Inny wniosek brzmi tak: wspólniczka wierzy, że Pell działa moralnie i jeżeli zabija, robi to w słusznej sprawie. To oznacza dwie rzeczy: nie możemy liczyć na żadną pomoc z jej strony i przyjmujemy, że jest równie niebezpieczna jak on. Owszem, jest jego ofiarą, ale to nie znaczy, że nie zabije, jeżeli nadarzy się okazja… To tyle ogólnych uwag.
Dance zerknęła na O’Neila. Wiedziała, że podobnie jak ona jest pod wrażeniem fachowej wiedzy Kellogga. Być może raz Charlesowi Overby’emu udało się podjąć dobrą decyzję, nawet jeśli zamierzał wyłącznie chronić własny tyłek.
Myśląc o tym, co Kellogg powiedział im o Pellu, zaczęła się obawiać czekającego ich zadania. Miała sposobność osobiście przekonać się o inteligencji mordercy, lecz jeśli przedstawiony przez Kellogga profil był choćby w części trafny, ten człowiek stanowił wyjątkowo poważne zagrożenie.
Dance podziękowała Kelloggowi i na tym spotkanie się zakończyło O’Neil pojechał do szpitala dowiedzieć się o stan Juana Millara, a TJ ruszył poszukać tymczasowego biura dla agenta FBI.
Dance wyciągnęła komórkę i na liście ostatnich rozmów odnalazła numer Lindy Whitfield. Wcisnęła przycisk ponownego wybierania.
– Och, agentko Dance, dowiedziała się pani czegoś?
– Obawiam się, że nie.
– Słuchamy radia… podobno wczoraj prawie udało się wam go złapać.
– To prawda.
Linda zaczęła mamrotać. Dance przypuszczała, że kobieta znów się modli.
– Pani Whitfield?
– Jestem.
– Zamierzam o coś panią poprosić, ale przed odpowiedzią proszę się dobrze zastanowić.
– Słucham.
– Chcielibyśmy, żeby tu pani przyjechała i nam pomogła.
– Co?! – szepnęła.
– Daniel Pell jest dla nas zagadką. Jesteśmy prawie pewni, że został na półwyspie, ale nie możemy zrozumieć dlaczego. Nikt nie zna go lepiej niż pani, Samantha i Rebecca. Mamy nadzieję, że pomoże nam pani go zrozumieć.
– One też mają przyjechać?
– Najpierw zadzwoniłam do pani.
Chwila milczenia.
– Ale co właściwie miałabym robić?
– Chcę z panią o nim porozmawiać. Może przypomni pani sobie coś, co pozwoli nam odkryć jego plany i dowiedzieć się, dokąd zamierza uciec.
– Ależ nie miałam od niego żadnych wiadomości od siedmiu czy ośmiu lat.
– Być może znajdziemy wskazówkę w tym, co kiedyś mówił albo robił. Dużo ryzykuje, zostając tutaj. Musi mieć jakiś powód.
– No…
Dance dobrze znała proces obronny, jaki toczył się w myślach kobiety. Wyobrażała sobie, jak Linda gorączkowo szuka wiarygodnej przyczyny, dla której mogłaby odmówić spełnienia prośby agentki. Nie zdziwiła się, gdy usłyszała:
– Kłopot w tym, że pomagam bratu i bratowej opiekować się ich Przybranymi dziećmi. Nie mogę tak wszystkiego zostawić i wyjechać.
Dance przypomniała sobie, że Linda mieszka u brata. Spytała, czy rodzice sami mogliby się zająć dziećmi przez dzień czy dwa.
– To nie potrwa dłużej.
Chyba nie będą mogli… nie.
Słowo „chyba” ma ogromne znaczenie dla przesłuchujących. To sygnał zaprzeczenia – podobnie jak „nie pamiętam” albo „prawdopodobnie nie”. Wszystkie oznaczają: kluczę i kręcę, ale nie mówię stanowczo nie. Dance zrozumiała, że brat z żoną świetnie poradzą sobie z dziećmi sami.
– Wiem, że nie proszę o mało. Ale potrzebujemy pani pomocy.
Po chwili kobieta przedstawiła usprawiedliwienie numer dwa.
– Nawet gdybym mogła wyjechać, i tak nie mam pieniędzy na po dróż.
– Przywieziemy panią prywatnym samolotem.
– Prywatnym?
– Odrzutowcem FBI.
– Ojej.
Z wymówką numer trzy Dance rozprawiła się, zanim kobieta zdążyła o niej pomyśleć.
– Poza tym zapewnimy pani ścisłą ochronę. Nikt się nie dowie, gdzie pani jest, i będzie pani strzeżona dwadzieścia cztery godziny na dobę. Możemy liczyć na pani pomoc?
Znów długie milczenie.
– Muszę zapytać.
– Brata, szefa w pracy? Zadzwonię do nich i…
– Nie, nie ich. Mówię o Jezusie.
Ach…
– Zgoda. – Po chwili spytała: – Czy może pani zadać to pytanie możliwie szybko?
– Oddzwonię, agentko Dance.
Rozłączyły się. Dance zadzwoniła do Winstona Kellogga, informując go, że w sprawie Whitfield czekają na interwencję boską. Był rozbawiony.
– Czyli wszystko zależy od bardzo zamiejscowej rozmowy.
Dance uznała, że na pewno nie zawiadomi Charlesa Overby’ego, czyje pozwolenie jest wymagane. Czy rzeczywiście to był taki znakomity pomysł?
Zadzwoniła do Inicjatywy Kobiet w San Diego. Gdy w słuchawce odezwała się Rebecca Sheffield, powiedziała:
– Dzień dobry, tu jeszcze raz Kathryn Dance z Monterey. Dzwoniłam…
Rebecca przerwała jej w pół słowa.
– Od dwudziestu czterech godzin oglądam wiadomości. Co się stało? Już go mieliście i uciekł?
– Niestety.
Rebecca westchnęła ochryple.
– No więc załapaliście już?
– Załapaliśmy?
– Pożar w budynku sądu. Pożar w elektrowni. Dwa razy podpalenie. Widzi pani schemat? Znalazł skuteczny sposób. I zrobił to jeszcze raz.
Dance myślała dokładnie tak samo. Nie broniąc się jednak, odrzekła tylko:
– W niczym nie przypomina żadnego ze zbiegów, jakich dotąd znaliśmy.
– No tak.
– Pani Sheffield, chciałabym o coś…
– Chwileczkę. Chcę najpierw coś powiedzieć.
– Słucham – odparła niepewnie Dance.
– Wybaczy pani, ale zupełnie nie wiecie, z czym macie do czynienia. Musicie zrobić to, co radzę ludziom na swoich seminariach. Na temat upodmiotowienia w biznesie. Mnóstwo kobiet sądzi, że wystarczy pójść z przyjaciółkami na drinka, obgadać swoich szefów, byłych mężów czy agresywnych chłopaków i trzask prask – są wyleczone. Ale to wcale tak nie działa. Nie można krążyć wokół tematu i improwizować.
– Doceniam pani…
– Po pierwsze, należy zidentyfikować problem. Przykład. Nie czuje się pani swobodnie na randkach. Po drugie, zidentyfikować fakty, które są źródłem problemu. Kiedyś została pani zgwałcona na randce. Po trze cie, opracować rozwiązanie. Nie biega pani na randki, ignorując swoje lęki. Nie zwija się pani w kłębek i zapomina o mężczyznach. Układa pa ni plan: na początek powoli, umawia się pani z mężczyznami na lunch, widuje się z nimi w publicznych miejscach, wybiera pani mężczyzn, którzy nie dominują nad panią fizycznie, nie naruszają przestrzeni osobistej, nie piją i tak dalej. Rozumie pani, o co chodzi. Potem, krok po kro ku, poszerza pani krąg osób, z którymi się spotyka. Po trzech czy sześciu miesiącach problem jest rozwiązany. Trzeba opracować plan i konsekwentnie go realizować. Jasno się wyrażam?
– Tak.
Słuchając jej, Dance doszła do dwóch wniosków: po pierwsze, że na seminariach prowadzonych przez Rebeckę Sheffield są komplety uczestników. Po drugie, że nie chciałaby się spotykać z tą kobietą w celach towarzyskich. Zastanawiała się, czy Rebecca już skończyła.
Nie skończyła.
– Dzisiaj mam jeszcze seminarium, którego nie mogę odwołać. Ale jeżeli nie złapiecie go do jutra rana, chcę tam przyjechać. Może przypomnę sobie coś sprzed ośmiu lat, co się wam przyda. Chyba że to wbrew jakimś zasadom?
– Nie, nie, to dobry pomysł.
– Dobrze. Muszę kończyć. O co chciała mnie pani zapytać?
– O nic ważnego. Miejmy nadzieję, że wszystko się uda, ale jeżeli nie, zadzwonię i ustalimy szczegóły pani przyjazdu.
– No to jesteśmy umówione – rzuciła krótko kobieta i odłożyła słuchawkę.
Читать дальше