– Zajrzymy do wszystkich sklepów i lokali?
– Chyba musimy. Ale wyznam ci, Janssen, że głód daje mi się coraz bardziej we znaki. Zaczyna mi się robić słabo. Najpierw sprawdzimy lokale i przy okazji sami się posilimy.
Kohl syknął, zginając palce stóp. Wełna w butach zmieniła położenie i każdy krok znów sprawiał mu ból. Wskazał najbliższą restaurację, przed którą zaparkował samochód, „Edelweiss Cafe”.
Była to obskurna knajpa. Kohl zauważył, że ludzie odwracają wzrok, jak zwykle na widok osoby urzędowej. Zerknęli na klientów na wypadek, gdyby był wśród nich podejrzany kupujący kapelusze w nowojorskim sklepie Manny z odzieżą męską. Kohl pokazał legitymację kelnerowi, który natychmiast wyprężył się na baczność.
– Heil Hitler. Jak mogę panom pomóc?
Kohl wątpił, by w tej zadymionej spelunce ktokolwiek znał taką posadę jak szef sali, więc spytał, czy może porozmawiać z kierownikiem.
– Z panem Grolle, oczywiście, zaraz go poproszę. Proszę usiąść przy stoliku. I jeśli życzą sobie panowie kawę i coś do jedzenia, służę.
– Napiję się kawy i zjem strudel jabłkowy. Może podwójną porcję. A mój kolega? – Spojrzał pytająco na Janssena.
– Tylko coca-colę.
– Życzy pan sobie strudel z bitą śmietaną?
– Ależ oczywiście – odparł Kohl z takim zdziwieniem, jak gdyby podawanie strudla bez bitej śmietany było świętokradztwem.
W drodze powrotnej z lombardu do „Edelweiss Cafe”, skąd Morgan chciał zadzwonić do swojego zaufanego człowieka w Ministerstwie Informacji, Paul zapytał:
– Co od niego dostaniemy? Wiadomość o miejscu pobytu Ernsta?
– Powiedział mi, że Goebbels koniecznie chce wiedzieć o publicznych wystąpieniach wszystkich ważniejszych urzędników i funkcjonariuszy. Potem decyduje, czy należy na miejsce przysłać ekipę filmową albo fotografa. – Zaśmiał się gorzko. – Jeżeli pójdziesz na „Bunt na Bounty” na przykład, to zanim zobaczysz kreskówkę o Myszce Miki, będziesz musiał przez dwadzieścia minut oglądać nudne kroniki, na których Hitler hołubi dzieci albo Góring paraduje w swoich śmiesznych mundurach przed tysiącem robotników ze Służby Pracy Rzeszy.
– Czy Ernst też jest na tej liście?
– Mam nadzieję. Podobno pułkownik nie ma cierpliwości do propagandy i nie cierpi Goebbelsa tak samo jak Góringa, ale nauczył się reguł gry. W tych czasach nie osiągnie się żadnego sukcesu w rządzie, jeśli się nie przestrzega reguł gry.
Kiedy zbliżali się do „Edelweiss Cafe”, Paul zauważył tani czarny samochód zaparkowany na chodniku przed restauracją niedaleko pomnika Hitlera. Detroit wciąż miało przewagę nad niemieckim przemysłem samochodowym. Paul widział tu parę pięknych mercedesów i modeli BMW, ale większość aut w Berlinie była kanciasta i poobijana jak to przed restauracją. Kiedy wróci do Stanów i dostanie obiecane dziesięć kawałków, kupi sobie samochód swoich marzeń, lśniącego czarnego lincolna. Marion będzie w nim cudownie wyglądać.
Nagle Paul poczuł pragnienie. Postanowił usiąść przy stoliku, gdy Morgan będzie rozmawiał przez telefon. Specjalnością lokalu były ciasta i kawa, ale w taki gorący dzień nie miał ochoty ani na jedno, ani na drugie. Nie – postanowił kontynuować edukację w dziedzinie niemieckiego piwowarstwa.
Przy chwiejącym się stoliku w „Edelweiss Cafe” Willi Kohl skończył strudel i kawę. Teraz o wiele lepiej, pomyślał. Wcześniej z głodu dosłownie drżały mu ręce. Niezdrowo tak długo nie jeść.
Ani kierownik, ani nikt inny nie widział mężczyzny, którego wygląd odpowiadałby rysopisowi podejrzanego. Kohl miał jednak nadzieję, że ktoś w tej nieszczęsnej dzielnicy widział ofiarę zabójstwa na Dresden Allee.
– Janssen, masz fotografie tego martwego biedaka?
– Zostawiłem w samochodzie, panie inspektorze.
– To przynieś.
– Tak jest.
Młodzieniec dokończył colę i wyszedł.
Kohl odprowadził go wzrokiem do drzwi, z roztargnieniem postukując w ukryty w kieszeni pistolet. Otarł pot z czoła, spoglądając na ulicę, skąd dobiegł dźwięk syreny. Usłyszał trzaśniecie zamykanych drzwi dekawki i odwrócił się, zerkając na wracającego Janssena. W tym momencie inspektor dostrzegł jakiś gwałtowny ruch z lewej strony, za plecami swego asystenta.
Mężczyzna w ciemnym garniturze niosący walizkę albo futerał z jakimś instrumentem muzycznym raptownie skręcił z chodnika i wszedł na podwórze dużej, zrujnowanej kamienicy przylegającej do „Edelweiss Cafe”. Jego nagła decyzja, by zmienić kierunek marszu, wydawała się nienaturalna. Kohl uznał, że wizyta człowieka ubranego w garnitur w tak nędznej spelunce jest także trochę dziwna.
– Janssen – zawołał inspektor. – Widziałeś?
– Co?
– Tego człowieka wchodzącego na podwórze?
Młody funkcjonariusz wzruszył ramionami.
– Niezbyt dokładnie. Zauważyłem jakichś ludzi na chodniku. Kątem oka.
– Ludzi?
– Chyba dwóch.
W Kohlu odezwał się nieomylny instynkt.
– Musimy to sprawdzić!
Kamienica przylegała do budynku z prawej strony i inspektor, zaglądając w aleję, spostrzegł, że nie ma tam bocznego wejścia.
– Z tyłu na pewno jest drugie wyjście jak w „Ogrodzie Letnim”. Idź je obstawić. Ja wejdę od frontu. Musisz być gotów na to, że obaj są uzbrojeni i zdesperowani. Wyciągnij pistolet. Biegiem! Jeśli się pospieszysz, zdążysz ich ubiec.
Kandydat na inspektora puścił się sprintem w głąb alei. Kohl też wyciągnął broń. Wolno podszedł do podwórza.
W potrzasku.
Tak samo jak w mieszkaniu Malone’a.
Paul i Reggie Morgan dyszeli ciężko po krótkim sprincie. Stali na ciemnym podwórzu pełnym śmieci i porośniętym krzewami jałowca. Dwaj kilkunastoletni chłopcy w przybrudzonych ubraniach rzucali kamieniami do gołębi.
– To ci sami z „Ogrodu Letniego”? – wysapał Morgan. – Niemożliwe.
– Ci sami. – Paul nie był pewien, czy gliniarze ich zauważyli, ale młodszy w zielonym garniturze zerknął w ich stronę, gdy Paul wciągnął Morgana na podwórze. Musieli się liczyć z tym, że ich widziano.
– Jak nas znaleźli?
Paul zignorował pytanie, rozglądając się wokół. Podbiegł do drewnianych drzwi pośrodku budynku, który miał kształt podkowy; zamknięte na klucz. Od okien na parterze dzieliło ich dwa i pół metra – czekałaby ich ciężka wspinaczka. Okna były zamknięte z wyjątkiem jednego, przez które widać było mieszkanie wyglądające na opuszczone.
Morgan zauważył spojrzenie Paula i powiedział:
– Fakt, moglibyśmy się tam ukryć. Opuścić rolety. Ale jak tam wejdziemy?
– Hej – zawołał Paul do jednego z chłopców rzucających kamieniami. – Mieszkacie tutaj?
– Nie, proszę pana, przyszliśmy się tylko pobawić.- Chcecie zarobić całą markę?
– Boże wielki – wykrzyknął jeden z nich i podbiegł do Paula i Morgana, przyglądając się im ze zdziwieniem. – Pewnie, że chcemy, proszę pana.
– Dobrze. Ale musicie działać szybko.
Willi Kohl przystanął przed wejściem na podwórze.
Odczekał chwilę, dając Janssenowi czas na zajęcie pozycji z tyłu budynku, a potem skręcił za róg. Ani śladu podejrzanego z Dresden Allee i mężczyzny z walizką. Tylko jacyś chłopcy stali przy stercie drewnianych skrzynek na mleko po drugiej stronie podwórza. Zerknąwszy niepewnie na policjantów, zaczęli się wycofywać.
– Hej, chłopcy! – krzyknął Kohl. Zatrzymali się, spoglądając po sobie.
– Tak?
– Widzieliście dwóch mężczyzn? Znów wymienili niepewne spojrzenia. – Nie.
Читать дальше