– Trzymajmy się faktów – rzucił.
Li opowiedział im, jak ponton uderzył o skały, jak on, Sung i dwoje innych wypadli za burtę i morze wyrzuciło ich potem na brzeg. Kiedy Li dotarł do miejsca, w którym ponton dopłynął do plaży, Duch zdążył już zabić dwoje imigrantów.
– Chciałem go szybko aresztować, ale kiedy tam przybiegłem, już go nie było. Widziałem, jak kobieta z rudymi włosami uratowała jednego człowieka.
– Johna Sunga – wyjaśnił Rhyme. – Amelia… kobieta, o której mówisz… teraz go przesłuchuje.
– Nazwałem ją Hongse. Hej, ładna dziewczyna. Powiem nawet: seksowna.
Sellitto i Rhyme wymienili rozbawione spojrzenia.
– Zabrałem adres z jej samochodu i przyszedłem tutaj. Myślałem, że może uda mi się zdobyć rzeczy, które doprowadzą mnie do Ducha. To znaczy informacje. Dowody.
– Chciałeś je wykraść? – zapytał Coe.
– Tak, jasne. Musiałem je mieć dla siebie. Bo wy nie pozwolicie mi pomagać, nie? Wy mnie po prostu wyślecie z powrotem. A ja chcę go aresztować.
– No cóż, masz rację – uciął Coe. – Nie będziesz tu nikomu pomagał. Wracasz do kraju. – Młody agent urzędu imigracyjnego zdecydowanym ruchem sięgnął po kajdanki. – Li Kangmei, jest pan aresztowany za nielegalne przekroczenie granicy Stanów Zjednoczonych…
– Nie – odezwał się nagle Lincoln Rhyme. – Chcę go zatrzymać.
– Co takiego? – zapytał zaskoczony agent.
– Będzie konsultantem. Tak jak ja. Jeśli ktoś zadaje sobie tyle trudu, żeby przyskrzynić sprawcę, chcę, żeby pracował po naszej stronie.
– Zobaczysz, ja wam pomogę, Loaban – rzekł żarliwie Li. – Naprawdę pomogę, mówię wam.
– Jak mnie nazwałeś? – zapytał Rhyme.
– Loaban. Znaczy „szef”. Zatrzymaj mnie. Ja potrafię pomóc. Ja wiem, jak Duch myśli. Jesteśmy z tego samego świata.
– Nie ma mowy – warknął Coe. – Ten człowiek naruszył prawo.
Li zignorował go.
– W moim kraju – oznajmił rozsądnym tonem – to, co ktoś robi, jest ważniejsze od tego, ile ma pieniędzy. I wiecie, jaki jest największy honor? Pracować dla kraju, pracować dla narodu. Ja to robię. Ze mnie cholernie dobry gliniarz, naprawdę.
– Skąd mamy wiedzieć, że on nie jest na przykład na żołdzie Ducha? – wtrącił Coe.
Li roześmiał się.
– Hej, a skąd mamy wiedzieć, że ty dla niego nie pracujesz?
– Niech cię szlag – odparł rozwścieczony Coe.
– Spokojnie – wtrącił się Dellray. – Li zostaje tu dopóty, dopóki Lincoln go potrzebuje. Jakoś to załatw, Coe. Daj mu tymczasową wizę.
– To dobra decyzja. Ja wam dużo pomogę – oświadczył Li, po czym podszedł do stołu i sięgnął po pistolet, z którym wkradł się do domu Rhyme'a.
– Hej-hej – zawołał Dellray. – Nie dotykaj tego.
– No dobrze, dobrze. Na razie zatrzymajcie pistolet.
– Witaj na pokładzie, Sonny – powiedział Rhyme, po czym zerknął na zegar. Była dokładnie dwunasta. Minęło sześć godzin od chwili, kiedy Duch zaczął bezwzględny pościg za imigrantami. Mógł ich dopaść lada chwila. – W porządku, zajmijmy się dowodami.
– Jasne, jasne – potwierdził Li, nagle roztargniony. – Ale najpierw muszę zapalić. To jak, Loaban? Pozwalasz?
– Zgoda – burknął Rhyme. – Ale na zewnątrz.
Wu Qichen otarł czoło swojej żonie, która leżała zlana potem, rozgorączkowana i wstrząsana dreszczami na materacu w sypialni. Ich małe mieszkanko znajdowało się w suterenie na tyłach Canal Street w samym sercu Chinatown. Załatwił je pośrednik, do którego posłał ich Jimmy Mah – prawdziwy zbój, pomyślał z gniewem Wu. Czynsz był astronomicznie wysoki.
Wu przyjrzał się żonie. Dotkliwe bóle głowy, poty i letarg, które dręczyły ją na statku, wcale nie ustąpiły.
Zerknął w stronę drzwi i zobaczył ich kilkunastoletnią córkę, Chin-Mei, która wieszała pranie na sznurze rozciągniętym w sąsiednim pokoju. Zaraz po wprowadzeniu się cała rodzina wzięła prysznic i przebrała w odzienie, które Wu kupił w sklepie z przecenioną odzieżą. Chin-Mei uprała w kuchennym zlewie ich pokryte skorupą soli stare łachy i wieszała je teraz, żeby wyschły.
Wu wstał i przeszedł do skromnie umeblowanego salonu.
– Mama dobrze się czuje? – zapytała dziewczyna.
– Tak. Niedługo wyzdrowieje. Idę kupić jakieś lekarstwa – powiedział, po czym wyszedł na zewnątrz, zamykając za sobą drzwi.
Przemierzając rozbrzmiewające kakofonią języków rojne ulice Chinatown, gapił się na wystawy sklepowe i stosy towarów, a także na otaczające dzielnicę olbrzymie wieżowce.
Po jakimś czasie znalazł chińską aptekę, wszedł do środka i opowiedział zielarzowi o dolegliwościach żony. Ten uważnie go wysłuchał i postawił diagnozę: wszystkiemu winien był niedobór qi - duchowej esencji – oraz obstrukcja krwi; poza tym dolegliwości nasiliły się z powodu skrajnego wyziębienia. Na koniec dał mu zawiniątko z ziołami.
Wyszedłszy od zielarza, Wu skręcił w stronę domu, ale już po chwili dał nurka w labirynt uliczek. Po kilku minutach znalazł to, czego szukał: kasyno, którego klientami byli jego ziomkowie z prowincji Fujian. Pokazał pieniądze stojącemu przy drzwiach ochroniarzowi i ten wpuścił go do środka. Wu siedział z początku cicho jak trusia, pijąc, paląc i grając w trzynaście punktów, potem jednak nawiązał rozmowę z sąsiadami. Przez jakiś czas opowiadali sobie wzajemnie o krnąbrnych żonach, niegrzecznych dzieciach i okolicy, gdzie teraz mieszkali.
– Jest pan tutaj nowy – zauważył w końcu jeden z mężczyzn. – Kiedy pan przypłynął?
– Dzisiaj rano – odparł Wu, który trochę już wypił i nie miał nic przeciwko temu, żeby znaleźć się w centrum zainteresowania. – Na pokładzie tego statku, który zatonął.
– „Fuzhou Dragona”? – zaciekawił się mężczyzna. – Mówili o tym w telewizji.
– Szmugler chciał nas wszystkich zabić – dodał Wu – ale ja uratowałem tuzin osób z ładowni. A potem dopłynąłem z nimi do brzegu tratwą ratunkową.
– Jak wygląda ten Duch? – zapytał inny mężczyzna.
– To tchórz. Stale nosi przy sobie pistolet. Gdyby walczył jak mężczyzna… na noże… wtedy łatwo bym go zabił. – Wu zdał sobie sprawę, że nie powinien mówić takich rzeczy, i nagle zmienił temat. – Jest tutaj posąg, który chcę zobaczyć… Posąg kobiety trzymającej księgi rachunkowe.
– Księgi? – zdziwił się jeden z obecnych.
– Tak. Można ją obejrzeć na filmach o Wspaniałym Kraju – wyjaśnił Wu. – Stoi na wyspie i w jednej ręce trzyma pochodnię, a w drugiej rachunki swojej firmy. Czy to nie jest gdzieś w Nowym Jorku?
– Tak, to tutaj – odparł mężczyzna i wybuchnął śmiechem. – Jedzie się do miejsca, które nazywa się Battery Park, i wsiada na prom, żeby obejrzeć statuę.
– Statuę księgowej – dodał inny i on również się roześmiał. A potem wszyscy wypili swoje drinki i wrócili do gry.
Rhyme z rozbawieniem obserwował Amelię Sachs, która wróciwszy od świadka, zmierzyła ostrym spojrzeniem Sonny'ego Li, kiedy ten oświadczył z dumą, iż jest „detektywem urzędu bezpieczeństwa publicznego Chińskiej Republiki Ludowej” i będzie pracował teraz razem z Lincolnem.
– Sprawdziliście go? – zapytała Lona Sellitto, przyglądając się bacznie Chińczykowi.
– Oni mnie dobrze sprawdzili, Hongse. Jestem czysty.
– Hongse? Co to znaczy, do diabła? – zdziwiła się.
Li uniósł ręce w pojednawczym geście.
– Znaczy „ruda”. Tylko to. Nic złego. Mówię o włosach. Widziałem cię na plaży, widziałem twoje włosy.
Читать дальше