– Pamiętam, że miał ogoloną czachę i szwy jak jakiś pieprzony zamek błyskawiczny. Nie pamiętam, co po…
Ktoś chwycił z zewnątrz za klamkę, po chwili rozległo się walenie w drzwi.
– Detektywie Bosch, tu porucznik Gilmore z zespołu do spraw użycia broni – rozległ się stłumiony głos. – Proszę otworzyć.
Stokes nagle wyprostował się z paniką w oczach.
– Nie! Niech pan nie pozwoli, żeby…
– Zamknij się! – Bosch wychylił się przez stół, złapał Stokesa za kołnierz i przyciągnął do siebie. – Słuchaj, to ważne. – Znów rozległo się stukanie do drzwi. – Twierdzisz, że Arthur nigdy nie mówił ci, że ojciec go bije?
– Słuchaj, człowieku, pomóż mi, kurde, a powiem ci, co tylko zechcesz. Dobra? Jego ojciec to był zasraniec. Mam powiedzieć, że Artie mówił mi, że ojciec łoił go kijem od miotły, to tak powiem. Ma być kij do baseballu? Dobra jest, powiem…
– Cholera jasna, chcę, żebyś gadał wyłącznie prawdę. Mówił ci o tym kiedyś czy nie?
Drzwi się otwarły – policjanci wzięli klucz z gablotki przy wejściu. Do środka weszło dwóch mężczyzn w cywilnych ubraniach: znajomy Boschowi Gilmore i nieznany mu drugi detektyw z zespołu do spraw użycia broni.
– No, koniec tego dobrego – oświadczył Gilmore. – Co ty, do cholery, wyprawiasz, Bosch?
– Mówił ci? – zapytał raz jeszcze Harry Stokesa.
Drugi detektyw wyjął klucze z kieszeni i przystąpił do rozkuwania Stokesa.
– Nic nie zrobiłem! – zaczął protestować Stokes. – Nic…
– Mówił ci kiedyś? – krzyknął Harry.
– Zabierz go stąd – warknął Gilmore do drugiego detektywa. – Wsadź go do innego pokoju.
Detektyw siłą ściągnął Stokesa z krzesła i częściowo poniósł, a częściowo powlókł do drzwi. Na stole zostały kajdanki Harry'ego, który zapatrzył się w nie, myśląc o tym, co usłyszał od Stokesa, i czując straszliwy ciężar świadomości, że wszystko poszło na marne. Stokes nie wniósł nic do sprawy, a Julia została postrzelona.
Popatrzył wreszcie na Gilmore'a, który zamknął drzwi i odwrócił się w jego stronę.
– Teraz odpowiedz, Bosch, na moje pytanie: co ty, do cholery, wyprawiasz?
Gilmore obracał ołówek w palcach i stukał gumką w blat. Bosch nigdy nie ufał śledczym, sporządzającym notatki ołówkiem. Zespół do spraw użycia broni miał dopasowywać zeznania i fakty tak, aby odpowiadały wersji, jaką wydział chciał zaprezentować ogółowi. Była to ołówkowa drużyna – uzyskanie pożądanego rezultatu wymagało korzystania z ołówka i gumki, ale nigdy z atramentu czy maszyny do pisania.
– Przeróbmy to jeszcze raz – powiedział Gilmore. – Opowiedz mi raz jeszcze, co zrobiła posterunkowa Brasher?
Harry popatrzył za niego. Znalazł się na krześle dla podejrzanych w pokoju przesłuchań i miał przed sobą jednostronne lustro. Był pewien, że stoi za nim co najmniej pół tuzina ludzi, może nawet zastępca komendanta Irving. Zastanawiał się, czy ktokolwiek zauważył włączoną kamerę wideo. Jeśli tak, to natychmiast ją wyłączono.
– W jakiś sposób się postrzeliła.
– A ty to widziałeś.
– Niezupełnie. Stała tyłem do mnie. Widziałem tylko jej plecy.
– W takim razie skąd wiesz, że się postrzeliła?
– Bo nie było tam nikogo oprócz niej, mnie i Stokesa. Ani ja, ani Stokes nie strzelaliśmy do niej. Sama się postrzeliła.
– Podczas szarpaniny ze Stokesem.
– Nie. – Harry pokręcił głową. – W chwili kiedy padł strzał, nie było żadnej szarpaniny. Nie wiem, co się wydarzyło, zanim tam dotarłem, ale w momencie strzału Stokes opierał się dłońmi o mur i stał do niej odwrócony plecami. Posterunkowa Brasher przytrzymywała go w miejscu, opierając mu dłoń na plecach. Zobaczyłem, że się cofa i zdejmuje rękę. Nie widziałem broni, ale usłyszałem strzał i błysk przed nią. Potem upadła. – Gilmore zastukał głośno ołówkiem po stole. – To pewnie psuje nagranie – dodał. – Och, prawda, wy nigdy nic nie nagrywacie.
– Tym się nie przejmuj. Co stało się potem?
– Podszedłem w ich stronę do ściany. Stokes zaczął się odwracać, żeby zobaczyć, co się dzieje. Leżąc na posadzce, posterunkowa Brasher uniosła rękę z bronią i wycelowała ją w Stokesa.
– Ale nie strzeliła, prawda?
– Nie. Krzyknąłem: „Nie ruszać się!” do Stokesa. Nie wystrzeliła, a on ani drgnął. Następnie podszedłem bliżej, kazałem Stokesowi położyć się na betonie i go skułem. Potem wezwałem pomoc przez krótkofalówkę i starałem się opatrzyć ranę Brasher.
Gilmore żuł gumę w głośny, denerwujący Boscha sposób. Popracował przez chwilę szczękami, nim się odezwał:
– Widzisz, nie potrafię pojąć, dlaczego miałaby do siebie strzelać.
– Musisz ją o to zapytać. Mówię tylko to, co widziałem.
– Tak, ale pytam ciebie. Byłeś tam. Jak myślisz?
Zwlekał długą chwilę z odpowiedzią. Wszystko potoczyło się bardzo szybko, a on odkładał zastanowienie się nad wydarzeniami w garażu, gdyż koncentrował się na Stokesie. W tej chwili odżyły mu przed oczyma obrazy tego, co się stało. W końcu wzruszył ramionami.
– Nie wiem.
– Coś ci powiem: przyjmijmy na minutę twoją wersję. Załóżmy, że posterunkowa Brasher chowała broń – co byłoby sprzeczne z przepisami, ale przyjmijmy, że tak właśnie robiła. Chowała broń, żeby móc zakuć faceta. Miała kaburę na prawym biodrze, a ranę wlotową ma na lewym ramieniu. Jak to możliwe?
Harry przypomniał sobie, jak kilka nocy wcześniej Julia wypytywała go o ranę na jego lewym barku. O to, jak to jest dostać kulę. Poczuł duszność, jakby ściany zaciskały się wokół niego. Zaczął się pocić.
– Nie wiem – powtórzył.
– Niewiele wiesz, prawda, Bosch?
– Wiem tyle, ile widziałem. Powiedziałem ci.
Harry pożałował, że nie zabrano paczki papierosów Stokesa.
– Co cię łączyło z posterunkową Brasher?
Harry utkwił wzrok w blacie.
– O co ci chodzi?
– Z tego, co słyszałem, bzykałeś ją. O to mi chodzi.
– A co to ma wspólnego?
– Bo ja wiem? Może ty mi powiesz.
Nie odpowiedział. Wiele kosztowało go ukrycie narastającej furii.
– Cóż, po pierwsze, wasz związek stanowił pogwałcenie wewnętrznych zasad funkcjonowania wydziału – rzekł Gilmore. – Wiedziałeś o tym, prawda?
– Jest w patrolu. Ja jestem detektywem.
– Myślisz, że to istotne? Nieważne. Jesteś detektywem trzeciego stopnia. To stanowisko kierownicze. Ona jest zwykłą funkcjonariuszką, na dodatek nową. Gdybyśmy byli w armii, czekałoby cię na początek wydalenie ze służby. Może nawet odsiadka.
– Ale to Departament Policji Los Angeles – więc co za to dostanę, awans?
Był to pierwszy ofensywny ruch Boscha – i ostrzeżenie dla Gilmore'a, żeby zajął się czymś innym. Była to też zawoalowana aluzja do kilku lepiej bądź gorzej znanych związków, które łączyły wysokich rangą oficerów i zwykłych funkcjonariuszy. Wiadomo było, że związek zawodowy policjantów, reprezentujący ich do stopnia sierżanta, czekał tylko, żeby przeciwstawić się jakimkolwiek posunięciom dyscyplinarnym władz wydziału, podejmowanym pod przykrywką tak zwanej polityki wewnętrznej wymierzonej przeciwko napastowaniu seksualnemu.
– Nie potrzebuję cwaniackich uwag z twojej strony – odparł Gilmore. – Staram się prowadzić dochodzenie.
Przez dłuższą chwilę bębnił miarowo ołówkiem po stole, wpatrując się w nieliczne zapiski w swoim notesie. Harry wiedział jednak, że Gilmore prowadzi w istocie przeciwieństwo dochodzenia: zaczyna od wniosku, a potem zbiera pasujące do niego fakty.
Читать дальше