– Chcesz powiedzieć, że William nauczył się ode mnie? – zapytał w końcu Sam Chang. – Ja się nigdy przeciwko tobie nie buntowałem, Baba.
– Nie przeciwko mnie. Ale z pewnością buntowałeś się przeciwko komunistom. Przeciwko Pekinowi i lokalnym władzom. Jesteś dysydentem, synu. Całe twoje życie to bunt.
– Ale ja walczyłem z prześladowaniami, przemocą i korupcją.
– William widział tylko, jak ślęczysz w nocy przy komputerze, atakując władze i nie martwiąc się o konsekwencje.
Chang miał ochotę zaprotestować, ale zmilczał. A potem zdał sobie wstrząśnięty sprawę, że ojciec ma chyba rację.
Starzec skrzywił się nagle z bólu.
– Baba! – zawołał przerażony Chang.
Jedną z nielicznych rzeczy, które uratowali ze statku, była należąca do Changa Jiechi prawie pełna buteleczka z morfiną. Była szczelnie zamknięta i do środka nie dostała się morska woda. Chang podał ojcu dwie tabletki i przykrył go kocem.
Stracili wszystko, co posiadali, ścigał ich bezwzględny zabójca, ojciec musiał się pilnie poddać kuracji, a syn okazał się renegatem i przestępcą. Tyle było dookoła problemów. Chang mógł się tylko modlić, aby opowieści o życiu tutaj okazały się prawdą, nie mitem – aby Wspaniały Kraj okazał się rzeczywiście krainą cudów, gdzie zło wydobywa się na jaw, by je wyplenić, i gdzie spełnia się obietnica wolności, iż udręczone serca nie będą już dłużej udręczone.
O wpół do drugiej po południu Duch przemierzał szybko uliczki Chinatown. W stowarzyszeniu sąsiedzkim czekali już na niego Turkowie. Znalazł tylne wejście i szybko wspiął się na najwyższe piętro. Nadeszła pora, by załatwić pewną ważną sprawę.
W dużym gabinecie zastał Yusufa i dwóch innych Turków. Nie trwało długo ustalenie nazwiska mężczyzny, który siedział ze łzami w oczach przy swoim własnym biurku.
Jimmy Mah wbił wzrok w podłogę, kiedy szmugler wszedł do pokoju. Duch przysunął sobie krzesło i usiadł obok niego. Wziął rękę Jimmy'ego w swoją dłoń – dość powszechny gest wśród Chińczyków – i poczuł, jak drżą mu mięśnie.
– Nie wiedziałem, że przypłynęli na pokładzie „Fuzhou Dragona” – tłumaczył się gorączkowo Mah. – Nie powiedzieli mi, przysięgam! Okłamali mnie.
Trzymając nadal jego rękę, Duch lekko ją ścisnął.
– Changowie i Wu… gdzie oni są? – zapytał, ściskając dłoń jeszcze silniej i z zadowoleniem usłyszał cichy jęk.
Mah zerknął na Turków. Zastanawiał się, jaką mają broń – noże, garoty czy pistolety. W końcu jednak wystarczył słaby uścisk dłoni Ducha, by zaczął mówić.
– W dwóch różnych miejscach. Wu Qichen zamieszkał w Chinatown. Załatwił mu mieszkanie mój pośrednik.
– Gdzie mogę znaleźć tego pośrednika?
Mah szybko wyrecytował nazwisko i adres.
– A ci drudzy?
– Sam Chang zabrał rodzinę do Queens.
– Do Queens? – zdziwjł się Duch. – A konkretnie?
Mah wskazał głową biurko.
– Tutaj. Adres jest na tej kartce.
Duch podniósł ją, zerknął na adres i schował kartkę do kieszeni. Następnie puścił dłoń szefa tongu i powoli start kciukiem pot, który spłynął z ręki Maha.
– Wyświadczył mi pan grzeczność, za co dziękuję – powiedział. – Jestem pańskim dłużnikiem. Teraz dla odmiany ja wyświadczę panu grzeczność.
– Grzeczność? – zapytał drżącym głosem Mah.
– Jakie inne firmy pan posiada, panie Mah?
– Głównie kasyna – odparł pewniejszym głosem Chińczyk.
– No tak, hazard, jasne. Proszę mi powiedzieć, kto przeszkadza panu w interesach? Inny tong? Policja? Mogę pomówić z ludźmi. Mam koneksje we władzach. Bardzo wysoko. Mogę sprawić, że nikt nie będzie nachodzić pańskich kasyn.
– Nie chodzi o Chińczyków ani o policję. Szykanują nas Włosi. Młodzi Włosi podkładają bomby, biją klientów, rabują kasyna.
– Włosi – zadumał się Duch. – Jak ich nazywają? Jest takie pogardliwe określenie. Nie mogę sobie przypomnieć.
– Makaroniarze – podpowiedział po angielsku Mah.
– Makaroniarze. – Duch rozejrzał się po pokoju i zmarszczył brwi. – Ma pan grubo piszący flamaster? Albo jakieś farby?
– Farby? – Mah podążył wzrokiem w ślad za Duchem. – Nie. Ale mogę wezwać z dołu moją asystentkę. Każę jej przynieść.
– Nie trzeba – odparł Duch. – Mam już inny pomysł.
Lon Sellitto przestał na chwilę rozmawiać przez swoją nokię i spojrzał na członków zespołu.
– Mamy trupa w Chinatown. Zadzwonił do mnie detektyw z piątego komisariatu – oznajmił.
Rhyme zmarszczył z niepokojem czoło. Czy Duch wyśledził już i zabił kolejnego imigranta?
Sellitto zakończył tymczasem rozmowę.
– Nie wygląda, żeby Duch maczał w tym palce – oświadczył. – Ofiara nazywa się Jimmy Mah.
– Znałem go – powiedział Eddie Deng. – Był szefem tongu.
Alan Coe pokiwał głową.
– Ja też o nim słyszałem. Organizował komitet powitalny.
– Co to znaczy? – zapytał cierpko Rhyme.
– Przybywając do Chinatown, bezpaństwowcy zwracają się do ludzi, którzy załatwiają im bezpieczne mieszkania i dają trochę pieniędzy – wyjaśnił agent urzędu imigracyjnego. – Nazywa się to komitetem powitalnym.
– Dlaczego sądzisz, że to morderstwo nie jest związane ze sprawą? – zapytał Rhyme, zwracając się do Sellitta.
– Na ścianie za biurkiem, gdzie znaleziono zwłoki, namalowany był napis: „Nazywacie nas makaroniarzami i zabieracie nasze domy”. Tak się składa, że namalowany był krwią Jimmy'ego Maha.
– Stara rywalizacja między mafiosami i tongami – mruknął Deng.
Amelia Sachs spojrzała na Rhyme'a.
– A może Duch zabił Maha i zaaranżował to tak, żeby rzecz wyglądała na mafijne porachunki? Czy nie powinnam sprawdzić miejsca zbrodni?
Rhyme przez chwilę się nad tym zastanawiał.
– Nie. Jesteś mi potrzebna tutaj – uznał. – Zadzwoń do Dellraya w Federal Building – polecił Eddiemu Dengowi – i zawiadom go o zabójstwie.
Dellray był w tej chwili na Dolnym Manhattanie, gdzie zabiegał o przydział dodatkowych agentów i specjalny zespół taktyczny.
Rhyme ponownie podjechał wózkiem do tablicy i stołu, na którym leżały dowody rzeczowe. Zastanawiał się, co jeszcze mogą zrobić.
– Przyjrzyjmy się jeszcze raz krwi – rzekł w końcu i spojrzał na pobrane przez Sachs próbki krwi rannej imigrantki.
Dla Lincolna Rhyme'a krew była ulubionym dowodem rzeczowym. Łatwo dało się ją spostrzec; przywierała niczym klej do wszystkich powierzchni; zawarte w niej informacje można było odtworzyć po wielu latach.
– Sprawdźmy, czy nasza ranna nie zażywała narkotyków albo jakiegoś rzadkiego lekarstwa. Zadzwońcie do zakładu medycyny sądowej i każcie zrobić pełne badanie.
Kiedy Cooper rozmawiał z zakładem medycyny, zadzwonił telefon Sellitta. Rhyme domyślił się z wyrazu twarzy detektywa, że otrzymał złe wiadomości.
– To znowu piąty komisariat – rzekł Sellitto. – Kolejne zabójstwo. Chinatown. Tym razem to na pewno Duch. Oj ludzie, to mi się nie podoba – dodał, potrząsając głową.
– To znaczy?
– Powiedzieli, że to nieprzyjemne, Linc.
„Nieprzyjemne” nie jest słowem, które pada zbyt często z ust nowojorskich funkcjonariuszy wydziału zabójstw.
Sellitto zapisał jakieś informacje, po czym wyłączył telefon i zerknął na Amelię Sachs.
– Szykuj się – powiedział. – Trzeba zbadać miejsce zbrodni.
– Hej, Hongse – bąknął nerwowo Sonny Li, gdy pędzący z szybkością stu dziesięciu kilometrów na godzinę autobus ekipy dochodzeniowej wyprzedził taksówkę na szosie Roosevelta. – My jedziemy naprawdę szybko.
Читать дальше