– Niewiele – odparła Sachs.
Wspólnik Ducha nie miał przy sobie dokumentów.
– Hej, jest tak, jak myślałem, Loaban – odezwał się nagle Sonny Li, wskazując zrobione polaroidem zdjęcie zabitego. – Jego twarz, widzisz? On jest Kazach, Tadżyk, Ujgur… Z mniejszości, tak jak mówiłem, pamiętasz?
– Pamiętam – powiedział Rhyme. – Zadzwoń do naszego przyjaciela z tongu… do pana Cai. Powiedz, że naszym zdaniem bandyci rekrutują się z tych mniejszości. To pomoże mu zawęzić poszukiwania. Balistyka? – zapytał po chwili.
– Duch nadal używa tokariewa model pięćdziesiąt jeden – poinformowała go Sachs.
– Mówiłem, to bardzo solidny pistolet – wtrącił Li.
– A broń zabitego?
– Zbadałam ją. To stary walther PPK.
– Gdzie jest teraz? – zapytał Rhyme, do którego nie dotarła ta broń.
Amelia Sachs i Sonny Li wymienili między sobą szybkie porozumiewawcze spojrzenia.
– Mają go chyba federalni – powiedziała z roztargnieniem Amelia.
Li uciekł wzrokiem w bok i Rhyme od razu domyślił się, że po zbadaniu pistoletu Sachs przekazała go chińskiemu policjantowi. Cóż, chyba mu się należał, pomyślał. Gdyby nie Li, niewykluczone, że zginęliby Deng, Sachs i córka Wu.
– Właśnie rozmawiałem z jednym z szefów Arnold Textile – zawołał Sellitto. – Ta konkretna wykładzina jest wyłącznie w sprzedaży komercyjnej. To ich czołowy produkt. Dał mi listę dwunastu działających na tym terenie dużych przedsiębiorców budowlanych i dwudziestu sześciu hurtowni, które sprzedają wykładziny instalatorom i podwykonawcom.
– Do diabła – zaklął Rhyme. Sporządzenie pełnej listy mieszkań wyposażonych w wykładzinę Lustre-Rite mogło się okazać trudnym zadaniem. – Zleć to komuś.
W tym momencie zadzwonił jego prywatny telefon i Rhyme odebrał go. Aparat nastawiony był na tryb głośno mówiący.
– Lincoln? – odezwał się kobiecy głos.
– Dobry wieczór, doktor Weaver – odparł, czując, jak przechodzi go dreszcz.
– Wiem, że jest późno. Nie przeszkadzam panu?
– Nie, skądże – zapewnił ją Rhyme.
– Mam już dokładne informacje na temat operacji. Odbędzie się w Manhattan Hospital w przyszły piątek o dziesiątej rano. Spotkamy się na sali przedoperacyjnej oddziału neurochirurgii na trzecim piętrze.
– Doskonale – odparł i życzył jej dobrej nocy.
Amelia Sachs nie odezwała się ani słowem. Rhyme wiedział, że wolałaby, aby nie poddawał się zabiegowi. Jak dotąd pozytywne rezultaty odnotowano głównie u pacjentów, których urazy były o wiele mniej poważne niż Rhyme'a. Przy tym operacja wiązała się z ryzykiem: jego stan mógł się po niej nawet pogorszyć. Sachs rozumiała jednak, jakie to dla niego ważne, i miała zamiar go wspierać.
– No cóż – oznajmiła w końcu ze stoickim spokojem. – W takim razie musimy złapać Ducha przed przyszłym piątkiem.
Rhyme zauważył, że Thom bacznie mu się przygląda.
– Na dzisiaj koniec – oświadczył nagle stanowczym głosem asystent.
Amelia, Sellitto i Cooper również byli za tym, żeby zakończyć dzień pracy.
– Bunt na pokładzie – mruknął Rhyme. Odczuwał dziwne zmęczenie, lecz składał je na karb zaangażowania w sprawę, która tak go pochłaniała. – Zostajesz dzisiaj na noc, Sonny – powiedział.
– I tak nie mam gdzie pójść, Loaban. Jasne.
– Thom przygotuje ci pokój. Ja będę na górze. Jeśli masz ochotę, możesz mnie odwiedzić. Daj mi tylko dwadzieścia minut.
Li kiwnął głową.
– Zawiozę cię na górę – zaproponowała Amelia.
Rhyme wjechał wózkiem do małej windy i Sachs weszła tam za nim. Lincoln zerknął na jej twarz. Była zamyślona, ale wyczuwał, że to nie wiąże się ze sprawą.
– Czy jest coś, o czym chciałabyś porozmawiać, Sachs? – zapytał.
Nie odpowiadając, wcisnęła guzik windy.
Zbliżała się północ. Przywódca Stowarzyszenia Pracowników Wschodniego Broadwayu siedział w swoim gabinecie od ulicy, rozmawiając z człowiekiem, którego widział po raz pierwszy w życiu. Jego gość mógł się jednak okazać bardzo cenny, wiedział bowiem, gdzie ukrywają się Changowie.
– Skąd znasz tych ludzi? – zwrócił się do mężczyzny, który podał mu tylko swoje nazwisko: Tan.
– Chang jest przyjacielem mojego brata w Chinach. Załatwiłem im mieszkanie, a także pracę dla Changa i jego syna.
– Gdzie jest to mieszkanie? – zapytał od niechcenia przywódca tongu.
– To jest właśnie informacja, którą chcę sprzedać – odparł mężczyzna, energicznie gestykulując. – Jeśli Duch chce znać adres, musi za to zapłacić. Będę pertraktował tylko z Duchem.
– To niebezpieczne – ostrzegł przywódca tongu. – Ile nam zapłacisz, jeśli cię z nim skontaktujemy?
– Dziesięć procent od tego, co mi zapłaci.
Określiwszy wstępne warunki, przystąpili do negocjacji. W końcu zgodzili się na trzydzieści procent, pod warunkiem, że suma będzie wypłacona w amerykańskich dolarach.
Przywódca tongu wyjął komórkę i wystukał numer. Kiedy Duch odebrał telefon, przedstawił mu się.
– Mam tutaj kogoś – oznajmił – kto wynajął mieszkanie rozbitkom z „Fuzhou Dragona”. Rodzinie Changów.
Duch przez chwilę milczał.
– Niech to udowodni – rzekł w końcu.
Przywódca tongu przekazał to swojemu gościowi.
– Zachodnie imię Changa brzmi Sam – odpowiedział Tan. – Jest tam też starszy mężczyzna, jego ojciec. I dwaj chłopcy. Aha, i żona, Mei-Mei. Mają też niemowlę.
– Skąd on ich zna? – zapytał Duch.
– To brat przyjaciela Changa z Chin.
– Powiedz mu, że zapłacę za informację sto tysięcy jednokolorowych – odparł po krótkim zastanowieniu Duch.
Przywódca tongu zapytał, czy Tan akceptuje tę sumę. Jego gość natychmiast się zgodził i wiadomość została przekazana Duchowi.
– Każ mu przyjść do mnie jutro rano o wpół do dziewiątej. Wiesz gdzie – powiedział szmugler i się rozłączył.
Ręce Sama Changa drżały, a oddech był urywany i krótki, kiedy opuścił siedzibę Stowarzyszenia Pracowników Wschodniego Broadwayu. Nagle jednak się zaśmiał. Cóż za niesamowity pomysł – targował się z tym człowiekiem o cenę życia swojej rodziny.
Zdawał sobie sprawę, że pewnie zginie. I w tym momencie pomyślał przede wszystkim o Williamie, swoim pierworodnym. Och, synu. Owszem, zaniedbywałem cię. Ale powinieneś zrozumieć, że robiłem to, bo chciałem lepszej ojczyzny dla ciebie i twoich dzieci. A kiedy życie w Chinach stało się zbyt niebezpieczne, przywiozłem cię tutaj, porzucając mój ukochany kraj.
O miłości, synu, nie świadczy kupowanie gadżetów, częstowanie łakociami ani zapewnienie komuś własnego pokoju. Miłość to dyscyplina, dawanie przykładu i poświęcenie – nawet własnego życia.
Amelia Sachs jechała do śródmieścia, nie przekraczając raczej, co dla niej nietypowe, limitu szybkości, i powtarzając w myśli rozmowę z lekarzem sprzed kilku tygodni.
– A, pani Sachs. Tu pani jest.
– Dzień dobry, doktorze.
– Właśnie rozmawiałem z lekarzem Lincolna Rhyme'a.
– Po pana minie widzę, że nie ma pan dla mnie dobrych wiadomości.
– Może usiądziemy tam w rogu?
– Tu jest dobrze. Niech mi pan powie. Bez owijania w bawełnę.
Cały jej świat legł nagle w gruzach, załamały się wszystkie plany na przyszłość. Jak mogła temu zaradzić?
Cóż, pomyślała, zatrzymując samochód, jest jedna rzecz…
Przez dłuższy czas siedziała, nie ruszając się z miejsca. To szaleństwo, powiedziała sobie. Ale potem wiedziona jakimś impulsem, wysiadła z camaro i ze spuszczoną głową weszła do bloku. Wspięła się po schodach. I zapukała do drzwi.
Читать дальше