– Chodźcie no tu.
Po chwili wahania równocześnie rzucili się do ucieczki, wzbijając kłęby kurzu. Kohl nawet nie próbował ich gonić. Ściskając w dłoni pistolet, rozglądał się po podwórzu. W oknach mieszkań na parterze wisiały firanki albo stały anemiczne kwiaty, z czego można było wnosić, że są zamieszkane. Jedno natomiast było puste i ciemne.
Kohl wolno podszedł do okna bez firanek i zauważył na zakurzonej ziemi ślady – jak się domyślił, po kontenerach na mleko. Podejrzany i jego wspólnik zapłacili chłopcom, żeby przenieśli skrzynki pod okno, a potem odnieśli je na miejsce, kiedy już obaj mężczyźni wspięli się do mieszkania.
Inspektor ścisnął mocniej pistolet i nacisnął guzik przywołujący dozorcę.
Po chwili zjawił się żylasty, siwowłosy człowiek o udręczonej twarzy. Otworzył drzwi, obrzucając nerwowym spojrzeniem pistolet w dłoni Kohla.
Inspektor wszedł i spojrzał w głąb ciemnego korytarza. Na drugim końcu coś się poruszyło. Kohl modlił się w myśli, by Janssen zachował czujność. Inspektor przeszedł przynajmniej chrzest bojowy. Został postrzelony i sam, jak sądził, zastrzelił jednego czy dwóch żołnierzy wrogiej armii. Ale Janssen? Mimo że chłopak był niezłym strzelcem, dotąd celował wyłącznie do papierowych tarcz. Jak sobie poradzi, gdy dojdzie do prawdziwej strzelaniny?
– Mieszkanie dwa okna w prawo – szepnął do dozorcy – jest puste?
– Tak jest.
Kohl cofnął się o krok, aby mieć oko na podwórze na wypadek, gdyby podejrzani wyskoczyli przez okno i próbowali zbiec.
– Pod tylnym wyjściem stoi drugi funkcjonariusz. Niech pan go natychmiast przyprowadzi.
– Tak jest.
Ale kiedy chciał się oddalić, przyczłapała do nich korpulentna starsza kobieta w fioletowej sukience i niebieskim szalu.
– Panie Greitel, panie Greitel! Szybko, musi pan zadzwonić na policję!
Kohl odwrócił się do kobiety, a dozorca rzekł:
– Policja już tu jest, pani Haeger.
– Ach, jak to możliwe? – zdumiała się.
– Dlaczego potrzebna pani policja? – zapytał inspektor.
– Złodzieje!
Instynkt podpowiedział Kohlowi, że stoją za tym podejrzani.
– Niech mi pani opowie, co się stało. Tylko szybko.
– Mam mieszkanie od frontu. Zobaczyłam z okna dwóch ludzi kryjących się za stertą skrzynek na mleko, które od tygodni obiecuje pan wywieźć, panie Greitel.
– Proszę mówić dalej. Czas może tu być najważniejszy.
– No więc ci dwaj się czaili, wyraźnie widziałam. A potem, dosłownie przed chwilą, zobaczyłam, jak wstają i biorą dwa rowery ze stojaka przed głównym wejściem. O jednym rowerze nic nie wiem, ale drugi na pewno należy do panny Bauer, a ona od dwóch lat nie ma żadnego towarzysza, więc wiedziałam, że nie mogła mu pożyczyć tego roweru.
– Nie – mruknął Kohl i pędem wybiegł. Zrozumiał już, że podejrzany zapłacił chłopcom, aby po prostu rzucili kilka skrzynek pod okno, zostawiając ślady w kurzu, a potem odłożyli je na stertę, za którą ukryli się obaj mężczyźni. Potem chłopcy prawdopodobnie mieli udawać zaniepokojenie, by Kohl pomyślał, że podejrzani wspięli się do budynku po skrzynkach.
Wypadł z podwórza i zobaczył żywy dowód statystyki, którą jako sumienny policjant znał doskonale: najpopularniejszym środkiem transportu w Berlinie były rowery, których setki przemykały ulicami, zacierając ślady ucieczki podejrzanych równie skutecznie jak obłok gęstego dymu.Pozbyli się rowerów i ruszyli pieszo ulicą niecały kilometr od placu Listopada 1923.
Paul i Morgan szukali innej restauracji lub baru z telefonem.
– Skąd wiedziałeś, że są w „Edelweiss Cafe”? – spytał Morgan, z trudem łapiąc oddech po szybkiej jeździe rowerem.
– Zobaczyłem samochód zaparkowany na krawężniku.
– Ten czarny.
– Zgadza się. Z początku wcale się nim nie przejąłem. Ale coś mi się nagle skojarzyło. Przypomniałem sobie, jak parę lat temu szedłem wykonać pewną robotę. Okazało się, że nie tylko ja postanowiłem odwiedzić Bo Gillette’a. Przede mną zjawili się tam gliniarze z Brooklynu. Byli jednak leniwi i zaparkowali pod samym domem, wjeżdżając na krawężnik. Pomyśleli sobie: auto nieoznakowane, kto zwróci na nie uwagę? Bo Gilette zwrócił. Zjawił się, zrozumiał, że go szukają, i zniknął. Potem cały miesiąc próbowałem go odnaleźć. Dlatego coś mi powiedziało: wóz policji. I kiedy ten młodszy wyszedł, od razu się domyśliłem, że to ten sam człowiek, którego widziałem na tarasie „Ogrodu Letniego”.
– Wyśledzili nas od Dresden Allee do „Ogrodu Letniego”, a potem tu… Jakim cudem?
Paul sięgnął wstecz pamięcią. Nie mówił Kathe Richter, że się tu wybiera, i kilkanaście razy się upewniał, czy nikt go nie śledzi w drodze z pensjonatu na postój taksówek. Nie mówił nikomu w wiosce olimpijskiej. Tu mógł ich zdradzić właściciel lombardu, ale nie mógł nic wiedzieć o „Ogrodzie Letnim”. Nie, dwaj pracowici gliniarze wytropili ich dzięki własnemu sprytowi.
– Taksówki – orzekł w końcu Paul.
– Co?
– To jedyna odpowiedź. Jechałem taksówką do „Ogrodu Letniego” i tutaj. Od tej chwili, jeżeli nie chcemy spartaczyć sprawy, trzeba kazać kierowcy zatrzymywać się dwie, trzy przecznice od miejsca, do którego będziemy się wybierali.
Oddalali się od placu Listopada 1923. Kilka przecznic dalej znaleźli piwiarnię z publicznym telefonem. Morgan wszedł, by zadzwonić do swojego informatora, tymczasem Paul zamówił piwa, nie przestając się czujnie rozglądać. Nie zdziwiłby się wcale, widząc biegnących ich śladem tamtych dwóch gliniarzy.
Kim oni, u diabła, byli?
Morgan wrócił do stolika ze zmartwioną miną.
– Mamy kłopot. – Pociągnął łyk piwa i otarł wąsy, po czym nachylił się do Paula. – Nie podają żadnych wiadomości. Przyszedł rozkaz od Himmlera czy Heydricha – mój człowiek nie wie dokładnie od kogo – żeby do odwołania nie udzielać żadnych informacji o publicznych wystąpieniach funkcjonariuszy partyjnych ani urzędników rządowych. Nie ma żadnych konferencji prasowych. Cisza. Komunikat przekazano zaledwie parę godzin temu.
Paul opróżnił pół kufla.
– Co robimy? Wiesz cokolwiek o rozkładzie zajęć Ernsta?
– Nie wiem nawet dokładnie, gdzie mieszka, gdzieś w Charlottenburgu. Może moglibyśmy go przydybać pod kancelarią i pójść za nim. Ale to ryzyko. Jeżeli zbliżysz się do ważnego urzędnika na mniej niż sto pięćdziesiąt metrów, możesz się spodziewać, że cię wylegitymują i zatrzymają, jeżeli im się nie spodobasz.
Paul zastanawiał się przez chwilę.
– Mam myśl – powiedział. – Być może uda mi się zdobyć jakieś informacje.
– O czym?
– O Ernście – odparł Paul.
– Ty? – zdziwił się Morgan.
– Będę potrzebował ze dwieście marek.
– Tyle mogę ci dać. – Morgan odliczył banknoty i wsunął Paulowi.
– A twój człowiek w Ministerstwie Informacji? Sądzisz, że mógłby się czegoś dowiedzieć o osobach, które nie są funkcjonariuszami partii ani urzędnikami?
Morgan wzruszył ramionami.
– Tego ci nie zagwarantuję. Ale jedno wiem na pewno – jeżeli narodowi socjaliści coś potrafią, to zbierać informacje na temat swoich obywateli.
Janssen i Kohl opuścili kamienicę z podwórzem.
Pani Haeger nie potrafiła podać rysopisu podejrzanych, choć przyczyną była, jak na ironię, prawdziwa ślepota, nie polityczna. Zasnuwająca jej oczy katarakta pozwoliła wprawdzie ciekawskiej staruszce zobaczyć mężczyzn ukrywających się za skrzynkami, a potem uciekających na rowerach, lecz uniemożliwiła dostrzeżenie szczegółów ich wyglądu.
Читать дальше