym Departamencie Finansów, gdzie Dave był analitykiem. Umówił się z nią dopiero po trzech miesiącach.
– Tak?
– Chodzi o twój oddech.
Odruchowo zasłonił usta dłonią, jak Adam skrywający nagość po ugryzieniu jabłka. Jednak Miriam poklepała jego drugą dłoń.
– Nie, nie, nie. Mój ojciec jest dentystą. Z tym naprawdę można łatwo sobie poradzić.
I było. Za sprawą nici do czyszczenia zębów, środków do pielęgnacji jamy ustnej, a w końcu chirurgii szczękowej Miriam uwolniła Dave’a od życia, w którym ludzie, rozmawiając z nim, zawsze lekko się cofali. Dopiero kiedy to się skończyło, zrozumiał, co znaczy, gdy inni marszczą brody i spuszczają nosy. On śmierdział, a oni próbowali nie wdychać tego smrodu. Zastanawiał się, czy pierwsze dwadzieścia pięć lat życia, tych cuchnących lat, nie spowodowało u niego nieodwracalnych zniszczeń. Kiedy przez ćwierć wieku widzisz, jak ludzie się od ciebie odsuwają, to jak później możesz spodziewać się akceptacji?
Tylko córki nie były na to wystawione. Przecież nawet Miriam znała Dave’a o nieprzyjemnym zapachu z ust, chociaż krótko. Ubóstwienie ojca przez dziewczynki zdawało się tak wielkie, że okazał się na tyle głupi, by uwierzyć, że nigdy im się nie znudzi. Ale teraz dla Sunny był ucieleśnieniem żenady, czymś jak chodzące pierdnięcie albo beknięcie. Heather, nad wiek rozwinięta, od czasu do czasu już naśladowała ten chłód siostry. Ale chociaż córki starały się trzymać go na odległość ramienia, nie mogły całkowicie się od niego odizolować. Czuł się tak, jakby żył wewnątrz ich czaszek, widział ich oczyma, doświadczał wszystkich ich triumfów i rozczarowań. „Ty niczego nie rozumiesz”, rzucała mu coraz częściej Sunny. Problem polegał na tym, że właśnie rozumiał. Chociażby tę nową obsesję związaną z centrum handlowym. Sunny myślała, że Dave nienawidzi takich miejsc, bo stanowią wyraz taniej, masowo produkowanej przyjemności, a sprzedawane tam towary są przeciwieństwem artystycznych, jedynych w swoim rodzaju wyrobów rękodzieła z jego sklepu. Jednak tym, czego naprawdę nie lubił, był wpływ, który centra handlowe wywierały na córkę. Wzywały ją niczym syreny Odyseusza. Wiedział, co ona tam robiła. Jako nastolatek sam chodził tam i z powrotem po dzielnicy handlowej Pikesville, wzdłuż Reistersttown Road, mając nadzieję, że ktoś na niego zwróci uwagę. Był chłopcem dziwadłem, synem samotnej matki, podczas gdy wszyscy wokół mieli oboje rodziców; protestantem, przynajmniej teoretycznie, w okolicy zamieszkanej przez dobrze prosperujące żydowskie rodziny. Jego matka pracowała jako kelnerka w starej restauracji Pimlico, więc ich domowy budżet zależał od szczodrości ojców jego kolegów ze szkoły, mężczyzn oceniających pracę matki Dave’a pod koniec każdego posiłku i dających jej napiwki, góra dwadzieścia pięć centów albo minimum piętnaście. Każdy cent miał znaczenie. Och, nikt otwarcie nie szydził z jego ubóstwa. Uznawali, że w ogóle nie warto zawracać sobie nim głowy, co zdawało się jeszcze gorsze.
A teraz Sunny znalazła się w takim samym położeniu. Niemal czuł jej tęsknotę. Desperacja u nastoletniego chłopca była czymś bardzo smutnym, u dziewczyny wydawała się wręcz niebezpieczna. Bardzo bał się o córkę. Kiedy żona starała się bagatelizować jego lęki, chciało mu się odpowiedzieć: „Wiem, wiem. Ale ty nie potrafisz zrozumieć, co dzieje w męskim umyśle na widok dziewczyny w obcisłym swetrze. To pierwotne instynkty”.
Jednak gdyby oznajmił to Miriam, mogłaby zapytać, co dzieje się w jego umyśle każdego dnia, kiedy patrzy na dziewczęta z liceum Woodlawn przechodzące obok w drodze do sklepu High’s Diary albo pizzerii Robin’s Nest.
Nie żeby miał chrapkę na jakąś nastolatkę, skądże znowu. Czasem tylko sam chciał być nastolatkiem albo przynajmniej dwudziestolatkiem. Pragnął swobodnie przemierzać ten nowy świat, gdzie dziewczyny miały długie, rozpuszczone włosy, a ich nieskrępowane stanikami piersi podrygiwały w obcisłych bluzkach z nadrukami; móc swobodnie wędrować i się gapić, nic poza tym. Kiedy jeszcze pracował na państwowej posadzie, widział, jak wielu jego kolegów poddaje się takim pragnieniom. Nawet w kulturalnym zaścianku działu księgowości mężczyźni nagle zapuszczali baki i kupowali modne ciuchy. Mniej więcej dziesięć miesięcy później Dave mógłby nawet sporządzić wykres dowodzący, że zapuszczenie bokobrodów dokładnie o dziesięć miesięcy wyprzedza koniec małżeństwa. Taki facet wyprowadzał się z domu do mieszkania w jednym z nowych kompleksów apartamentowców. Jak najpoważniej tłumaczył się przy tym, że jego dzieci nie byłyby szczęśliwe, gdyby on nie czuł się szczęśliwy. Terefere, mogłaby parsknąć Sunny. Dave, który wychował się bez ojca, nigdy nie zafundowałby córkom czegoś podobnego.
Читать дальше