Iain Banks - Most
Здесь есть возможность читать онлайн «Iain Banks - Most» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1998, ISBN: 1998, Издательство: Prószyński i S-ka, Жанр: Триллер, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Most
- Автор:
- Издательство:Prószyński i S-ka
- Жанр:
- Год:1998
- Город:Warszawa
- ISBN:83-7180-945-X
- Рейтинг книги:5 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 100
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Most: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Most»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Most — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Most», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
— Nie wiem — wyznaję. — Nie zdziwiłbym się.
Zagryza dolną wargę; pięści mocno przyciska do ciemnego okna, na jej twarzy maluje się wyraz niecierpliwego wyczekiwania. Wygląda teraz bardzo młodo.
Światła znowu się zapalają.
Samoloty zostawiły swoje niewyraźne przesłanie; kłęby dymu są ledwie widoczne, ciemność na tle ciemności. Panna Arrol siada i podnosi szklankę. Gdy sięgam po swoją, pochyla się jak spiskowiec nad stołem i cicho mówi:
— Za naszych nieustraszonych lotników, bez względu na to, skąd przybywają.
— I bez względu na to, kim są — odpowiadam i trącam jej szklankę moją.
Gdy wychodzimy, słaba woń oleistego dymu jest ledwie wyczuwalna w mieszaninie przyjemniejszych zapachów samej restauracji; dwuznaczny sygnał samolotów przenika konstrukcję mostu niczym krytyk dzieło.
Czekamy na pociąg. Panna Arrol pali cygaro. W komfortowej poczekalni gra muzyka. Abberlaine przeciąga się w swoim fotelu i tłumi lekkie ziewnięcie.
— Przepraszam — mówi, po czym dodaje: — Panie… Posłuchaj; jeśli pozwolisz mi mówić do siebie John, będziesz nazywał mnie Abberlaine, a nigdy Abby?
— Oczywiście, Abberlaine.
— Więc dobrze… John. Rozumiem, że nie jesteś w pełni zachwycony swoim nowym lokum.
— Lepsze to niż nic.
— Oczywiście, ale…
— Jednak nie aż tak. A bez Lyncha byłbym jeszcze bardziej zagubiony, niż jestem.
— Hmm. Tak też myślałam.
Wygląda na zatroskaną. Z natężeniem wpatruje się w jeden ze swoich lśniących czarnych butów na wysokim obcasie. Pociera wargi palcem, poważnie spogląda na swoje cygaro. Palec pieszczący jej usta unosi się w powietrze.
— Mam pomysł — mówi Abberlaine, teraz jej uśmiech jest figlarny.
— Kazał je zbudować mój pradziadek ze strony ojca. Chwileczkę, znajdę kontakt. Chyba… — Rozlega się głuchy stłumiony odgłos. — …Psia-kość!
Panna Arrol chichocze. Słyszę pośpieszne ocieranie — podejrzewam, że szorstkiego jedwabiu o gładką skórę.
— Dobrze się czujesz?
— Świetnie. Po prostu uderzyłam się w goleń. A zatem ten kontakt. Chyba jest… Nie. Psiakrew, nic nie widzę. Ty pewnie nie masz zapałek, prawda? Ostatnią zużyłam do zapalenia cygara.
— Przykro mi, ale nie mam.
— Wiem. Mógłbyś mi podać swoją laskę?
— Oczywiście. Proszę. Czy to?… Chwyciłaś?…
— Tak, dziękuję. Mam ją.
Słyszę, jak stukając laską i szurając stopami, posuwa się w ciemnościach. Stawiam walizkę na podłodze i wytężam wzrok. Widzę tylko niewyraźne błyski światła w jednym kącie. Głos Abberlaine Arrol powraca z oddali.
— Miało być w pobliżu przystani. Dlatego właśnie kazał je zbudo wać. Potem dobudowali na jego szczycie centrum sportowe. Był zbyt dumny, by zgodzić się na wykup i odszkodowanie, więc pozostało w rodzinie. Ojciec stale mówi o sprzedaniu go, ale dostalibyśmy za nie niewiele. Używamy go po prostu jako magazynu. Na suficie zbierała się wilgoć, ale już usunięto uszkodzenie.
— Rozumiem.
Słucham słów dziewczyny, ale słyszę jedynie odgłosy morza; fale muskają skały lub pobliskie mola. Czuję je również — powietrze przenika odrobina jego świeżej wilgoci.
— Nareszcie, do cholery — mówi stłumionym głosem Abberlaine.
Pstryknięcie i wszystko zostaje odkryte. Stoję w pobliżu drzwi dużego dwupoziomowego mieszkania, pozbawionego właściwie ścian działowych i pełnego starych mebli i skrzyń. Z wysokiego suftu z plamami po zaciekach zwisają pęki lamp o skomplikowanej konstrukcji; ze starych, wyłożonych boazerią ścian łuszczy się lakier. Wszędzie porozkładane są białe prześcieradła, na wpół zakrywające masywne kredensy, szafy, kanapy, fotele, stoły i komody. Mniejsze meble są całkowicie zakryte, owinięte i związane niczym wielkie, zakurzone, białe prezenty. Tam, gdzie poprzednio znajdowały się nieuchwytne strefy światła, teraz jest jeden długi ekran czerni nocy zaglądającej przez nie zasłonięte okiennicami szyby. Abberlaine Arrol — nadal w płaskim szerokim kapeluszu — pojawia się, klaszcząc w dłonie, by pozbyć się z nich kurzu z pokoju obok.
— No, tak jest trochę lepiej. — Rozgląda się dokoła. — Nieco zaku rzone i zapuszczone, ale jest ciche i zapewnia większą intymność niż twój pokój na U7 lub gdziekolwiek indziej.
Oddaje mi laskę, po czym zaczyna chodzić wśród nagromadzonych mebli, unosząc gwałtownie prześcieradła i pokrowce, zaglądając pod spód i wzniecając tumany kurzu w trakcie sprawdzania zawartości wielkiego pokoju. Kicha i mówi:
— Gdzieś tu powinno być łóżko. — Ruchem głowy wskazuje okna. — Może warto zamknąć okiennice. Tutaj nigdy nie robi się bardzo jasno, ale rano słońce mogłoby cię obudzić.
Przedostaję się do wysokiego okna, obsydianowej tafli oprawionej w spękaną białą farbę. Ciężkie okiennice skrzypią; w dole widzę przerywaną linię białych przybrzeżnych fal i parę świateł w oddali — w większości to pławy nawigacyjne i stawy portowe. U góry, tam gdzie spodziewałem się zobaczyć most, jest tylko ciemność — bezgwiezdna i nieprzenikniona. Fale błyskają niczym milion stępionych noży.
Abberlaine znalazła łóżko.
— Może być trochę wilgotne, ale poszukam więcej prześcieradeł. Parę powinno leżeć w tych skrzyniach.
Łóżko jest olbrzymie, z rzeźbionym wezgłowiem z dębowego drewna, przypominającym parę ogromnych, rozpostartych skrzydeł. Abberlaine odchodzi przez tumany kurzu, by przeszukać komody i skrzynie. W tym czasie ja wypróbowuję łóżko.
— Abberlaine, to naprawdę bardzo uprzejme z twojej strony, ale czy jesteś pewna, że nie wpakujesz się przez to w kłopoty? — pytam. Od odległej skrzyni dolatuje potężne kichnięcie. — Na zdrowie — mówię.
— Dziękuję. Nie, nie jestem pewna — odpowiada, wyciągając z komody koce i pliki gazet — ale gdyby nawet, co jest nieprawdopodobne, mój ojciec dowiedział się o tym i rozgniewał, z pewnością potrafiłabym go przekabacić. Nie martw się. Tutaj nikt nigdy nie przychodzi. No. — Odkrywa dużą pikowaną kołdrę oraz parę prześcieradeł i poduszek. Chowa twarz w kołdrze, oddychając głęboko. — Tak, wydaje się wystarczająco sucha.
Przynosi zwiniętą w kłąb pościel i zaczyna ścielić wielkie łóżko. Proponuj ę pomoc, ale zostaję przegoniony.
Zdejmuję płaszcz i idę poszukać łazienki. Jest ze sześć razy większa od pokoju 306 na poziomie U7. Sama wanna wygląda tak, że mógłby w niej pływać pokaźnej wielkości jacht. Spłuczka w muszli klozetowej spłukuje, umywalka również nie jest zatkana, prysznic i bidet sprawnie rozpylają wodę. Przystaję przed lustrem, odgarniam włosy do tyłu, wygładzam koszulę i sprawdzam, czy w zębach nie utkwiły mi kawałki jedzenia.
Gdy wracam do głównego pokoju, łóżko jest już pościelone. Olbrzymie dębowe skrzydła unoszą się nad białą puchową kołdrą. Abberlaine zniknęła. Drzwi wejściowe do mieszkania delikatnie kołyszą się tam i z powrotem.
Zamykam je i gaszę większość świateł. Znajduję starą lampę i stawiam ją na skrzyni obok mojego olbrzymiego, zimnego łóżka. Zanim zgaszę światło, leżę przez pewien czas, wpatrzony w wielkie puste kręgi, które dawno wyschnięta woda pozostawiła na tynku nad moją głową.
Wyblakłe i zmatowiałe resztki dawnej bolączki patrzą na mnie niczym antyczne malowane wyobrażenia stygmatu na mojej piersi. Sięgam ręką ku starej lampie i włączam mrok.
Część czwarta
Spaua u ómaruyh, muwi do mnie ten stary sókinsyn, gdy prubowauem wydósić z niego jakieś informacje. Ty pierdolony stary zboczeńcó, mu-wie, i tak majone jurz trohe dość i podcinam mó kapkę garduo. Pytau-em cie gdzie jes ta piepszona Spionca Krulewna a nie o to, jak sie lóbi dópczyć. Nie, nie, muwi pryskajonc ślinom i zalewajonc krfiom cały panceż, nie, muwi, powiedziauem Wyspa Ómaruych. Na niej wua śnie znajdziesz Śpioncom Krulewne, ale uwarzaj i stszerz sie… i wtedy ten sókinsyn wziou i wykorkowau. Tszeba mieć tópet, co? Byuem bardzo zuy, ale taki jes los, a tego rodzajó sytóacje majom być dla nas prubom. Nie pamientam gdzie ósuyszauem o tej Spioncej Krulewnie, ale gdzieś mósiauem suyszeć. Ostatnio miauem sporo przygót z cauom tom magiom i wogle. Na świecie jes dziś peuno magikuf czarodziejuf i czarownic. Nie morzna wejść do niekturych miast nie potykajonc sie o jakiegoś sókinsyna odprawiajoncego swoje czary lób żócajoncego zaklen-cia albo zmieniajoncego kogoś w rzabe, brudnom szmatę, splowaczke czy coś takiego. Cfane gnojki, ale myszle, że czuowiek może mieć magi wyrzej ószu. Niekture dópki mószom rozżócać gnuj, bódować domy, sadzić nasiona i robić tego typu żeczy, co nie? Żeczy, na kture magia nie dziaua za dobże. Świetnie nadaje sie do okrywania zuota i zmieniania lodzi w pszedmioty, w kture woleliby sie nie zmieniać i do zmósza-nia lodzi, rzeby zapominali o wszyskim i do tego typu żeczy, ale nie do naprawy telepioncego sie koua abo wyplókania buota z twojej nory po tym, jak żeka rozsadziła wauy. Nie pytajcie się mnie jak dziaua magia, morze nie jest jej tyle rzeby starczyuo dla wszyskich lub lodzie, kturzy mogom to robić, wyczarowójom żeczy, kture likwidójom to, co zrobili inni, ale tak czy siak magia nie morze być taka wspaniaua jak sie jom zahwala, bo pszypószczam że wtedy świat byuby códowny i szczenśliwy i wogle, a lodzie rzyliby w pokójó i zgodzie i tak dalej. Prendzej mi tu kaktós wyrośnie. W karzdym razie wcale tak nie jes i moim zdaniem dobrze sie stauo, bo inaczej lodzie tacy jak ja nie byliby potrzebni (i by-uoby kórefsko nudno).
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Most»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Most» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Most» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.