Znów popatrzyła na klamkę. Pomyślała o Backusie, o tym, czy to rzeczywiście mogła być jego ostatnia gra. Czyżby wystarczyły mu cztery lata na pustyni? Czy zabił Terry'ego McCaleba i wysłał jej GPS tylko po to, żeby w rezultacie doprowadzić ją tutaj? Pomyślała o liściku, który zostawił, pisał w nim, że dobrze ją wyszkolił. Zaczęła w niej wzbierać złość, która popchnęła ją do otwarcia drzwi i…
– Tam jest ciało!
To Bosch wołał z drugiej strony przyczepy.
– Co? Gdzie?
– Chodź tutaj. Stąd widać. Jest tam łóżko i zwłoki. Sprzed dwóch, trzech dni. Nie widać twarzy.
– Okay, coś jeszcze?
Czekała. Nic nie powiedział. Położyła dłoń na klamce. Obróciła się.
– Drzwi nie są zamknięte na klucz.
– Rachel, nie otwieraj ich! – zawołał Bosch. – Wydaje mi się… wydaje mi się, że tam jest gaz. Czuję coś jeszcze oprócz trupa. Coś, co nie jest oczywiste. Coś ukrytego.
Rachel zawahała się, ale potem przekręciła klamkę do oporu i uchyliła drzwi o kilka cali.
Nic się nie stało.
Powoli otworzyła drzwi na oścież. Nic się nie stało. Muchy zobaczyły otwór i wyleciały na zewnątrz. Odgoniła je od oczu.
– Bosch, wchodzę.
Weszła do przyczepy. Jeszcze więcej much. Były wszędzie. Odór uderzył w nią z pełną mocą, otoczył ją. Poczuła skurcz żołądka.
Wzrok zaraz przyzwyczaił się do półmroku po jaskrawym świetle na zewnątrz i zobaczyła zdjęcia. Piętrzyły się na stołach, były przyklejone taśmą do ściany i lodówki. Zdjęcia ofiar, żywych i martwych, łkających, błagających, budzących litość. Stół kuchenny przyczepy został zamieniony w biurko. Z boku stał laptop podłączony do drukarki i trzy oddzielne stosiki fotografii. Podniosła największy z nich i zaczęła je kartkować; rozpoznała niektóre twarze – zaginionych mężczyzn, których zdjęcia przywiozła ze sobą do Clear. Ale to nie były rodzinne zdjęcia jak w teczce, tylko fotografie zabójcy i jego ofiar. Ludzi, których oczy patrzyły błagalnie w obiektyw, prosząc o zmiłowanie i litość. Rachel zauważyła, że wszystkie ujęcia są z góry, jakby fotograf – Backus – stał w pozycji dominującej, spoglądając na ofiary, które błagały o darowanie życia.
Kiedy nie mogła już dalej patrzeć, odłożyła fotografie i wzięła drugą kupkę. Tu było mniej zdjęć, w większości przedstawiały kobietę z dwojgiem dzieci chodzącą po centrum handlowym. Odłożyła je i już miała przełożyć aparat przyciskający trzeci stosik zdjęć, gdy do przyczepy wszedł Bosch.
– Rachel, co my tu robimy?
– Bez obaw. Mamy pięć, może dziesięć minut. Wycofamy się, gdy tylko usłyszymy helikoptery, i pozwolimy, żeby zajęli się tym kryminolodzy. Chcę tylko sprawdzić, czy…
– Nie chodzi mi o to, kto będzie pierwszy, my czy inni agenci. Nie podoba mi się to, że zostawił otwarte drzwi. Coś mi tu nie…
Urwał, zerknąwszy na zdjęcia.
Odwróciła się z powrotem do stołu i uniosła aparat, spoczywający na trzeciej kupce zdjęć. Na fotografii była ona. Przez moment zastanawiała się, gdzie zostało zrobione, ale potem się zorientowała.
– On cały czas był ze mną – powiedziała.
– Co takiego? – zapytał Bosch.
– To jest na O'Hare. Tam się przesiadałam. Backus był tam i śledził mnie.
Szybko przewertowała resztę fotografii. Było ich sześć, wszystkie z tamtego dnia podróży. Ostatnie ujęcie przedstawiało Rachel i Cherie Dei, witające się przy transporterze z bagażami. Cherie trzymała w ręce kartkę z napisem BOB BACKUS.
– Śledził mnie.
– Tak samo jak Terry'ego.
Bosch sięgnął na tackę drukarki i palcami obu rąk uniósł zdjęcie za krawędzie, tak żeby nie zostawić odcisków. Było to najwyraźniej ostatnie zdjęcie, jakie wydrukował tu Backus. Przedstawiało fronton niewyróżniającego się niczym piętrowego domu. Na podjeździe parkowało kombi. Obok drzwi kierowcy stał starszy mężczyzna, patrzył na kluczyki, jakby zastanawiał się, który pasuje do samochodu.
Podsunął zdjęcie Rachel.
– Kto to jest?
Patrzyła na nie przez dłuższą chwilę.
– Nie wiem.
– A dom?
– Pierwszy raz go widzę.
Bosch starannie odłożył zdjęcie do podajnika, tak aby ekipa dochodzeniowa znalazła je dokładnie tam, gdzie leżało przedtem.
Rachel przeszła mu za plecami i podeszła korytarzykiem do zamkniętych drzwi. Po drodze minęła otwarte drzwi łazienki. Było tam czysto, jeśli nie liczyć walających się wszędzie zdechłych much. W wannie dostrzegła dwie poduszki i koc, ułożone jak do spania. Przypomniała sobie zebrane o Backusie informacje i poczuła wzbierające w piersi obrzydzenie.
Wyszła z łazienki i podeszła do zamkniętych drzwi na końcu korytarzyka.
– To tutaj je widziałeś? – zapytała.
Bosch obrócił się i patrzył, jak podchodzi do drzwi.
– Rachel…
Rachel nie zatrzymała się. Przekręciła gałkę i otworzyła drzwi. Usłyszałem metaliczny brzęk, który nie kojarzył mi się z żadnym typem zamka. Rachel znieruchomiała i zesztywniała.
– Harry? Rzuciłem się ku niej.
– Co jest?
– Harry!
Odwróciła się do mnie w ciasnym, wyłożonym boazerią korytarzyku. Popatrzyłem poza nią i zobaczyłem zwłoki na łóżku. Mężczyzna leżał na wznak, twarz miał zakrytą czarnym kowbojskim kapeluszem. W prawej dłoni trzymał pistolet. Rana od kuli znajdowała się w górnej, prawej części klatki piersiowej.
Wokół nas roiły się muchy. Usłyszałem jakiś głośniejszy syk, wcisnąłem się głębiej i na podłodze spostrzegłem lont. Poznałem, to lont chemiczny, splecione sznury nasycone chemikaliami, które palą się w każdych okolicznościach, nawet pod wodą.
Lont spalał się szybko. Nie mogliśmy go zgasić. Ciągnął się po podłodze, a potem znikał pod łóżkiem. Rachel pochyliła się i wyciągnęła rękę, żeby go wyszarpnąć.
– Nie! Może wybuchnąć! Nic się nie da zrobić, musimy uciekać.
– Nie! Nie możemy stracić tego miejsca! Trzeba…
– Rachel, nie ma czasu! Uciekamy! Szybko!
Pchnąłem ją w korytarz i stanąłem tak, żeby nie mogła wrócić. Zacząłem się cofać ze wzrokiem utkwionym w ciało na łóżku. Kiedy wydawało mi się, że już się poddała, odwróciłem się. Wciąż czekała. Przepchała się przede mnie.
– Potrzebne nam DNA! – wrzasnęła.
Patrzyłem, jak wpada do pokoiku i wskakuje na łóżko. Wyciągnęła rękę i zabrała kapelusz z ciała, ukazując szarą, zniekształconą rozkładem twarz. Potem zeszła z łóżka i skoczyła ku drzwiom.
Nawet w takiej chwili podziwiałem jej przytomność umysłu i to, co zrobiła. Na wyściółce kapelusza na pewno będą komórki naskórka, zawierające DNA zwłok. Minęła mnie z kapeluszem i pobiegła do wyjścia. Spuściłem wzrok, zobaczyłem, że płomień na loncie już znika pod łóżkiem. Pobiegłem za nią.
– To był on? – krzyknęła przez ramię.
Wiedziałem, o co jej chodzi. Czy trup na łóżku należał do człowieka, który pojawił się na łodzi McCaleba? Czy to był Backus?
– Nie wiem. Uciekamy! Szybko! Szybko!
Wyskoczyłem przez drzwi dwie sekundy po Rachel. Już biegła przez pustynię, prosto przed siebie, w stronę Titanica. Popędziłem za nią. Zrobiłem może pięć kroków, kiedy wybuch rozdarł za mną powietrze. Fala uderzeniowa trafiła mnie z pełną, ogłuszającą siłą i przewróciła na ziemię. Przypomniałem sobie z ćwiczeń, że trzeba się skulić i przetoczyć, to pozwoliło mi się oddalić od eksplozji o kolejne kilkanaście stóp.
Czas rozpadł się i zwolnił bieg. W jednej chwili uciekałem ile sił w nogach, w następnej klęczałem na czworakach, próbując podnieść głowę. Coś na moment przesłoniło słońce, zdążyłem unieść wzrok, by zobaczyć w powietrzu, dziesięć metrów nad sobą, karoserię przyczepy. Całe ściany i dach. Wydawały się płynąć, niemal zawisać w powietrzu. A potem zwaliły się z łoskotem dziesięć jardów przede mną, poszarpane aluminiowe krawędzie były ostre jak brzytwy. Uderzając, wydały odgłos jak pięć samochodów zderzających się w karambolu.
Читать дальше