Wcisnęła głowę w ramiona i rozejrzała się na boki.
– No dobrze, Harry – to znaczy tajny agencie zero zero czterdzieści pięć.
Uśmiechnął się i pokręcił głową.
– No tak, myślisz, że to żarty. Zaczekaj, aż będziesz miała pierwszą sprawę w wydziale spraw wewnętrznych. Wtedy cię oświeci.
– Daj spokój, nie myślę, że to żarty. Po prostu cię podpuszczam.
Oboje napili się piwa. Bosch odchylił się na oparcie i spróbował rozluźnić. Dobrze było czuć ciepło kominka po szybkim przemarszu do pubu.
Popatrzył na Julię i zobaczył, że się uśmiecha, jakby znała jakiś dotyczący go sekret.
– O co chodzi?
– O nic. Po prostu nieźle się nakręciłeś.
– Staram się cię ochronić, to wszystko. Mam ponad dwadzieścia pięć lat za sobą, toteż nie ryzykuję tak wiele.
– To znaczy? Słyszałam, jak ludzie mówią, „mam ponad dwadzieścia pięć za sobą” – jakby byli nietykalni lub coś w tym rodzaju.
– Nikt nie jest nietykalny. – Harry potrząsnął głową. – Kiedy jednak przepracuje się dwadzieścia pięć lat, dostaje się emeryturę w największym wymiarze. Nieważne, czy przepracuje się dwadzieścia pięć czy trzydzieści pięć lat, i tak dostaje się tyle samo. A to daje człowiekowi pewne możliwości mówienia górze, że może się odpieprzyć. Nie podoba ci się, co z tobą wyprawiają, zawsze możesz oddać odznakę i podziękować.
Kelnerka wróciła do stolika z prażoną kukurydzą w koszyczku. Julia odczekała chwilę, po czym pochyliła się nad blatem, niemalże dotykając podbródkiem szklanki z piwem.
– To w takim razie co cię tu trzyma?
Wzruszył ramionami i zapatrzył się w swoją szklankę.
– Pewnie sama praca… Nic wielkiego, nic heroicznego. Po prostu szansa, że od czasu do czasu uda mi się coś naprawić w tym popieprzonym świecie. – Kreślił wzór kciukiem na zaparowanym szkle, mówiąc dalej i nie odrywając wzroku od szklanki. – Na przykład ta sprawa…
– Tak? Co w niej takiego?
– Jeśli zdołamy wszystko poskładać i dojść, kto był sprawcą… to może będzie to choć małe zadośćuczynienie. Bo ja wiem? Może to coś znaczy – cokolwiek, choćby odrobinę – w tym świecie.
Pomyślał o czaszce pokazanej mu tego ranka przez Gollihera. Ofiara morderstwa, leżąca przez dziewięć tysięcy lat w dole z asfaltem. Cmentarzysko pełne kości, które tylko czekały, by wychynąć na powierzchnię. Po co? Może nikogo już nie obchodzą.
– Sam nie wiem – powiedział. – Może w ostatecznym rozrachunku to i tak nie ma znaczenia. Terroryści-samobojcy atakują Nowy Jork i trzy tysiące ludzi ginie przed wypiciem pierwszego kubka kawy. Co wobec tego znaczy jeden szkielet z przeszłości?
Julia uśmiechnęła się delikatnie i pokręciła głową.
– Nie rób z siebie egzystencjalisty, Harry. Ważne jest, że to coś znaczy dla ciebie. A skoro tak, najważniejsze, żebyś zrobi! wszystko, co w twojej mocy. Bez względu na to, co stanie się ze światem, zawsze będą potrzebni bohaterowie. Mam nadzieję, że któregoś dnia i ja nim zostanę.
– Może. – Pokiwał głową, nie patrząc jej w oczy. Znów zaczął kreślić palcem po szklance. – Pamiętasz taką reklamę z telewizji, w której staruszka leży na ziemi i mówi: „Upadłam i nie mogę wstać”? Wszyscy się z niej nabijali.
– Pamiętam. W Venice można kupić koszulki z takim napisem.
– No tak… czasami czuję się tak samo. Przepracowałem ponad dwadzieścia pięć lat. Nie można tyle służyć i od czasu do czasu nie spieprzyć. Padasz, Julio, i czasami czujesz, że nie możesz wstać. – Pokiwał głową. – Potem jednak masz szczęście, że dostajesz sprawę i mówisz sobie: to właśnie ta. Po prostu to czujesz. To sprawa, dzięki której mogę wstać.
– To się nazywa odkupienie, Harry. Jak było w tej piosence? „Każdy ma na nie szansę”?
– Tak, coś w tym rodzaju.
– A ta okazja to właśnie ta sprawa?
– Taa… Tak myślę. Taką mam nadzieję.
– W takim razie wypijmy za odkupienie. Uniosła szklankę w toaście.
– Nie popuszczaj – powiedział.
Stuknęła się z nim. Nieco piwa przelało się do jego prawie pustej szklanki.
– Przepraszam. Muszę to poćwiczyć.
– Nic się nie stało. I tak potrzebowałem dolewki. – Uniósł szklankę do ust i wypił do dna. Odstawił ją i otarł usta grzbietem dłoni. – No, pojedziesz dziś ze mną do domu? – spytał.
– Nie. – Pokręciła głową. – Nie z tobą. – Zmarszczył brwi i zaczął się zastanawiać, czy nie uraził jej swoją szczerością. – Pojadę za tobą – dodała. – Pamiętasz? Nie mogę zostawić samochodu pod komendą. Wszystko ma być teraz ściśle tajne łamane przez poufne, tylko dla twoich oczu.
Uśmiechnął się. Piwo i jej uśmiech podziałały na niego jak magia.
– Zażyłaś mnie.
– Mam nadzieję, że nie tylko pod tym względem.
Bosch spóźnił się na naradę w gabinecie porucznik Billets. Edgar już tam był, co stanowiło ewenement, podobnie jak Medina z wydziału kontaktów z mediami. Grace Billets wskazała Boschowi miejsce trzymanym w dłoni ołówkiem, po czym podniosła słuchawkę i wystukała numer.
– Mówi porucznik Billets – powiedziała, gdy odebrano. – Może pani przekazać komendantowi Irvingowi, że już wszyscy jesteśmy i możemy zaczynać.
Harry popatrzył na Edgara i uniósł brwi. Zastępca komendanta nadal bezpośrednio nadzorował przebieg śledztwa. Grace Billets odłożyła słuchawkę.
– Oddzwoni, a ja włączę głośnik.
– Chce słuchać, czy mówić? – zapytał Bosch.
– Kto wie?
– Skoro już czekamy: kilka razy pytano mnie o faceta, za którym kazaliście się rozglądać. Johnny'ego Stokesa. Jak mamy to traktować? To nowy podejrzany?
Harry poczuł irytację. Wiedział, że rozdawane podczas odpraw zawiadomienie, by rozglądać się za daną osobą, w końcu trafi do mediów. Nie spodziewał się jednak, że tak szybko.
– Nie, nie jest podejrzanym – powiedział Medinie. – A jeśli dziennikarze spieprzą, podobnie jak w przypadku Trenta, to nigdy go nie znajdziemy. To po prostu człowiek, z którym musimy porozmawiać. Znał ofiarę. Wiele lat temu.
– W takim razie ją zidentyfikowaliście?
Zanim Harry zdążył odpowiedzieć, zabrzęczał telefon. Grace Billets podniosła słuchawkę i włączyła zestaw głośno mówiący.
– Panie komendancie, są tutaj detektywi Bosch i Edgar oraz Medina z wydziału kontaktów z mediami.
– Bardzo dobrze – rozległ się z głośnika grzmiący głos Irvinga. – Na czym stoimy?
Grace Billets zaczęła naciskać klawisz na aparacie, by przyciszyć dźwięk.
– Hm, Harry, może ty odpowiesz?
Sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki po notes. Nie spieszył się. Podobała mu się myśl, że Irving siedzi w swoim nieskalanym gabinecie w Parker Center i musi czekać przy telefonie na odpowiedź. Otworzył notes na stronie pełnej notatek, spisanych przez niego tego ranka podczas śniadania z Julią.
– Jest pan tam, detektywie? – zapytał Irving.
– Tak, komendancie. Jestem tutaj. Przeglądałem tylko trochę notatki. Najważniejsze, że z całą pewnością zidentyfikowaliśmy ofiarę. To Arthur Delacroix. Zniknął z domu w Miracle Mile czwartego maja tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego roku. Miał dwanaście lat. – Urwał, spodziewając się pytań. Zauważył, że Medina zapisuje nazwisko. – Nie jestem pewien, czy powinniście to już ogłosić – powiedział.
– Dlaczego? – spytał Irving. – Sugeruje pan, że identyfikacja jest niepewna?
– Nie, jesteśmy jej pewni, komendancie. Ale jeśli podamy nazwisko, to w ten sposób zakomunikujemy również, w jakim kierunku zmierza śledztwo.
Читать дальше