– Niech pan poczeka – odezwał się niespodziewanie. – Czy myśli pan, że to Sandra zabiła Katy?
Był niski i żałosny, gdy stał tak przy oknie z dłońmi zaciśniętymi w pięści i schowanymi w kieszeniach swetra, ale i tak miał w sobie jakąś godność.
– Nie – powiedziałem. – Nie sądzę. Ale musimy dokładnie sprawdzić każdy ślad.
Jonathan skinął głową.
– To, jak przypuszczam, oznacza, że nie macie żadnego prawdziwego podejrzanego. Nie, wiem, wiem, nie może pan rozmawiać na ten temat… Jak pan będzie widział się z Sandrą, niech jej pan powie, że mi przykro. Zrobiliśmy coś strasznego. Wiem, że już trochę za późno, żeby to mówić, powinienem o tym pomyśleć dwadzieścia lat temu, ale… i tak proszę jej powiedzieć.
***
Tego wieczoru pojechałem do Mountjoy, żeby zobaczyć się z Shane’em Watersem. Jestem pewien, że Cassie pojechałaby ze mną, gdybym jej zdradził, dokąd się udaję, lecz chciałem to zrobić sam. Shane miał podobną do szczura bezczelną twarz, w dalszym ciągu pokrytą trądzikiem i odpychające wąsiki. Przypominał mi Wayne’a, narkomana. Próbowałem każdej znanej mi taktyki, wiem, że obiecałem mu wszystko, co tylko przyszło mi do głowy – nietykalność, wcześniejsze zwolnienie za napad z bronią w ręku – licząc na to, że nie będzie dość bystry, by wiedzieć, co mogę, a czego nie, ale (to zawsze jeden z moich słabych punktów) nie doceniłem siły głupoty: z doprowadzającym do szału uporem kogoś, kto już dawno temu zarzucił rozważanie możliwości i konsekwencji, Shane trzymał się jedynej wersji, którą rozumiał.
– Nic nie wiem – powtarzał w kółko z czymś w rodzaju słabego zadowolenia z siebie, a ja miałem ochotę wrzeszczeć. – A pan nie może udowodnić, że wiem. – Sandra, gwałt, Peter i Jamie, nawet Jonathan Devlin. – Nie wiem, o czym pan mówi. – W końcu zrezygnowałem, kiedy zdałem sobie sprawę, że jestem niebezpiecznie blisko rzucenia czymś.
W drodze do domu przełknąłem dumę i zadzwoniłem do Cassie, która nawet nie udawała, że nie zgadła, gdzie pojechałem. Spędziła wieczór, eliminując ze śledztwa Sandrę Scully. W tamtą noc Sandra pracowała w informacji telefonicznej w mieście. Jej kierownik i cała reszta zmiany potwierdzili, że siedziała tam do drugiej nad ranem, kiedy odbiła kartę i złapała nocny autobus do domu. To była dobra wiadomość – wyjaśniała dużo rzeczy, a mnie nie podobała się myśl o Sandrze jako potencjalnej morderczyni – poczułem jednak skurcz na myśl o tym, jak siedzi w dusznej, oświetlonej światłem fluorescencyjnym kabinie, otoczona przez pracujących na pół etatu studentów i aktorów czekających na następny występ.
Nie będę się wdawał w szczegóły, ale sporo wysiłku i pomysłowości włożyliśmy w wybranie najgorszej możliwej pory na rozmowę z Cathalem Millsem. Miał jakieś wysokie stanowisko z bzdurnym tytułem w firmie, która oferowała coś, co nazywało się „rozwiązania lokalizacyjne oprogramowania korporacyjnego do e-learningu" (byłem pod wrażeniem: nie myślałem, że mogę go jeszcze bardziej nie lubić), więc udaliśmy się do niego w połowie ważnego spotkania z wielkim, potencjalnym klientem. Nawet budynek był odrażający: długie korytarze bez okien i schody, które odbierały poczucie kierunku, chłodne, zatęchłe powietrze o zbyt małej ilości tlenu, niskie, bezmyślne buczenie komputerów i stłumione głosy, długie ciągi kabin niczym w labiryncie szalonego naukowca. Cassie, otwierając szeroko oczy, rzuciła mi przerażone spojrzenie, kiedy podążaliśmy za jakimś androidem przez piąty zestaw drzwi otwieranych za pomocą karty.
Cathal siedział w sali posiedzeń i nietrudno było go rozpoznać: przedstawiał właśnie prezentację w PowerPoincie. Wciąż był przystojny – wysoki, barczysty, z jasnoniebieskimi oczami i grubokościsty – ale w talii zaczął obrastać tłuszczem i miał trochę obwisły podbródek; za kilka lat upasie się jak świnia. Nowi klienci to byli czterej pozbawieni humoru Amerykanie w ciemnych garniturach.
– Przepraszam państwa – powiedział Cathal, rzucając nam spokojny, ostrzegawczy uśmiech – sala posiedzeń jest zajęta.
– Faktycznie – odpowiedziała mu Cassie. Na tę okazję włożyła postrzępione dżinsy i starą turkusową bluzkę na ramiączkach, na której widniał napis: „Yuppie smakują jak kurczaki" wymalowany czerwonymi literami na samym środku. – Jestem detektyw Maddox…
– A ja detektyw Ryan – dodałem, wyciągając legitymację. – Chcielibyśmy zadać panu parę pytań.
Nie przestawał się uśmiechać, lecz w oczach pojawił mu się cień furii.
– To nie jest właściwa chwila.
– Nie? – towarzysko zagadnęła Cassie, opierając się o stół tak, że obraz z prezentacji stał się niewyraźnym zarysem na jej koszulce.
– Nie. – Spojrzał z ukosa na nowych klientów, którzy wpatrywali się z dezaprobatą w przestrzeń i przerzucali papiery.
– A mnie to wygląda na świetne miejsce na rozmowę – ciągnęła, z zachwytem obserwując salę posiedzeń – ale jeśli pan woli, możemy pójść do pana centrali.
– O co chodzi? – zapytał Cathal. To był błąd, co błyskawicznie zrozumiał. Gdybyśmy powiedzieli cokolwiek sami z siebie przed tymi klonami, byłoby to zaproszenie do wniesienia sprawy o nękanie, a on wyglądał na typa, który chętnie by złożył pozew; ale przecież sam spytał.
– Pracujemy nad sprawą zamordowania dziecka – ze słodyczą poinformowała go Cassie. – Istnieje możliwość, że jest ona związana z domniemanym gwałtem na młodej dziewczynie, i mamy powody wierzyć, że mógłby nam pan pomóc w śledztwie.
Ochłonięcie zajęło mu zaledwie ułamek sekundy.
– Nie mam pojęcia w jaki sposób – rzekł poważnie. – Ale skoro chodzi o zamordowanie dziecka, to oczywiście zrobię, co w mojej mocy… Panowie – zwrócił się do klientów – przepraszam za to zamieszanie, lecz obawiam się, że obowiązek wzywa. Poproszę Fionę, żeby oprowadziła was po budynku. Za kilka minut wrócimy do spotkania.
– Optymizm – z aprobatą rzuciła Cassie. – To lubię.
Cathal posłał jej obleśne spojrzenie i wcisnął guzik interkomu.
– Fiono, czy mogłabyś przyjść do sali posiedzeń i oprowadzić panów po budynku?
Przytrzymałem drzwi klonom, którzy wyszli z pokerowymi twarzami.
– Było mi bardzo miło – powiedziałem do nich.
– Czy oni są z CIA? – szepnęła nie do końca cicho Cassie.
Cathal już dzwonił z komórki do swojego prawnika – dość ostentacyjnie; zdaje się, że mieliśmy się zdenerwować – a następnie zatrzasnął klapkę telefonu i rozparł się w fotelu z szeroko rozstawionymi nogami i powoli mierzył wzrokiem Cassie. Przez ułamek sekundy kusiło mnie, by mu powiedzieć: „Dałeś mi pierwszego papierosa, pamiętasz?" – żeby zobaczyć, jak szybko opada mu szczęka i znika uśmieszek z tłustej twarzy. Cassie zatrzepotała rzęsami i rzuciła mu swój drwiąco-kokieteryjny uśmiech, co tylko go wkurzyło: sprawdził godzinę na swoim roleksie.
– Spieszy się pan? – zapytała Cassie.
– Mój prawnik powinien tu być w ciągu dwudziestu minut – odparł Cathal. – Zaoszczędzę wam jednak kłopotu: nie mam nic do powiedzenia ani teraz, ani później.
– Oj – powiedziała Cassie, przysiadła na biurku, przygniatając stos papierów; Cathal przypatrzył się jej i postanowił nie podnosić rękawicy. – Tracimy całe dwadzieścia minut cennego czasu pana Cathala, a on przecież tylko brał udział w zbiorowym gwałcie na nastolatce. Życie jest takie niesprawiedliwe.
– Maddox – odezwałem się.
– Nigdy w życiu nie zgwałciłem żadnej dziewczyny – ze złośliwym uśmieszkiem odparł Cathal. – Nie musiałem.
Читать дальше