Bosch czuł się coraz bardziej zirytowany. Próbował chłopaka czegoś nauczyć, lecz chłopak w ogóle nie słuchał.
– Powiem ci coś o wymianie informacji z federalnymi – rzekł. – Jeżeli chodzi o informacje, to FBI żre jak słoń, ale sra jak mysz. Nie rozumiesz? Nie będzie żadnego zebrania. Wymyślili je, żeby nas trzymać w garści do dziewiątej, teraz już do dziesiątej, żebyśmy cały czas wierzyli, że ciągle jesteśmy w drużynie. Ale kiedy się u nich zjawimy, znowu przełożą zebranie, potem jeszcze raz, aż w końcu machną nam przed nosem jakimś schematem organizacyjnym, z którego będzie wynikać, że jesteśmy w grze, podczas gdy naprawdę już nas wygryźli i uciekli tylnymi drzwiami.
Ferras kiwał głową, jak gdyby brał to sobie do serca. Kiedy się jednak odezwał, wydawało się, że nie usłyszał ani słowa.
– Mimo to sądzę, że nie powinniśmy ich okłamywać w sprawie świadka. Może się okazać dla nich bardzo cenny. A gdyby jego zeznania potwierdziły coś, o czym już wiedzą? Co nam szkodzi powiedzieć im, gdzie jest? Możliwe, że wyciągnęliby z niego coś więcej. Kto wie?
Bosch stanowczo pokręcił głową.
– Cholera, nie ma mowy. Jeszcze nie. Świadek jest nasz i go nie oddamy. Wymienimy go na udział w śledztwie i informacje albo zachowamy dla siebie.
Kelnerka przyniosła talerze, zerknęła na rozsypaną na stole sól, przeniosła wzrok na Ferrasa, a potem na Boscha.
– Harry, wiem, że jest młody, ale nie mógłbyś go lepiej wychować?
– Staram się, Peggy. Tylko ci młodzi w ogóle nie chcą słuchać.
– Może i tak.
Odeszła od stolika, a Bosch natychmiast zabrał się do jedzenia, trzymając w jednej ręce widelec, a w drugiej grzankę. Umierał z głodu i miał przeczucie, że niedługo coś się zacznie dziać. Nie wiadomo, kiedy następnym razem będą mieli czas na posiłek.
Był w połowie śniadania, gdy zobaczył czterech mężczyzn w ciemnych garniturach, wchodzących do restauracji zdecydowanym krokiem, który nie pozostawiał żadnych wątpliwości, że to federalni. Bez słowa rozdzielili się na dwójki i ruszyli w głąb sali.
W lokalu było około dziesięciu osób, w większości striptizerki ze swoimi chłopakami alfonsami, wracający do domu z klubów czynnych do czwartej, nocne towarzystwo Hollywood, które wrzucało coś na ruszt przed pójściem spać. Bosch spokojnie jadł dalej, przyglądając się, jak ludzie w garniturach przystają przy każdym stoliku, pokazują legitymacje i proszą o dokumenty. Ferras nie zauważył, co się dzieje, pochłonięty polewaniem jajecznicy sosem chili. Bosch pochwycił jego spojrzenie i ruchem głowy wskazał agentów.
Większość klientów siedzących w odległych punktach restauracji była zbyt zmęczona lub wstawiona, by protestować, więc posłusznie wyciągali dokumenty. Jakaś młoda kobieta z wygoloną z boku głowy literą Z zaczęła pyskować na dwóch agentów, lecz oni szukali mężczyzny, więc nie zwracając na nią uwagi, czekali, aż jej chłopak z identycznym Z na głowie pokaże im dowód tożsamości.
Wreszcie dwaj mężczyźni zbliżyli się do stolika w rogu. Z legitymacji wynikało, że są to agenci FBI Ronald Lundy i John Parkyn. Zignorowali Boscha, ponieważ był za stary, i poprosili Ferrasa o dowód tożsamości.
– Kogo szukacie? – zapytał Bosch.
– To sprawa rządowa, proszę pana. Musimy po prostu sprawdzić dokumenty.
Ferras otworzył portfel. Po jednej stronie miał legitymację ze zdjęciem, a po drugiej odznakę detektywa. Na ten widok agenci zamarli.
– Zabawne – powiedział Bosch. – Jeżeli zaglądacie w dokumenty, to znacie nazwisko. Przecież nie podałem agentowi Brennerowi nazwiska świadka. Naprawdę ciekawe. Czyżby przypadkiem wywiad taktyczny podrzucił nam jakąś pluskwę do biura albo komputera?
Lundy, który najwyraźniej dowodził akcją, spojrzał prosto w twarz Boscha. Miał oczy szare jak kamienie.
– A pan to kto? – zapytał.
– Też mam się wylegitymować? Dawno już nikt nie wziął mnie za dwudziestolatka, ale potraktuję to jako komplement.
Wyciągnął portfel z odznaką i zamknięty podał Lundy'emu. Agent otworzył go i bardzo uważnie obejrzał zawartość. Nie spieszył się.
– Hieronymus Bosch – odczytał z legitymacji. – Czy to nie był taki szurnięty malarz? A może pomyliło mi się z jedną z tych mend, o których czytałem w porannych raportach?
Bosch uśmiechnął się do niego.
– Niektórzy uważają tego malarza za mistrza okresu renesansu.
Lundy rzucił odznakę na talerz Boscha. Bosch nie dokończył jajek, ale na szczęście żółtka były za bardzo wysmażone.
– Nie wiem, co tu jest grane, Bosch. Gdzie jest Jesse Mitford?
Bosch wziął portfel i serwetką starł z niego resztki jajka. Nie spiesząc się, schował go do kieszeni i popatrzył na Lundy'ego.
– A kto to jest Jesse Mitford?
Lundy pochylił się, kładąc ręce na blacie.
– Dobrze wiesz, kto to jest. Musimy go zabrać.
Bosch skinął głową, jak gdyby doskonale zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji.
– O Mitfordzie i innych rzeczach porozmawiamy na zebraniu o dziesiątej. Gdy tylko skończę przesłuchiwać żonę i wspólnika Kenta.
Lundy posłał mu uśmiech, w którym nie było cienia wesołości ani życzliwości.
– Wiesz co, stary? Kiedy to się skończy, sam będziesz potrzebował okresu renesansu.
Bosch znów się uśmiechnął.
– Do zobaczenia na zebraniu, agencie Lundy. Tymczasem pozwolisz, że skończymy jeść. Idźcie zawracać głowę komuś innemu, co?
Bosch wziął nóż i zaczął smarować ostatnią grzankę dżemem truskawkowym z plastikowego pojemniczka.
Lundy wyprostował się i wycelował palec w pierś Boscha.
– Lepiej uważaj, Bosch.
Po tych słowach odwrócił się i skierował w stronę drzwi. Dał znak pozostałym agentom, wskazując im wyjście. Bosch przyglądał się, jak wychodzą.
– Dzięki za ostrzeżenie – powiedział.
Słońce nie wychynęło jeszcze zza wzgórz, ale niebo rozjaśniło się już blaskiem świtu. W punkcie widokowym na Mulholland nie zostało ani śladu po tragedii, jaka się tu rozegrała poprzedniego wieczoru. Nawet śmieci, jakie zwykle pozostawały po zabezpieczonym miejscu zbrodni – gumowe rękawiczki, kubki po kawie i żółta taśma – zostały uprzątnięte lub rozwiane przez wiatr. Wyglądało to tak, jakby nikt nie zastrzelił Stanleya Kenta i nie porzucił jego zwłok na cyplu wzniesienia, skąd rozpościerał się widok z lotu ptaka na miasto. Bosch w ciągu swojej służby prowadził setki śledztw w sprawie morderstwa. Nie mógł się jednak nadziwić, z jaką łatwością miasto leczyło się z ran – przynajmniej na pozór – i wracało do normalnego życia. Jak gdyby nigdy nic się nie stało.
Bosch kopnął pomarańczowy żwir, przyglądając się, jak kamyki spadają z krawędzi urwiska i znikają w zaroślach poniżej. Podjął decyzję i zawrócił w stronę samochodu. Ferras patrzył na niego.
– Co chcesz zrobić? – zapytał.
– Wchodzę do akcji. Jeżeli idziesz ze mną, wsiadaj.
Ferras po chwili wahania pobiegł truchtem za Boschem. Wsiedli do crown victorii i pojechali na Arrowhead Drive. Bosch wiedział, że Alicia Kent jest u federalnych, ale wciąż miał klucze znalezione w porsche jej męża.
Wóz federalnych, który zauważyli przed dziesięcioma minutami, jadąc w drugą stronę, nadal stał przed domem Kentów. Bosch zaparkował na podjeździe, wysiadł i zdecydowanym krokiem ruszył do drzwi frontowych. Nie zwracał uwagi na samochód na ulicy, nawet gdy usłyszał odgłos otwieranych drzwi. Gdy odnalazł właściwy klucz i wsunął do zamka, za ich plecami rozległ się gromki głos:
Читать дальше