Kapitalizm posocjalistyczny tak bardzo różnił się od zachodniego! W Ameryce hotele walczyłyby o zdobycie tak intratnego klienta.
Spoglądał przez czarną kratę z kutego żelaza, chroniącą okno. Popołudniowe niebo było szare i wyblakłe, gruba warstwa chmur napływała od północy. Z tego, co mu powiedziano, członkowie ekspedycji wracali zwykle około szóstej po południu. Planował o tej porze rozpocząć rekonesans; podczas obiadu w hotelu „Garni” zamierzał zdobyć jak najwięcej informacji w towarzyskich rozmowach.
Spojrzał w dół na ulicę. Najpierw w lewą, potem w prawą stronę. Nagle jego wzrok przykuła kobieca sylwetka. Przeciskała się przez tłumy spacerowiczów na ulicy przeznaczonej wyłącznie dla pieszych. Włosy blond. Ładna twarz. Ubrana sportowo. Na prawym ramieniu miała skórzaną torebkę.
Suzanne Danzer.
Bez przebrania. W całej swojej krasie.
Fascynujące.
Rzucił golarkę na łóżko, wsunął pistolet pod kurtkę do kabury na uprzęży i wyskoczył z pokoju.
Suzanne poczuła na sobie czyjś wzrok. Zatrzymała się i rozejrzała wokół. Ulica była zatłoczona, tłum rojnie wyległ z biur na lunch. Stod było sporym miastem. Około pięćdziesięciu tysięcy mieszkańców, jak się zdążyła dowiedzieć. Znajdowała się w najstarszej części miasta; we wszystkich kierunkach ciągnęły się całe kwartały wielopiętrowych budowli z kamienia lub cegły, których frontowe ściany były wzniesione z drewna lub muru pruskiego. Niektóre z domów pamiętały czasy średniowiecza, inne natomiast odrestaurowano w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych dwudziestego stulecia, ponieważ legły w gruzach wskutek bombardowań w 1945 roku. Budowniczowie wykonali dobrą robotę, bogato przyozdabiając fasady w ornamenty, posągi naturalnej wielkości oraz płaskorzeźby. Wszystko to miało służyć jako tło zdjęć wykonywanych przez turystów.
Wysoko ponad nią na niebie górowało Opactwo pod wezwaniem Matki Boskiej Bolesnej. Monumentalna budowla została wzniesiona w szesnastym stuleciu jako wyraz wdzięczności dla Matki Boskiej za pomoc w odparciu nieprzyjaciół. Barokowy gmach stał na skalnym urwisku ponad miastem Stod i płynącą w dole rzeką Eder. Jej mętne wody były widomym znakiem niesubordynacji feudalnych możnowładców.
Patrzyła w górę z zapartym tchem.
Strzelisty budynek opactwa zdawał się pochylać do przodu; jego dwie żółte wieże od zachodu łączyła galeryjka.
Wyobraziła sobie czasy, gdy mnisi i prałaci, dumni z włości, spoglądali na okolicę ze swej wyniosłej siedziby. „Twierdza Boga” – takim określeniem nazwał to miejsce jeden ze średniowiecznych kronikarzy Kamienne ściany, na przemian białe i w kolorze bursztynu, tworzyły elewację; dach ułożono z rdzawych dachówek. Też kolor bursztynu. Być może to szczęśliwy omen. Gdyby polegała na czymkolwiek oprócz samej siebie, zapewne tak by to potraktowała. Ale w tej chwili jej uwagę pochłaniało nieodparte wrażenie, że jest śledzona.
Z pewnością wszyscy ludzie Waylanda McKoya wzbudzali zainteresowanie. Może ktoś ją wziął za członka ekipy Albo był tu ktoś jeszcze. Któryś z agentów. I obserwował ją. Ale skąd? Wzdłuż wąskiej uliczki ciągnęły się setki okien, najczęściej przez kilka kondygnacji. Po kocich łbach kręcił się gęsty tłum ludzi; nie dało się zidentyfikować każdej twarzy Oprócz tego ten ktoś mógł być ucharakteryzowany Albo oddalony o sto metrów od niej, z galerii opactwa spoglądał w dół. W popołudniowym słońcu dostrzegała tylko maciupkie sylwetki, zapewne turystów podziwiających niepowtarzalny widok.
Postanowiła się tym nie przejmować.
Skręciła do hotelu „Garni”.
Podeszła do recepcji i zwróciła się do recepcjonisty po niemiecku:
– Chciałabym zostawić wiadomość dla Alfreda Grumera.
– Oczywiście – odparł mężczyzna i przesunął w jej stronę bloczek z fiszkami.
„Będę w kościele św. Gerharda, dziesiąta wieczorem.
Czekam. Margarethe” – napisała i złożyła karteczkę.
– Dopilnuję, żeby wiadomość dotarła do doktora Grumera zapewnił mężczyzna z recepcji.
Knoll stał w holu „Chirstinenhof i ostrożnie odchylił story, chcąc obserwować z parteru ulicę. Spoglądał na Suzanne Danzer, która zatrzymała się w odległości niespełna trzydziestu metrów i rozglądała dookoła.
Czyżby wyczuła jego obecność?
Miała niezwykłą intuicję. Wyostrzony instynkt. Zdaniem Junga antyczne spojrzenie na kobietę obejmowało cztery aspekty jej charakteru: impulsywność, uczuciowość, intelekt oraz moralność. Ich uosobieniami były Ewa, Helena, Zofia oraz Maria. Danzer z pewnością nie można było odmówić pierwszych trzech atrybutów, nie posiadała jednak za grosz moralności. Miała za to inną cechę – była bezwzględna. Teraz zapewne, przekonana, że on leży pod tonami skał w podziemnym wyrobisku o czterdzieści kilometrów stąd, trochę sobie odpuściła. Liczył na to, że Franz Fellner przekazał Loringowi informację o braku wieści od swego detektywa. Dzięki temu Knoll zyskałby na czasie i mógł się zorientować, co się dzieje.
Co ważniejsze, dawało mu to również czas na wyrównanie rachunków z atrakcyjną rywalką.
Jakie zlecono jej zadanie, skoro całkiem jawnie weszła do hotelu „Garni”? Z pewnością nieprzypadkowo znalazła się właśnie w Stod, gdzie zakwaterował się z ekipą Wayland McKoy, i to właśnie w zajmowanym przez nich hotelu.
Czyżby miała informatora wśród osób pracujących dla Amerykanina? Wcale by go to nie dziwiło. Sam wielokrotnie opłacał informatorów w różnych miejscach wykopalisk, dzięki czemu Fellner dostawał wiadomości z pierwszej ręki na temat znalezisk. Łowcy skarbów zwykle ochoczo sprzedawali na czarnym rynku przynajmniej część zdobyczy, gdyż wszystko, co udawało im się odnaleźć, było dawno uznane za bezpowrotnie utracone. Doświadczenie nakazywało im unikać zbędnych utarczek z rządem i ukrywać kłopotliwe znaleziska. Niemieckie władze cieszyły się wśród nich złą sławą, konfiskowały najciekawsze łupy wydobywane spod ziemi. Wprowadziły obowiązek zgłaszania znalezisk; ci, którzy tego nie robili, narażali się na surowe kary Ale zawsze chciwość brała górę nad obawą. Dzięki temu kilka skarbów, które wzbogaciły prywatną kolekcję Fellnera, Knoll zakupił od pozbawionych skrupułów znalazców.
Zaczął padać lekki deszcz. Pojawiły się parasole. W oddali rozległ się grzmot. Danzer wyszła z „Garni”. Stanął za krawędzią okna. Miał nadzieję, że nie przejdzie przez ulicę i nie wkroczy do hotelu „Christinenhof. W niewielkim holu nie miałby gdzie się ukryć.
Odetchnął z ulgą, kiedy podniosła kołnierz kurtki i ruszyła z powrotem w dół ulicy. Skierował się do frontowych drzwi i ostrożnie wyjrzał. Danzer weszła do hotelu „Gebler” przy tej samej ulicy; jego belkowana poprzecznie fasada wybrzuszyła się pod ciężarem wieków. Mijał ten hotel po drodze. To, że zatrzymała się w nim, było sensowne. Blisko i wygodnie. Cofnął się do holu i ustawił się koło okna, starając się nie wzbudzać podejrzeń kręcących się wokół niego osób.
Minęło piętnaście minut, a ona wciąż nie wychodziła.
Uśmiechnął się.
Był teraz pewien.
Mieszka tam.
13.15
Paul spoglądał na Grumera jak rasowy prawnik, analizując każdy grymas na twarzy, każdą reakcję, oraz starając się przewidzieć ewentualne odpowiedzi. On, McKoy, Grumer oraz Rachel znaleźli się ponownie w szopie na zewnątrz kopalni.
Krople deszczu dudniły o blaszany dach. Upłynęły blisko trzy godziny od odkrycia zawartości pieczary i nastrój McKoya, podobnie zresztą jak pogoda, był coraz bardziej posępny.
Читать дальше