– A, o tym! – Roześmiała się. Był to cichy, dźwięczny śmiech, bez emocji, pobrzmiewała w nim ledwie słyszalna nuta triumfu. – Ach, pani detektyw. A jak pani myśli, skąd?
– Może się domyśliłaś. Albo coś w tym rodzaju. Może nie udało nam się tego ukryć tak dobrze, jak nam się wydawało. Ale zdaje się, że… Cały czas się zastanawiam.
– No cóż, łatwo było zgadnąć. Ale nie. Proszę mi wierzyć, nie marnuję czasu na zastanawianie się nad panią i pani życiem uczuciowym.
Nastąpiła kolejna chwila ciszy. O’Kelly wyjął z ust landrynkę.
– W takim razie jak? – spytała w końcu Cassie.
– Oczywiście powiedział mi o tym detektyw Ryan – słodko odezwała się Rosalind. Poczułem, jak Sam i O’Kelly patrzą na mnie, i ugryzłem się w policzek, żeby nie zacząć temu zaprzeczać.
Niełatwo się do tego przyznać, ale aż do tamtej chwili miałem jeszcze jakiś dziwny cień nadziei, że to jakieś fatalne nieporozumienie. Chłopak, który powiedziałby wszystko, co tylko chcielibyśmy w jego mniemaniu usłyszeć, dziewczyna, która stała się zła wskutek traumy i żalu, a na samym szczycie piramidy moje własne odrzucenie – mogliśmy to wszystko błędnie zinterpretować, wybierając jedną z setek ewentualności. Lecz to właśnie w tamtym momencie, dzięki łatwości, z jaką skłamała, zrozumiałem, że Rosalind – zraniona, urzekająca, nieobliczalna dziewczyna, z którą żartowałem w pubie Central i którą trzymałem za rękę na ławce – nigdy nie istniała. Wszystko, co mi kiedykolwiek pokazała, było obliczone na efekt, zrobione z zimną perfekcją aktorki wcielającej się w rolę. Pod miriadami pobłyskujących zasłon widniała broń prosta i śmiertelna jak ostrze żyletki.
– To bzdury! – Głos Cassie się załamał. – Nigdy, kurwa, w życiu by tego nie powiedział…
– Proszę nie przeklinać – warknęła Rosalind.
– Przepraszam – powiedziała po chwili Cassie. – Po prostu się tego nie spodziewałam. Nie spodziewałam się, że mógłby o tym komuś powiedzieć. Nigdy.
– A jednak tak zrobił. Powinna pani bardziej uważać na to, komu pani ufa. Czy to wszystko, o co chciała mnie pani prosić?
– Nie. Muszę cię poprosić o przysługę. – Dał się słyszeć ruch, Cassie przejechała dłonią po włosach albo po twarzy. – Zbyt bliskie kontakty z partnerem są wbrew zasadom. Gdyby nasz szef się dowiedział, obydwoje moglibyśmy wylecieć albo wrócić do służb mundurowych. A praca… ta praca wiele dla nas znaczy. Dla nas obojga. Pracowaliśmy jak szaleni, żeby się dostać do wydziału. Gdybyśmy mieli stamtąd wylecieć, nie wiem, jak byśmy to przeżyli.
– Powinniście byli o tym wcześniej pomyśleć, prawda?
– Wiem – odparła Cassie – wiem. Ale czy byłaby jakaś szansa, żebyś o tym nie wspominała? Nikomu?
– Mam ukryć wasz romansik? Czy o to pani chodzi?
– Tak. Chyba tak.
– Nie wiem, dlaczego pani uważa, że jestem jej winna jakąkolwiek przysługę – chłodno odparła Rosalind. – Przez cały czas była pani dla mnie okropnie niemiła, aż do dziś, kiedy czegoś pani ode mnie potrzebuje. Ja nie lubię ludzi, którzy mnie wykorzystują.
– Przepraszam, jeśli byłam niemiła. – W jej głosie słychać było napięcie, mówiła zbyt ostro i za szybko. – Naprawdę przepraszam. Myślę, że czułam się… nie wiem, onieśmielona… Nie powinnam była się na tobie wyżywać. Przykro mi.
– Rzeczywiście powinna mnie pani przeprosić, ale mniejsza z tym. Nie chodzi o to, że mnie pani obraziła, ale skoro mogła pani w ten sposób potraktować mnie, to jestem pewna, że robi to pani i innym ludziom, prawda? Nie wiem, czy powinnam chronić kogoś, kto zachowuje się nieprofesjonalnie. Muszę sobie przemyśleć, czy moim obowiązkiem jest poinformowanie pani przełożonych o pani związku z detektywem Ryanem.
– Co za suka – skomentował Sam cicho, nie patrząc na nikogo.
– Wkłada kij w mrowisko – mruknął O’Kelly. Mimo początkowych wątpliwości zaczynał się wciągać. – Gdybym kiedykolwiek powiedział coś takiego komuś dwa razy starszemu ode mnie…
– Posłuchaj – z desperacją odezwała się Cassie – nie chodzi tylko o mnie. A co z detektywem Ryanem? On nigdy nie zachowywał się wobec ciebie niegrzecznie, prawda? Szaleje za tobą.
Rosalind skromnie się roześmiała.
– Doprawdy?
– Tak – odparła Cassie. – Naprawdę.
Udawała, że się nad tym przez chwilę zastanawia.
– No cóż… w takim razie skoro to pani za nim biegała, to nie on ponosi winę za aferę. Nie byłoby sprawiedliwe, żeby za to cierpiał.
– Chyba tak. – Słyszałem w jej głosie upokorzenie, czyste i nieskrywane. – Byłam… To ja wszystko zaczęłam.
– I jak długo to już trwa?
– Pięć lat. Schodzimy się i rozchodzimy. – Pięć lat temu w ogóle się z Cassie nie znaliśmy, nawet nie służyliśmy w tej samej części kraju, i nagle zdałem sobie sprawę, że to wszystko na użytek O’Kelly’ego, żeby udowodnić, że Rosalind kłamie, na wypadek gdyby żywił wobec nas jakieś podejrzenia, po raz pierwszy zdałem sobie sprawę z tego, jak doskonałą podwójną grę prowadziła.
– Oczywiście musiałabym mieć pewność, że wszystko już się zakończyło, zanim w ogóle pomyślę o kryciu was.
– Już skończone. Przysięgam. On… zakończył to kilka tygodni temu. Tym razem na dobre.
– Ach? Czemu?
– Nie chcę o tym rozmawiać.
– No cóż, wybór nie należy do pani.
Cassie odetchnęła.
– Nie wiem czemu, naprawdę. Wiele razy go o to pytałam, ale zawsze odpowiada, że to skomplikowane, nie jest gotowy na związek, nie wiem, czy jest ktoś jeszcze, czy… Nie rozmawiamy już ze sobą. Nie chce mnie nawet widzieć. Nie wiem, co robić. – Jej głos okropnie drżał.
– Tylko posłuchajcie – z podziwem skomentował O’Kelly. – Maddox minęła się z powołaniem. Powinna zostać aktorką.
Ale ona nie grała i Rosalind to wyczuła.
– No tak – odparła, a ja wiedziałem, że się uśmiecha – nie mogę powiedzieć, żebym była zaskoczona. Z pewnością nie mówi o pani jak o kochance.
– A co o mnie mówi? – po sekundzie spytała Cassie. Odsłaniała swoje słabe punkty, żeby sprowokować atak, specjalnie pozwalała się ranić i ostro krytykować, delikatnie odsłaniała kolejne warstwy bólu, żeby pozwolić jej się nimi karmić. Poczułem, że robi mi się niedobrze.
Rosalind wytrzymała milczenie, kazała jej czekać.
– Mówi, że strasznie się pani prosi – rzekła w końcu. Jej głos był wysoki, słodki i wyraźny, zupełnie się nie zmieniał. – „Zdesperowana", tego właśnie słowa użył. To dlatego była pani wobec mnie tak wstrętna przez zazdrość. Starał się, żeby wyszło to ładnie… myślę, że było mu pani żal, ale czuł się już zmęczony tym, że musi wytrzymywać pani zachowanie.
– Co za bzdury – syknąłem z wściekłością, nie potrafiłem się powstrzymać. – Ja nigdy…
– Zamknij się – powiedział Sam, a równocześnie O’Kelly warknął:
– A kogo to, kurwa, obchodzi?
– Proszę o ciszę – grzecznie odezwał się technik.
– Ostrzegałam go przed panią – rzekła Rosalind. – Więc w końcu posłuchał mojej rady?
– Tak – drżącym głosem potwierdziła Cassie. – Widocznie tak.
– O Boże. – Nutka rozbawienia. – Naprawdę się pani w nim zakochała.
Cisza.
– Tak?
– Nie wiem. – W głosie Cassie słychać było ból, ale dopiero kiedy wydmuchała nos, zrozumiałem, że płacze. – Nigdy o tym nie myślałam, aż do… ja nigdy nie byłam z nikim tak blisko. A teraz nie potrafię nawet logicznie myśleć, nie umiem…
Читать дальше