Jednak bogowie albo duchy przodków wybawiły ich z tej straszliwej niedoli, zsyłając Po-Yee, córkę, której sami nie mogli mieć, i tym samym przywracając wewnętrzną harmonię jego żonie.
Chang wstał, podszedł do synów i usiadł przed telewizorem. Zrobił to powoli i cicho, tak jakby każde nagłe poruszenie mogło, niczym rzucony do stawu kamień, zakłócić ten kruchy rodzinny spokój.
III Księga Żywych i Umarłych
W wei-chi… zasiadający przy pustej planszy dwaj gracze
zaczynają od zajęcia pól, które ich zdaniem mogą im się przydać.
Stopniowo znikają puste obszary. A potem dochodzi
do starcia między wrogimi siłami; strategie obronne i ofensywne
rozwijają się, tak jak się to dzieje w świecie.
Gra wei-chi
Żona Wu czuła się coraz gorzej. Był wczesny wieczór. Wu Qichen od godziny zwilżał jej czoło. Ich córka parzyła posłusznie ziołową herbatę, którą kupił, i razem poili rozgorączkowaną kobietę. Nie było jednak widać poprawy.
– Daj matce czyste ubranie, Chin-Mei – powiedział.
Dziewczynka przyniosła niebieskie spodnie i T-shirt, po czym razem ubrali Yong-Ping. Wu odwiedził następnie pobliski sklep z elektroniką i zapytał, gdzie jest najbliższy szpital. Sprzedawca zapisał mu adres i Wu wrócił do mieszkania.
– Na pewno niedługo będziemy z powrotem – powiedział córce. – Nie wolno ci w tym czasie nikomu otwierać. Kiedy wyjdziemy, zamknij drzwi na klucz.
Podał rękę żonie i razem wyszli na ulicę. Na Canal Street otaczało ich tylu ludzi, tyle możliwości, tyle pieniędzy – jednak w tym momencie nie miało to żadnego znaczenia dla biednego wystraszonego imigranta.
– Tutaj – rzucił nagle Duch, podjeżdżając do krawężnika na Canal Street, przy skrzyżowaniu z Mulberry Street, w Chinatown. – To właśnie małżeństwo Wu.
Zanim jednak Turcy wyskoczyli z samochodu, Wu pomógł żonie wsiąść do taksówki, wsunął się w ślad za nią i odjechali.
Duch zaparkował samochód dokładnie naprzeciwko domu, którego adres i klucze do frontowych drzwi dał mu przed pół godziną – na chwilę zanim został zastrzelony – pośrednik współpracujący z Mahem.
Omiótł wzrokiem ulicę, ocenił odległości i zauważył, jak wiele jest w pobliżu sklepów jubilerskich. To oznaczało, że na ulicy będą dziesiątki uzbrojonych strażników. Jeśli zabiją Wu przed zamknięciem sklepów, można się spodziewać, że któryś z nich usłyszy strzały i przybiegnie. Nawet później istniało pewne ryzyko. Będą musieli założyć kominiarki.
– Myślę, że powinniśmy to załatwić w następujący sposób – powiedział powoli po angielsku i Turcy nadstawili uszu.
Po wyjściu rodziców Chin-Mei zrobiła herbatę swojemu braciszkowi Langowi, dała mu bułkę i ryż, po czym usiadła razem z nim przed telewizorem.
Nagle rozległo się głośne, natarczywe pukanie do drzwi. Wstrzymując ze strachu oddech, Chin-Mei ściszyła telewizor. Lang spojrzał na nią zdziwiony, lecz ona przystawiła palec do ust, pokazując, żeby był cicho.
– Panie Wu? – odezwał się kobiecy głos. – Jest pan tam, panie Wu? Mam wiadomość od pana Changa.
Chin-Mei pamiętała, że Chang był człowiekiem, który uratował ich ze statku.
– To ważne – mówiła kobieta. – Pan Chang powiedział, że jesteście w niebezpieczeństwie. Pracowałam z panem Mahem. Zabito go. Wam też to grozi. Musicie znaleźć sobie jakieś nowe mieszkanie. Pomogę wam je znaleźć.
Chin-Mei zastanawiała się, czy nie powinna pójść z tą kobietą. Potem jednak przypomniała sobie, że ojciec zakazał jej otwierać komukolwiek drzwi. Nie mogła być nieposłuszna.
Kobieta chyba sobie poszła – pukanie ustało. Chin-Mei włączyła z powrotem fonię i przez kilka minut oglądała komediowy serial. Potem usłyszała zgrzyt klucza w zamku. Czyżby rodzice już wrócili?
Kiedy wyjrzała do przedpokoju, drzwi otworzyły się i do środka wtargnął nieduży śniady mężczyzna. Zamknął za sobą drzwi i wycelował do niej z pistoletu. Chin-Mei krzyknęła i próbowała podbiec do telefonu, lecz mężczyzna skoczył za nią, złapał ją wpół i przygwoździł do podłogi, a potem zawlókł jej płaczącego brata do łazienki, wepchnął go do środka i zamknął drzwi.
– Stul gębę – nakazał dziewczynie. – Jeśli jeszcze raz krzykniesz, zabiję cię. – Wyjął z kieszeni komórkę i wystukał numer. – Jestem w środku – powiedział. – Są tutaj dzieciaki.
W mieszkaniu Lincolna Rhyme'a, pogrążonym w półmroku z powodu szalejącej za oknem burzy, śledztwo nie posuwało się w ogóle do przodu. Sachs siedziała, popijając spokojnie ziołową herbatkę, co z jakiegoś powodu potwornie irytowało Rhyme'a.
Fred Dellray pojawił się z powrotem i międlił w palcach niezapalonego papierosa.
– Nie byłem zadowolony, kiedy to usłyszałem, i nie jestem zadowolony teraz – oznajmił. – Nie. Jestem. Zadowolonym. Facetem.
Nawiązywał do tak zwanych problemów z dyslokacją zasobów wewnątrz Biura, które spowodowały poślizg w przydzieleniu im większej liczby agentów. Osobiście Dellray podejrzewał, że facetom z Departamentu Sprawiedliwości przemyt ludzi nie wydaje się szczególnie seksowny i z tego względu nie poświęcają mu zbyt dużo czasu.
Z dowodami rzeczowymi ze wszystkich miejsc przestępstw też raczej im się nie szczęściło.
– No dobra, a co z tą czerwoną hondą, którą Duch ukradł na plaży? – odezwał się z niecierpliwością Rhyme. – Czy ktoś jej szuka w leśnych ostępach? Pojazd jest przecież na liście pilnie poszukiwanych.
– Przykro mi, Linc – odparł Sellitto. – Zero informacji.
– Mam ochotę się napić – westchnął zniechęcony Rhyme. – Nadeszła pora na koktajl.
– Doktor Weaver zakazała ci alkoholu przed operacją – przypomniał Thom.
– Powiedziała, żebym unikał alkoholu, Thom. Unikanie to jeszcze nie abstynencja.
– Nie będę się z tobą wdawał w spory semantyczne, Lincoln. Żadnego alkoholu – zaznaczył zdecydowanym tonem asystent i wycofał się do kuchni.
Rhyme zamknął oczy i z gniewem wcisnął głowę w oparcie fotela. Wyobrażał sobie – co było kompletnym absurdem – że w wyniku operacji odzyska władzę w ramieniu. Nikomu o tym nie mówił, ale często fantazjował, iż operacja pozwoli mu podnosić różne rzeczy. Czuł niemal, jak jego palce zaciskają się na chłodnej szklance whisky.
Naraz zamrugał powiekami, słysząc brzęk szkła na stojącym obok stoliku. W nozdrza wpadł mu surowy, przydymiony zapach whisky. Otworzył oczy. To Amelia Sachs postawiła małą szklaneczkę szkockiej na poręczy jego wózka.
– Nie jest zbyt pełna – mruknął, ale w podtekście zrozumiałym dla nich obojga zabrzmiało to jak „dziękuję”.
Wypił przez słomkę whisky, jednak nie ukoiła ona frustracji i zniecierpliwienia, które odczuwał z powodu ślimaczącego się śledztwa. Spojrzał na tablicę i nagle jego wzrok przyciągnęła jedna z pozycji.
– Sachs! – zawołał. – Potrzebny mi jest numer telefonu. Szybko.
Duch trzymał tuż przy policzku lufę tokariewa model 51. Rozgrzany metal dodawał mu otuchy. Minęła prawie godzina, odkąd jeden z Turków wszedł do środka, żeby przypilnować dzieci Wu. Na tym odcinku Canal Street zamykano już sklepy. Uzbrojeni strażnicy zniknęli, był tego pewien. Chcę już mieć to z głowy, pomyślał.
Nagle zobaczył na rogu dwie osoby, które wysiadały z taksówki: Wu i jego żonę. Ze spuszczonymi bojaźliwie głowami weszli do drogerii; on podtrzymywał ją w pasie, ona miała rękę w gipsie.
Читать дальше