Nie zemdlałam ze strachu ani nie wybiegłam z krzykiem z pokoju, ale kosztowało mnie to trochę wysiłku.
– Pokazałeś, na co cię stać, Edwardzie. Odpuść sobie odgrywanie zimnokrwistego zabójcy i chodźmy już.
Jego oczy natychmiast stały się normalne, ale jeszcze chwilę potrwało, zanim się rozgrzały. Miałam nadzieję, że Edward nigdy nie spojrzy na mnie w ten sposób na serio. Gdyby tak się stało, jedno z nas musiałoby zginąć. I mogłabym to być ja.
Noc była niemal doskonale czarna. Gęste chmury zasnuły niebo. Wiatr wiejący nad ziemią niósł ze sobą zapach deszczu.
Nagrobek Iris Jensen był gładką, białą marmurową płytą. Zdobiła ją duża figura anioła stojącego z rozłożonymi jak na powitanie ramionami i rozpostartymi skrzydłami. W świetle latarki wciąż można było odczytać napis „Ukochana córka. Nieodżałowanie utracona”. Ten sam człowiek, który kazał wyrzeźbić tego anioła i który tak tęsknił za córką, przez długi czas ją molestował. Popełniła samobójstwo, aby się od niego uwolnić, a on przywołał ją z grobu. Właśnie dlatego byłam tu tej nocy, czekając na Jensenów, nie na niego, lecz na nią. Choć wiedziałam, że jej umysł i jaźń odeszły na zawsze, pragnęłam, by Iris Jensen powróciła do swej mogiły i spoczęła w spokoju.
Nie umiałam wyjaśnić tego Edwardowi, więc nawet nie próbowałam. Nad pustym grobem rósł niczym strażnik olbrzymi dąb. Wiatr szumiał w koronie drzewa i zrywał liście, które unosiły się w powietrzu nad naszymi głowami. Zbyt szeleściły, nie jak letnie, a raczej jesienne liście. Powietrze było chłodne i wilgotne, lada chwila zacznie padać. Zrobiło się strasznie parno.
Wzięłam z samochodu dwa kurczaki. Zagdakały cichutko w swojej klatce, gdy postawiłam je obok mogiły. Edward oparł się o mój wóz z nogami skrzyżowanymi w kostkach i rękoma opuszczonymi luźno wzdłuż boków. Obok mnie na ziemi stała otwarta torba sportowa. Błysnęła znajdująca się wewnątrz maczeta.
– Gdzie on jest? – zapytał Edward.
Pokręciłam głową.
– Nie wiem. – Od zmierzchu upłynęła już prawie godzina. Cmentarz świecił pustkami, łagodne stoki wzgórz tu i ówdzie upstrzone były pojedynczymi drzewami. Powinniśmy byli ujrzeć światła samochodu sunącego wzdłuż żwirowanej drogi. Gdzie się podział Jensen? Czyżby strach go obleciał?
Edward odszedł od samochodu i zbliżył się do mnie.
– To mi się nie podoba, Anito.
Ja też czułam się nieswojo, ale…
– Dajmy mu jeszcze kwadrans, jak się nie zjawi, spadamy.
Edward rozejrzał się dokoła.
– Nie ma tu wielu miejsc, gdzie można by się schronić.
– Nie sądzę, abyśmy musieli obawiać się snajperów.
– Mówiłaś, że ktoś do ciebie strzelał, zgadza się?
Skinęłam głową. Poczułam na plecach lodowate ciarki, na moich rękach pojawiła się gęsia skórka. Wiatr na moment rozwiał chmury i teren cmentarza zalał srebrzysty blask księżyca. W oddali, w szarawej poświacie zabłysł nieduży budynek.
– Co to? – spytał Edward.
– Komórka na sprzęt ogrodniczy – odparłam. – Myślisz, że trawa kosi się sama?
– Nigdy się nad tym nie zastanawiałem – przyznał.
Chmury ponownie zgęstniały, pogrążając cmentarz w ciemnościach. Wszystko wokół stało się eteryczne i widmowe, biały marmur zdawał się lśnić własnym światłem. Nagle nieopodal coś głośno zaskrobało, jakby pazury zgrzytnęły o metal. Odwróciłam się gwałtownie. Na moim samochodzie siedział ghul. Był nagi i wyglądał jak ktoś, kogo rozebrano do rosołu, a potem unurzano w srebrno-szarej farbie; jego skóra miała dziwny, prawie metaliczny odcień. Zęby natomiast, podobnie jak pazury u palców dłoni i stóp, były czarne, długie i zakrzywione jak noże. Oczy połyskiwały szkarłatem.
Edward podszedł jeszcze bliżej do mnie, w jego dłoni pojawił się pistolet.
Ja także wyjęłam broń. Trening czyni mistrza. Odrobina ćwiczeń i robisz pewne rzeczy bezwiednie.
– Co on tu robi? – zapytał Edward.
– Nie wiem. – Machnęłam na stwora ręką i krzyknęłam: – Sio!
Stwór przykucnął, gapiąc się na mnie. Ghule są z natury tchórzliwe, nie atakują zdrowych ludzi. Postąpiłam dwa kroki naprzód, wymachując w stronę ghula pistoletem.
– Wynocha, precz stąd, ale już!
Wystarczy zrobić groźną minę i pokazać, że się ich nie boisz, a uciekną w popłochu. Ten był inny. Siedział na moim aucie jak przyklejony.
Cofnęłam się.
– Edwardzie – powiedziałam.
– Tak.
– Na tym cmentarzu nie wyczuwałam żadnych ghuli.
– No i co z tego? Po prostu przeoczyłaś jednego. To wszystko.
– Ghule nie działają w pojedynkę. Wędrują zawsze stadami. I nie sposób ich przeoczyć. Pozostawiają za sobą silną paranormalną aurę. Złą aurę.
– Anito. – Jego głos brzmiał cicho i z pozoru zwyczajnie, ale nie był normalny. Spojrzałam w tę samą stronę co Edward i ujrzałam podchodzące do nas od tyłu dwa kolejne ghule.
Stanęliśmy plecami do siebie, z pistoletami w dłoniach.
– Parę dni temu przeprowadziłam ekspertyzę w sprawie ataku ghuli. Zabiły zdrowego mężczyznę na cmentarzu, gdzie wcześniej nie występowały ghule.
– Brzmi znajomo – mruknął.
– Taa. Kule ich nie zabiją.
– Wiem. Na co czekają? – zapytał.
– Myślę, że zbierają się na odwagę.
– Czekają na mnie – powiedział ktoś. Zza pnia drzewa wyłonił się Zachary. Uśmiechał się.
Szczęka opadła mi chyba do samej ziemi. Może właśnie dlatego się uśmiechnął. I wtedy zrozumiałam. Zachary nie zabijał ludzi, aby karmić ich krwią swoje gris-gris. Mordował wampiry. Theresa znęcała się nad nim, więc stała się jego kolejną ofiarą. Mimo to wciąż pozostawało wiele pytań, na które nie znałam odpowiedzi. Było wśród nich kilka kluczowych.
Edward spojrzał na mnie, a potem na Zachary’ego.
– Kto to jest? – spytał.
– Seryjny morderca wampirów, jak przypuszczam – odparłam.
Zachary skłonił się lekko. Ghul przytulił się do jego nogi, a Zachary pogładził stwora po niemal łysym czerepie.
– Kiedy się domyśliłaś?
– Przed chwilą. Ostatnio jakoś wolno rozumuję.
Zmarszczył brwi.
– Byłem pewien, że w końcu do tego dojdziesz.
– To dlatego unicestwiłeś umysł tego świadka zombi. Aby ocalić skórę.
– Miałem szczęście, że to mnie Nikolaos zleciła przesłuchanie tego nieszczęśnika. – Uśmiechnął się, wypowiadając ostatnie dwa słowa.
– Nie wątpię – mruknęłam. – A jak udało ci się skaptować tego pożal się Boże zamachowca, który miał mnie zlikwidować pod kościołem?
– To było proste. Powiedziałem mu, że to rozkaz samej Nikolaos.
Oczywiście.
– Jak udało ci się zmusić ghule do opuszczenia ich cmentarza? Jakim cudem możesz im rozkazywać? Dlaczego są ci posłuszne?
– Znasz teorię, że jeśli pogrzebiesz na jakimś cmentarzu animatora, pojawią się tam ghule?
– Tak.
– Gdy powstałem z grobu, one również się pojawiły i odtąd już były moje. Dosłownie. Moje.
Zlustrowałam wzrokiem gromadę tych szkaradnych istot – było ich co najmniej dwadzieścia. Całkiem spore stado, nie ma co.
– A więc to w ten sposób, według ciebie, pojawiają się ghule. – Pokręciłam głową. – Na świecie nie ma tak wielu animatorów, aby można było wyjaśnić istnienie tylu ghuli.
– Zastanawiałem się nad tym – przyznał. – Wydaje mi się, że im więcej zombi ożywisz, tym więcej pojawia się potem ghuli.
– Masz na myśli coś w rodzaju kumulacji?
Читать дальше