Dudley kołysał się lekko na kuble do śmieci. Oddychał nierówno, oglądając rozdarty płaszcz.
– Owszem – odparł po chwili wahania. – Prawdę mówiąc, widziałem.
Drzwi mieszkania były otwarte. Taylor zatrzymała się w holu, widząc padający na podłogę trapez przyćmionego światła. Poczuła skurcz przerażenia. Przypomniała sobie biały samochód, który zepchnął ich z szosy, i choć była wówczas przekonana, że sprawca kradzieży chciał ich jedynie przestraszyć, zaczęła podejrzewać, iż człowiek ten pojawił się ponownie, by zabić Mitchella. Podbiegła do drzwi i weszła do mieszkania.
Gospodarz leżał na kanapie w niebieskich dżinsach i pomiętej koszuli. Jego włosy były zmierzwione, a ręce wyciągnięte wzdłuż ciała. Otwarte oczy patrzyły tępo w sufit.
– Mitchell! – zawołała. – Mitchell, czy dobrze się czujesz?
Odwrócił się powoli na bok i spojrzał w jej kierunku. Na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech.
– Musiałem chyba się zdrzemnąć – powiedział cicho.
Przyklękła obok niego i chwyciła go za rękę.
– Myślałam, że coś ci się stało.
Uścisnął lekko jej dłoń, a potem spojrzał na jej płaszcz.
– A co stało się tobie?
– Bawiłam się w zapaśnika – odparła z uśmiechem.
– Czy nic ci nie jest?
– Żałuj, że nie widziałaś mojego przeciwnika – odparła. – Wiem już, kto ukradł ten dokument.
– Co? – W jego oczach pojawił się czujny błysk. – Kto?
– Wendall Clayton.
– Skąd to wiesz?
– Wyeliminowałam Thoma i Dudleya. – Opowiedziała mu o przygodzie Sebastiana z policją i o swym spotkaniu z Ralphem. – To Wendall Clayton wpuścił tej nocy złodzieja.
– Przecież nie było go w firmie – zaoponował Reece.
– Owszem, był tam. Widział go Dudley. A jego karta magnetyczna nie została odnotowana w komputerze, ponieważ wszedł do biura już w piątek.
Reece przymknął oczy i pokiwał głową, jakby cała sprawa wydała mu się nagle zupełnie jasna.
– Oczywiście – mruknął. – Był tam przez cały weekend, przygotowując tę fuzję. Wyszedł dopiero w niedzielę. Spędził w biurze dwie noce. Musiał spać na kanapie. Powinienem był o tym pomyśleć.
– Przed chwilą wróciłam do biura i przejrzałam jego wykaz przepracowanych godzin. Moglibyśmy sprawdzić, że zamawiał jedzenie, a także korzystał z telefonu i kopiarki, ale jak pamiętasz, wszystkie te dane zostały wymazane.
– To jeszcze nie znaczy, że ukradł ten dokument – stwierdził posępnie Mitchell.
– Dudley powiedział mi coś jeszcze. W niedzielę nad ranem, około trzeciej trzydzieści lub czwartej, widział na korytarzu jakiegoś mężczyznę, który niósł w ręku kopertę. Był ubrany jak portier czy dozorca. Dudleyowi wydało się to dziwne. Ten facet wszedł do gabinetu Claytona z kopertą w ręku, ale wyszedł bez niej. Dudley nie odezwał się do niego ani nikomu o nim nie wspomniał, bo zajmował się pewną sprawą, która nie ma nic wspólnego z działalnością firmy.
Rozmawiałam z moim prywatnym detektywem. Powiedział, że ta agencja ochrony, której rachunek znalazłam w biurku Wendalla, jest zarejestrowana na Florydzie. Według powszechnej opinii specjalizuje się w sporach ze związkami zawodowymi, co oznacza w języku fachowym brudną robotę – kradzież dokumentów, zakładanie podsłuchów, a nawet spychanie ludzi z szosy. Dudley musiał widzieć pracownika tej agencji. Clayton wpuścił go do biura firmy, a on po twoim wyjściu ukradł ten dokument.
– A ty myślisz, że umowa jest w tej kopercie?
– Owszem. Jak sam powiedziałeś, ukrył ją zapewne w swoim gabinecie pod stosem jakichś dokumentów. Zamierzam przeszukać jego pokój. Ale musimy poczekać. Kiedy wychodziłam z firmy, nadal siedział przy biurku i nic nie wskazywało na to, że zamierza niebawem wyjść. Wrócę do biura i poczekam, aż pojedzie do domu.
– Taylor… Co mogę powiedzieć? – Objął ją, a ona zarzuciła mu ręce na szyję. Jego dłonie zaczęły przesuwać się po jej plecach… i nagle całe napięcie, skumulowane w ciągu minionego tygodnia, przekształciło się w zupełnie inny rodzaj energii… i gwałtownie wybuchło.
Reece uniósł ją i położył na dużym jadalnym stole. Usłyszała stuk spadających na podłogę książek i szelest rozwiewających się papierów. Zdjął z niej bluzkę i spódnicę, a potem szybko się rozebrał, rozrzucając części garderoby po całym pokoju. Wyczuła jego pożądanie. Gwałtownie przycisnął wargi do jej ust, a później zaczął namiętnie całować jej szyję. W końcu położył się na niej całym ciałem i przycisnął ją do siebie tak mocno, że zabrakło jej tchu. Ona również poczuła przypływ pożądania i mocno wbiła paznokcie w jego plecy.
Poruszali się tak przez kilka minut… a może przez kilka godzin. Taylor straciła poczucie czasu. W końcu jęknęła cicho i gwałtownie zadrżała. Mitchell skończył chwilę później i opadł na nią bezwładnie.
Uniosła dłonie. Na jej paznokciach widoczne były dwie plamki krwi. Wyciągnęła spod siebie jakąś książkę prawniczą, która z hałasem spadła na podłogę. Zamknęła oczy i przez długą chwilę leżeli obok siebie w milczeniu.
Zasnęła.
Kiedy obudziła się pół godziny później, Reece siedział już przy biurku. Miał na sobie tylko koszulę. Robił jakieś notatki, zaglądając do dokumentów. Przez chwilę obserwowała go w milczeniu, a potem podeszła bliżej i ucałowała czubek jego głowy.
Odwrócił się i przycisnął twarz do jej piersi.
– Teraz wszystko zależy od ciebie – oznajmił. – Będę prowadził tę sprawę w taki sposób, jakbym zakładał, że nie znajdziemy tego dokumentu. Ale jestem pełen nadziei.
O trzeciej nad ranem Taylor Lockwood, ubrana w swój uniform włamywacza, złożony z dżinsów i czarnej bluzki, weszła do lokalu firmy Hubbard, White and Willis.
W czarnej torbie sportowej niosła parę skórzanych rękawiczek, zestaw śrubokrętów, obcążki i młotek. Lokal wydawał się opuszczony, ale ona szła korytarzami bardzo cicho, nadsłuchując odgłosu kroków lub słów.
Cisza.
Dotarła do gabinetu Wendalla Claytona i zaczęła swe poszukiwania.
Do czwartej trzydzieści przeszukała większość dostępnych miejsc, ale nie znalazła dokumentu. Na podłodze, obok komody, leżały jednak jeszcze dwa stosy papierów.
Przejrzała jeden z nich i nie natrafiła na żaden ślad. Zaczęła przeglądać drugi.
W tym momencie usłyszała dochodzące z pobliskiego korytarza energiczne kroki i podniesiony głos Wendalla Claytona.
– Głosowanie w sprawie fuzji ma się odbyć za sześć godzin! Te cholerne dokumenty potrzebne mi są natychmiast!
Rozdział dwudziesty siódmy
W gruncie rzeczy tylko tu żył naprawdę.
W takich ciemnawych, rozbrzmiewających pogłosem salach sądowych.
Na wykładanych marmurem korytarzach, rozjaśnionych słonecznym światłem, przefiltrowanym przez pokryte pięćdziesięcioletnim osadem okna. W ozdobionych dębowymi boazeriami holach, do których dochodził z bibliotek i archiwów zapach starego papieru.
Przy takich stołach dla stron jak ten, przy którym w tej chwili siedział.
Mitchell Reece oglądał salę sądową, w której miały być niebawem wystrzelone pierwsze salwy w bitwie między New Amsterdam Bank and Trust a firmą Hanover and Stiver. Przyglądał się sklepionemu sufitowi, loży dla przysięgłych i ławie sędziowskiej, przypominającej mostek kapitański na okręcie wojennym, zakurzonej fladze, portretom poważnych, dziewiętnastowiecznych sędziów. Sala była w tym momencie nieoświetlona. Wydawała się zaniedbana i przypominała mu stare wagony metra. Było to zresztą zupełnie zrozumiałe; bądź co bądź wymiar sprawiedliwości – podobnie jak transport publiczny czy zakład utylizacji odpadków – świadczy usługi na rzecz obywateli.
Читать дальше