Padały oderwane zdania, które nikogo nie obchodziły bardziej niż jego.
– My przynajmniej nie dźwigaliśmy tego niepotrzebnego balastu, jakim jest zawiedziona miłość albo nieudane małżeństwo, ten związek nie do wytrzymania.
– Out of sight, out of mind, powiadają Anglicy…
– Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Pierwsza miłość nigdy się nie powtarza. Natomiast żal
pozostaje w nas żywy na zawsze. Ta przykrość. To ubolewanie. Przeradza się w smutek i mieszka w nas jak rozczarowany upiór. Potrafimy odebrać mowę śmierci. Nie umiemy ujarzmić bólu. Powinniśmy się zadowolić miłością podobną do tej, jaką zapamiętaliśmy w uśmiechu na czyjejś od dawna niewidzianej twarzy. Czy to mało?
„Umieram, ale świat istnieje nadal. Nie ma dla mnie pociechy, skoro jestem daleko od ciebie. Ale jeżeli ty jesteś moją duszą i zamieszkasz we mnie jak w drugim ciele, moja śmierć nie będzie już miała większego znaczenia niż śmierć jakiegoś obcego człowieka”.
Przedstawienie było wielkim triumfem, hołdem o zmierzchu, a Gabriel Atlan-Ferrara opuścił z pośpiechem i z żalem podium dyrygenta.
– Wspaniale, maestro, brawo, bravissimo - powiedział mu portier z teatru.
– Stałeś się staruchem, którego ma się ochotę zabić – odparł z kwaśną miną Atlan-Ferrara, wiedząc, że mówi to do siebie, a nie do osłupiałego wiekowego portiera.
Nie chciał, żeby go odprowadzano do domu. Nie jest roztrzepanym turystą. Mieszka w Salzburgu. Już postanowił, że jeśli ma umrzeć, to umrze, stojąc, bez przygotowań, bez wstrząsów, bez pomocy. Marzył o śmierci nagłej i łagodnej. Nie miał romantycznych złudzeń. Nie przygotował sobie uroczystego „ostatniego słowa” ani nie sądził, że umierając, połączy się, duchowo i lirycznie, z Inez Prada. Od czasu tamtej ostatniej nocy w Londynie wiedział, że wyjechała z kimś innym. Jasnowłosy chłopak – mój przyjaciel, mój brat – zniknął na zawsze z fotografii zrobionej w młodości. Był gdzieś indziej.
– Il est ailleurs - uśmiechnął się Gabriel, mimo wszystko zadowolony.
Ale nie było też Inez. Nie odezwała się od owej listopadowej nocy 1967 roku w Covent Garden. Ponieważ publiczność myślała, że to, co się zdarzyło, było częścią niezwykle oryginalnej mise-en-scene Gabriela Atlana-Ferrary, można to było tłumaczyć na wszelkie sposoby. W rzeczywistości historyjka, którą o niej opowiadano w mediach, zawierała wiadomość, że Inez Prada wymknęła się przez teatralną zapadnię, z dzieckiem w ramionach, spowita w obłok dymu. Czyste efekciarstwo. Coup de theatre.
– Inez Prada na zawsze wycofała się ze sceny. To była ostatnia opera, w jakiej śpiewała. Nie, nie zapowiadała tego, bo w tej sytuacji jej występ zmieniłby się w pożegnanie na scenie, kosztem samego spektaklu. Była profesjonalistką. Zawsze gotową służyć sztuce, autorowi, dyrygentowi i, co za tym idzie, szanownej publiczności. Tak, była stuprocentową profesjonalistką. Miała sceniczny instynkt…
Został tylko Gabriel, z rozwichrzoną ciemną grzywą, o ciemnej skórze, ogorzałej na słońcu i obmytej w morzu, z najpiękniejszym uśmiechem… Sam.
Liczył kroki od teatru do domu. To była jego starcza obsesja: liczyć kroki, jakie zrobił w ciągu dnia. To ta komiczna strona całej sprawy. Smutną jej stroną stało się to, że przy każdym kroku czuł pod podeszwami rany, zadawane ziemi. Wyobrażał sobie blizny, które pojawiały się na coraz głębszych i twardszych warstwach tego strupa z zaschniętego kurzu, na którym mieszkamy.
Czekała na niego Ulrike, czyli Dicke, ze świeżo splecionymi warkoczami, w czystym, szeleszczącym fartuchu, powłócząc obolałymi rozkraczonymi nogami. Postawiła przed nim filiżankę czekolady.
– Ach! – westchnął Atlan-Ferrara, osuwając się na wolterowski fotel. – Koniec z pasją i namiętnymi uczuciami. Zostaje nam czekolada.
– Niech pan się wygodnie rozsiądzie – powiedziała służąca. – Proszę się nie przejmować. Wszystko jest na swoim miejscu.
Rzuciła okiem w stronę kryształowej pieczęci, tkwiącej jak zwykle na trójnogu umieszczonym na stoliku przy oknie z widokiem na panoramę Salzburga.
– Tak, Dicke, wszystko na miejscu. Nie musisz już tłuc kryształowych pieczęci…
– Proszę pana… ja… – zająknęła się gosposia.
– Posłuchaj, Ulrike – powiedział Gabriel z eleganckim skinieniem ręki. – Dziś dyrygowałem Fausta po raz ostatni. Małgorzata na zawsze wzniosła się do nieba. Już nie jestem więźniem Inez Prada, moja kochana Ulrike…
– Proszę pana, ja nie chciałam… Proszę mi wierzyć, ja jestem bardzo wdzięczna. Wiem, że wszystko zawdzięczam panu.
– Uspokój się. Dobrze wiesz, że nie masz rywalki. Zamiast kochanki potrzebuję służącej.
– Pójdę zaparzyć panu herbatę.
– Co ci jest? Przecież już piję czekoladę.
– Przepraszam. Tak się zdenerwowałam. Przyniosę panu wodę mineralną.
Atlan-Ferrara wziął do ręki kryształową pieczęć i pogłaskał ją.
Cichym głosem zwrócił się do Inez:
– Pomóż mi zapomnieć o przeszłości, kochanie. Jeżeli żyjemy dla przeszłości, to urośnie dzięki nam tak bardzo, że zawładnie moim i twoim życiem. Powiedz mi, że moje obecne przeznaczenie to żyć pod opieką służącej.
– Pamiętasz naszą ostatnią rozmowę? – odezwał się głos Inez. – Czemu nie opowiesz tego wszystkiego?
– Bo druga opowieść to inne życie. Przeżyj je ty. Ja trzymam się mocno tego, które mam.
– Czy jest człowiek, któremu zabronisz istnieć?
– Być może.
– Znasz już cenę?
– Zabiorę możność istnienia tobie.
– I co z tego? Ja swoje przeżyłam.
– Przyjrzyj mi się. Jestem stary egoista.
– Nieprawda. Przez te wszystkie lata zajmowałeś się moją córką. Dziękuję ci z całego serca, dziękuję z całą pokorą, jestem ci bardzo wdzięczna.
– Co tam. Czułostkowość. Traktuję ją, jak należy. Jest taka, jaka jest.
– W każdym razie dziękuję ci, Gabriel.
– Żyłem dla mojej sztuki, nie dla łatwych wzruszeń. Zegnaj, Inez. Wracaj tam, gdzie teraz jesteś.
Popatrzył na pejzaż Salzburga. Niemal niepostrzeżenie zbliżał się świt. Zdziwiło go, że noc minęła tak szybko. Jak długo trwała rozmowa z Inez? Zaledwie kilka minut…
– Czy nie powtarzałem wciąż, że każde kolejne wystawienie Fausta zawsze będzie pierwsze? Inez, musisz zrozumieć przyczynę mojej rezygnacji. Następne wcielenie tej opery już nie znajdzie się w moich rękach.
– Jedne istoty urodziły się po to, by błądzić, a drugie, by podlegać różnym wcieleniom – powiedziała mu Inez. -Nie bądź niecierpliwy.
– Nie, jestem zadowolony. Miałem cierpliwość. Czekałem długo, ale w końcu zostałem wynagrodzony. Wróciło to wszystko, co miało powrócić. A wszystko, co miało się połączyć, połączyło się na nowo. Teraz powinienem zamilknąć, Inez, aby nie zakłócać ciągłości pewnych spraw. Tej nocy w Festspielhaus czułem twoją bliskość, ale to było tylko wrażenie. Wiem, że jesteś bardzo daleko. Ale czy ja sam nie jestem tylko ponownie zjawiającym się duchem, Inez? Czasem się zastanawiam, w jaki sposób mnie tu rozpoznają i czemu kłaniają mi się, skoro to przecież oczywiste, że ja już nie jestem tym dawnym „ja”. Czy wciąż jeszcze pamiętasz mnie takim, jakim byłem? Czy, gdziekolwiek byś się znalazła, zachowujesz w pamięci człowieka, który poświęcił wszystko, abyś zaistniała znowu?
Ulrike stała obok, patrząc na niego z nieukrywaną pogardą.
– Znowu pan gada do siebie. To oznaka demencji starczej – powiedziała.
Читать дальше