Z tyłu za nimi siedzieli Eddie Deng i agent Alan Coe.
– Którędy, Eddie? – zapytała Sachs.
– Przy Bowery skręć w lewo i po dwóch przecznicach w prawo.
Zwolniwszy do osiemdziesięciu, Sachs skręciła w zalaną deszczem Canal Street, opanowała poślizg, mijając o włos ciężarówkę, po czym dodała gazu.
– Dziesięciu piekielnych sędziów… – zamruczał Li.
Trzy minuty później autobus zatrzymał się przy wylocie alejki prowadzącej do uchylonych drzwi niewielkiego magazynu. Sachs i Deng wysiedli.
– Hej, detektywie – zawołał Deng do blondyna w garniturze.
Kiedy ten skinął do nich głową, Deng przedstawił go Amelii Sachs. Facet pracował w wydziale zabójstw piątego komisariatu.
– Co to za miejsce? – zapytała.
– Magazyn. Wygląda na to, że właściciel jest czysty. Skontaktowaliśmy się z nim i nie wie nic prócz tego, że zabity… nazywał się Jerry Tang… pracował tutaj. Zajmował się głównie podrasowywaniem bryk i ich prowadzeniem.
Detektyw wskazał na stojące w alejce srebrzyste bmw X5. To był samochód, którym Tang pojechał rano na Long Island, żeby odebrać Ducha. W tylnych drzwiach widać było dziurę po kuli.
Okazało się, że patrolująca teren funkcjonariuszka usłyszała jakieś krzyki i strzały dochodzące z budynku i spostrzegła stojące przed nim bmw. Postanowiła wejść do środka i wówczas zobaczyła to, co zostało z Jerry'ego Tanga. Torturowano go nożem lub brzytwą. Nie miał skóry, w tym również powiek. Sonny Li, wroni detektyw, miał rację: Duch w pierwszej kolejności zabił człowieka, który go zdradził.
– Kto wchodził do środka? – zapytała Sachs blondyna.
– Tylko ta mundurowa… żeby zobaczyć, czy ofiara jeszcze żyje.
– To dobrze. Chcę z nią porozmawiać.
Detektyw dał znak umundurowanej policjantce.
– Chciała się pani ze mną zobaczyć? – zapytała.
– Chcę zobaczyć wyłącznie pani but.
Kobieta zdjęła z nogi pantofel i podała Amelii, która zrobiła zdjęcie podeszwy i zanotowała rozmiar, aby móc odróżnić później jej ślady od tych; które pozostawili Duch i jego wspólnicy.
Następnie włożyła biały kombinezon z tyveku i naciągnęła gumowe opaski na własne buty. Podnosząc wzrok, zobaczyła stojącego w drzwiach Sonny'ego Li.
– Przepraszam – powiedziała cierpko. – Mógłbyś się cofnąć?
– Jasne, jasne, Hongse – odparł szybko, odsuwając się na bok. – To duży pokój. Dużo rzeczy do obejrzenia. Znasz Konfucjusza, prawda?
– No, niezupełnie – mruknęła, koncentrując się na czekającym ją zadaniu.
– Konfucjusz napisał: „Nawet najdłuższa podróż musi się zacząć od pierwszego kroku”. To znaczy, myślę, że to chyba Konfucjusz. Może ktoś inny? Ja czytam więcej Mike'a Spillane'a niż Konfucjusza.
Sachs założyła na głowę słuchawki i włączyła motorolę.
– Słuchaj, Rhyme, mamy tu prawdziwy syf – szepnęła, zerkając na zwłoki.
– Opowiadaj – zażądał. – Najpierw plan budynku.
– Magazyn połączony z biurem. Mniej więcej dziesięć na piętnaście metrów, biuro trzy na sześć. Cztery metalowe biurka, osiem krzeseł. Nie, dziewięć. Jedno przewrócone. – Przewrócone było krzesło, do którego przywiązano Tanga, gdy Duch go torturował i zabił. – Rzędy metalowych regałów, na nich kartony z artykułami spożywczymi. Puszki i celofanowe opakowania. Dostawy dla restauracji.
– Dobrze – odezwał się Rhyme. – Zacznij rysować siatkę, Sachs.
Zabrała się do roboty. Znalazła dwie łuski i na tym koniec. Po dwudziestu minutach metodycznego przeszukiwania nie odkryła właściwie nic więcej, co mogłoby im wskazać miejsce, gdzie ukrywa się Duch.
Obejrzała dokładnie sufit i wciągnęła w nozdrza zapachy – dwie ważne dyrektywy Rhyme'a – ale i to nic jej nie dało. Aż podskoczyła w miejscu, usłyszawszy nagle jego głos.
– Mów do mnie, Sachs.
– Miejsce zostało zdemolowane. Pootwierane szuflady, poprzewracane krzesła, rozbite szkło.
– W trakcie walki?
– Niewykluczone, ale moim zdaniem, to głównie wandalizm.
– Jak wyglądają ich odciski butów?
– Wszystkie gładkie.
Wiedziała, że Rhyme liczy na jakieś okruchy gruntu albo włókna, które mogłyby doprowadzić ich do kryjówki Ducha, jednak do gładkich podeszew nic nie przylega.
– Dobrze, Sachs, kontynuujmy. Co mówią ci odciski stóp?
– Myślę, że…
– Nie myśl, Sachs. Poczuj to.
Jego uwodzicielski, niski glos hipnotyzował ją; każde słowo przenosiło ją bliżej samej zbrodni, jakby w niej uczestniczyła.
– Zawęźmy to, Sachs. Jesteś szmuglerem. Znalazłaś człowieka, który cię zdradził. Co masz zamiar zrobić?
– Mam zamiar go zabić.
„Zobaczyłem na drodze wronę. Dziobała jedzenie. Inna wrona próbowała je ukraść i pierwsza wrona nie tylko ją odgoniła, ale ją ścigała i próbowała wydziobać jej oczy”.
Nagle ogarnął ją gwałtowny, nieukierunkowany gniew.
– Właściwie uśmiercenie go nie jest ważne. Przede wszystkim chcę mu zadać ból, okaleczyć.
– Co robisz? Dokładnie.
Zawahała się, oblewając się potem w gorącym kombinezonie.
– Ja nie… ja nie mogę…
– „Ja”, Sachs? Kim jest to „ja”? Jesteś przecież Duchem, pamiętasz o tym?
– Mam z nim kłopoty, Rhyme – odparła, czując się solidnie usadowiona we własnej osobowości. – W Duchu jest coś takiego… – Ponownie się zawahała. – On jest daleko po drugiej stronie. Tam naprawdę jest dosyć podle.
– Idź tam, Sachs – wymamrotał Rhyme. – Idź. Sprowadzę cię z powrotem. Znalazłaś człowieka, który cię zdradził. Jesteś na niego wściekła. Co robisz?
– Trzej towarzyszący mi ludzie przywiązują Tanga do krzesła i kaleczymy go nożami lub brzytwami. Jest przerażony, krzyczy. Nie śpieszy się nam.
Wyobrażony gniew nagle znikł i jego miejsce zajął niesamowity spokój. Ogarnęło ją szokujące, wręcz magnetyczne doznanie. Oddychając ciężko, czuła to, czego doświadczał Duch – sięgającą trzewi satysfakcję, jaką dawał widok pełnej męki i powolnej śmierci człowieka, który go zdradził.
W ślad za tą myślą przyszła następna.
– Ja… nie torturuję Tanga. Mają to robić inni, tak że ja mogę się przyglądać. To daje mi więcej satysfakcji. I każę im najpierw odciąć mu powieki, żeby Tang musiał patrzeć, jak go obserwuję. – Przełknęła ślinę. – Chcę, żeby to trwało i trwało.
– No dobrze, Sachs. To znaczy, że jest jakieś miejsce, z którego go obserwujesz…
– Tak. Jest tutaj krzesło stojące naprzeciwko Tanga, mniej więcej trzy metry od ciała. – Nagle załamał jej się głos. – Sama nie wiem… Co nam da wiedza o tym, gdzie siedział? Na nogach miał te cholerne buty o gładkich podeszwach. To jedyne znane nam miejsce, w którym przebywał Duch, ale jakie tu można znaleźć dowody?
Wciąż czując się splugawiona przez obecność Ducha wewnątrz swego umysłu, spojrzała na krzesło.
– Musi tam coś być – kontynuował Rhyme.
Słyszał w jej głosie frustrację. Przypuszczał, iż wolałaby, by sam tu przyjechał i sam rysował siatkę.
– Nie wiem… – powtórzyła słabym głosem.
– Ja też nie wiem, do diabła – zaklął nagle Rhyme. – Czy to krzesło stoi?
– To, na którym siedział Duch, żeby się przyglądać? Tak.
– Ale co z tego wynika dla nas?
W jego głosie też zabrzmiała frustracja.
Amelia Sachs utkwiła wzrok w krześle i uważnie mu się przyjrzała.
– Mam pewien pomysł. Poczekaj. – Podeszła bliżej i zajrzała pod krzesło. – Na podłodze są rysy, Rhyme. Duch pochylił się do przodu, żeby lepiej widzieć. Skrzyżował nogi pod krzesłem. To oznacza, że na podłogę mogły spaść drobiny, które utkwiły między podeszwą i górną częścią buta. Odkurzę to miejsce.
Читать дальше