– Nie będzie wam przeszkadzało, jeśli umieścimy ich w jednym z naszych domów? – zapytała Amelia Sachs.
Nowojorska policja dysponowała kilkoma położonymi w mieście strzeżonymi mieszkaniami, z których korzystali objęci ochroną świadkowie. Duch, który spodziewał się raczej, że Wu zamieszkają w ośrodku dla imigrantów, mógł przekupić kogoś, by go tam wpuścił, albo choćby jego bangshou .
– Nie mamy nic przeciwko temu – odparła agentka.
Sachs, która wiedziała, że wolny jest akurat dom w Murray Hill, podyktowała jej adres. Następnie dała znak Sonny'emu i oboje pożegnali przygnębioną rodzinę. Po wyjściu z kliniki przystanęli na moment przy krawężniku, a potem jak na komendę przebiegli między dwiema pędzącymi taksówkami. Sachs zastanawiała się, czy druga z nich minęła ją dostatecznie blisko, aby uciąć ogony prześladującym ją demonom.
Obawy przed zamachem bombowym skłoniły administrację budynków rządowych do ograniczenia dostępu na parking pod Federal Plaza na Manhattanie. Mogli z niego korzystać wyłącznie wyżsi urzędnicy; dla innych pracowników dobudowano aneks. Tam również przedsięwzięto oczywiście niezbędne środki ostrożności, jednak tego dnia, o godzinie dziewiątej wieczorem, nie funkcjonowały one najlepiej, ponieważ uwagę jedynego pełniącego służbę strażnika zaabsorbowało niecodzienne wydarzenie: płonący na Broadwayu pojazd. Dlatego też nie spostrzegł niosącego teczkę niedużego mężczyzny w garniturze, który zbiegł szybko po rampie na opustoszały parking.
Mężczyzna pamiętał dobrze numery rejestracyjne granatowego rządowego samochodu, którego szukał, i odnalezienie go zajęło mu tylko pięć minut. Rozejrzawszy się dookoła, założył rękawiczki, wetknął szybko dźwignię między szybę i bok drzwi, po czym wsunął tam specjalny pręt, który odblokowywał zamek. Następnie otworzył teczkę i wyjął z niej ciężką papierową torbę z trzydziestocentymetrowymi żółtymi laskami. Do detonatora jednej z nich podłączony był przewód, który biegł do zasilacza, stamtąd zaś do prostego wyłącznika przyciskowego. Mężczyzna umieścił torbę pod fotelem kierowcy i wsunął wyłącznik między sprężyny siedzenia. Każdy, kto ważył więcej niż czterdzieści kilogramów, mógł uruchomić detonator, po prostu siadając w fotelu.
Mężczyzna włączył zasilacz, zamknął drzwi samochodu i opuścił parking, mijając zdecydowanym krokiem strażnika, który nieświadom niczego, nadal obserwował z zainteresowaniem strażaków gaszących płonącą furgonetkę.
Siedzieli w milczeniu, oglądając wiadomości na ekranie małego telewizora. William tłumaczył słowa, których nie rozumieli jego rodzice. W telewizji nie podali nazwisk ludzi, którzy o mały włos nie zginęli na Canal Street, ale nie ulegało wątpliwości, że chodziło o Wu Qichena i jego rodzinę. Reporter wspomniał, że przypłynęli tego ranka na pokładzie „Fuzhou Dragona”. Jeden ze wspólników Ducha zginął, jednak samemu szmuglerowi udało się uciec.
Wiadomości dobiegły końca i na ekranie pojawiły się reklamy. Mei-Mei skończyła zszywać małego wypchanego kotka dla Po-Yee i położyła go na krześle. Dziewczynka chwyciła go w rączki i przyglądała się uszczęśliwiona zabawce.
Sam Chang usłyszał jęk dobiegający z kanapy, na której leżał ojciec. Natychmiast wstał, znalazł lekarstwo i podał mu tabletkę morfiny. Doktor w Chinach rozpoznał raka, ale Chang Jiechi był ojcem dysydenta i znalazł się w związku z tym na samym końcu kolejki do leczenia.
Kiedy przyglądał się ojcu, ten otworzył nagle oczy.
– Duch jest wściekły, bo zabili jednego z jego ludzi – powiedział. – I nie udało mu się zabić Wu. Teraz ruszy w pościg za nami.
Taki był jego ojciec – siedział sobie cichutko i chłonął informacje, a potem wydawał opinię, która była nieodmiennie słuszna. W tym przypadku również miał rację, pomyślał zdesperowany Sam Chang.
Niezmiernie żałował decyzji, która przysporzyła tylu nieszczęść jego najbliższym. A więc, tak miał odtąd wyglądać los, jaki zgotował swojej rodzinie – nie czekało ich nic poza lękiem i mrokiem.
Siedząc na ławce w Battery Park City, Duch obserwował oświetlone statki, które płynęły rzeką Hudson. Deszcz przestał padać, ale nadal wiał porywisty wiatr i nisko nad głowami sunęły zwały purpurowych chmur, rozzłoconych od dołu przez światła wielkiego miasta.
Zastanawiał się, w jaki sposób policja dotarła do Wu. Może to jakieś czary?
Nie, nie było w tym żadnych czarów. Miał kolejny dowód na to, że jego przeciwnik i ludzie, którzy z nim pracowali, byli nieubłagani i niesłychanie zdolni. Gdyby nie ten przedwczesny strzał na Canal Street, gryzłby teraz ziemię albo siedział za kratkami. Kim był, u diabła, ów Lincoln Rhyme, o którym dowiedział się ze swojego źródła informacji?
Teraz już nic mu nie groziło. Na Canal Street miał na głowie kominiarkę, nikt go stamtąd nie ścigał, a Kashgari nie miał przy sobie niczego, co pozwoliłoby go powiązać z Duchem względnie z turkiestańskim centrum etnicznym w Queens.
Jutro odnajdzie Changów.
Późnym wieczorem Fred Dellray wstał i przeciągnął się przy swoim biurku w biurze FBI na Manhattanie. Czas się zbierać. Przekartkował raport o strzelaninie przy Canal Street, nanosząc tu i tam poprawki i przez cały czas zastanawiając się, dlaczego w ogóle bierze udział w operacji „Wyzionąć Ducha”.
Frederick Dellray, który ukończył kryminologię, psychologię i filozofię, był w dziedzinie tajnych operacji alfą i omegą, podobnie jak Rhyme w dziedzinie kryminalistyki. Zgubił go jednak własny talent. Okazał się zbyt dobry. Wieści o odnoszonych przez niego sukcesach rozeszły się po całym przestępczym światku. Podczas pracy w terenie groziło mu zbyt wielkie niebezpieczeństwo. W związku z czym awansowano go i od tej pory jedynie nadzorował innych tajnych agentów i współpracowników policji w Nowym Jorku.
Gdy skierowano go do operacji opatrzonej później kryptonimem „Wyzionąć Ducha”, wpadł w konsternację. Nigdy dotąd nie miał do czynienia z przemytem ludzi i uświadomił sobie, że kierując tą operacją, zajmuje się przestępstwami, o których naprawdę niewiele wie. Po dzisiejszych zmaganiach poczuł się jednak dużo lepiej. Nazajutrz miał umówione spotkanie z agentami specjalnymi kierującymi dystryktem południowym i wschodnim, a także z jednym z wicedyrektorów Biura z Waszyngtonu. Przekona ich, żeby dali mu to, czego potrzebował: pełną jurysdykcję FBI, specjalny oddział taktyczny oraz zepchnięcie urzędu imigracyjnego do roli doradczej.
Idąc korytarzem, skinął głową dwóm agentom.
– „Tyle jest zbrodni w świecie – zaintonował, mijając ich – a taki krótki czas”.
Pożegnali go gestem uniesionych dłoni.
Dellray zjechał na dół windą, wyszedł z biura frontowymi drzwiami i przeciął ulicę, zmierzając do aneksu parkingu federalnego. Po drodze zauważył tlący się nadal szkielet furgonetki, która spaliła się wcześniej tego wieczoru.
Minąwszy strażnika, zszedł na pogrążony w półmroku parking, odnalazł swego rządowego forda, otworzył drzwiczki i cisnął do środka poobijaną teczkę.
Wsiadając, zauważył, że uszczelka przy bocznej szybie jest wciśnięta do środka – ktoś wsunął tam dźwignię, żeby otworzyć samochód. A potem zobaczył wystające spod fotela przewody i pochylił się gwałtownie do przodu, usiłując złapać się prawą ręką drzwi i nie uruchomić własnym tyłkiem detonującego bombę wyłącznika przyciskowego.
Ale było już za późno.
Читать дальше