Mężczyzna westchnął i powiedział:
– Bardzo lubiłem pana Roffe'a. Miał wyjątkowego pecha.
– Czy był pan przy tym, jak to się stało?
– Nie. – Mężczyzna potrząsnął głową. – Jak tylko dostałem wezwanie, wyruszyłem z ekipą ratowniczą w góry. Na miejscu okazało się jednak, że nie jesteśmy w stanie nic zrobić. Ciało pana Roffe'a spadło na dno przepaści i nikt nigdy nie zdoła go odnaleźć.
– Jak doszło do wypadku?
– We wspinaczce brało udział czterech mężczyzn. Pan Roffe i przewodnik wspinali się ostatni. Kiedy dotarli do lodowej moreny, pan Roffe nagle poślizgnął się i spadł w przepaść.
– Czy nie był zabezpieczony liną?
– Był, ale lina pękła.
– Czy często się to zdarza?
– Ma pan na myśli pęknięcie liny?
– Tak.
– To jedyny przypadek, o jakim mi wiadomo. Doświadczeni alpiniści zawsze dokładnie sprawdzają sprzęt, zanim wyruszą w góry. Wypadki, owszem, zdarzają się, ale rzeczy tak podstawowe jak liny czy haki rzadko zawodzą.
Hornung pokiwał głową i powiedział:
– Chciałbym porozmawiać z przewodnikiem.
– Ten, który zwykle towarzyszył panu Roffe'owi, nie brał udziału we wspinaczce tamtego dnia.
Max otworzył szeroko oczy ze zdziwienia.
– Tak? A dlaczego?
– Z tego, co pamiętam, był chory. Ktoś inny poszedł w jego zastępstwie.
– Czy może mi pan podać jego nazwisko?
– Proszę poczekać. – Mężczyzna wszedł do biura i po kilku minutach wrócił z zapisanym skrawkiem papieru. – Przewodnik nazywał się Hans Bergman.
– Gdzie mogę go znaleźć?
– Niestety, nie pochodzi z tej okolicy. Mieszka w oddalonej o sześćdziesiąt kilometrów wiosce o nazwie… – przerwał na chwilę, próbując odczytać pisane drobnym maczkiem litery -… Lesgets.
Zanim Hornung opuścił Chamonix, zajrzał do recepcji hotelu “Kleine Scheidegg” i odbył krótką rozmowę z recepcjonistką.
– Czy pamięta pani niejakiego Sama Roffe'a? Przebywał w tym hotelu na krótko przed…
– …wypadkiem – dokończyła recepcjonistka. – Tak, pamiętam. To okropne.
– Czy Roffe mieszkał tu sam?
– Nie, proszę pana. Zarezerwował dwa pokoje: dla siebie i przyjaciela.
– Przyjaciela? – powtórzył Max zaskoczony. – Czy mogłaby pani podać mi jego nazwisko?
– Oczywiście. – Recepcjonistka zdjęła z półki grubą książkę meldunkową i zaczęła wertować kartki. – O tu, mam. Czy zapisać panu nazwisko tego pana…?
Dotarcie do Lesgets volkswagenem, najtańszym samochodem, jaki udało mu się wynająć, zajęło Hornungowi równe trzy godziny. Omal nie przejechał wioski, składającej się z kilku sklepów, schroniska górskiego i małej stacji benzynowej.
Zaparkował samochód przed schroniskiem i wszedł do środka. Przed kominkiem siedziało kilku mężczyzn zajętych rozmową. Kiedy zauważyli Maxa, umilkli.
– Przepraszam, szukam człowieka o nazwisku Hans Bergman.
– Kogo takiego?
– Szukam Hansa Bergmana. Jest przewodnikiem.
Stary mężczyzna o twarzy pooranej zmarszczkami splunął do ogniska i powiedział:
– Ktoś pana oszukał. Mieszkam w Lesgets od dziecka i nigdy nie słyszałem o żadnym Hansie Bergmanie.
Elżbieta weszła do budynku zarządu. Była zdenerwowana i czuła się niepewnie. Ostatnim razem przebywała w biurze w dniu śmierci Kate Erling. Od tamtej pory upłynął tydzień.
Odpowiedziała automatycznie na pozdrowienia strażników i konserwatorów zajętych naprawą windy. Przed oczami stanęła jej nagle twarz Kate Erling. Ileż ta kobieta musiała wycierpieć, zanim spadła z dwunastego piętra. Elżbieta już nigdy w życiu nie wejdzie do tej windy.
Na biurku znalazła korespondencję. Pewnie położyła ją tam Henrietta. Kiedyś często zastępowała Kate. Teraz zajęła jej miejsce.
Elżbieta szybko przejrzała listy. W większości z nich proszono ją o zaakceptowanie różnych projektów, przedstawiano wykazy zysków lub sondaże w sprawie sprzedaży nowych artykułów. Na końcu znalazła dużą szarą kopertę, na której widniał napis: “Elżbieta Roffe, do rąk własnych”.
Kiedy rozcięła kopertę, ze środka wypadły fotografie. Przedstawiały chłopca chorego na mongolizm. Pod spodem ktoś napisał kredką świecową: “To mój syn, John. Kiedyś był zdrowym i radosnym chłopcem, póki jedno z pani lekarstw nie uczyniło go kaleką. Zapłacisz mi za to!”
– Przyniosłam dokumenty gotowe do podpisu, panno Roffe – powiedziała Henrietta, wchodząc do gabinetu. – Źle pani wygląda. Czy coś się stało?
– Nie, nic. Poproś pana Williamsa, aby natychmiast do mnie przyszedł – powiedziała Elżbieta, nie odrywając oczu od fotografii.
“Co za potworność! – pomyślała. – To niemożliwe, aby»Roffe & Sons«było temu winne”.
– Mylisz się, Elżbieto – powiedział Rhys. – To nasza wina. Na lekach pojawiły się niewłaściwe nalepki. Udało nam się wycofać znaczną partię, jednak… Sama wiesz. – Rozłożył ręce z rezygnacją.
– Kiedy to się stało?
– Cztery lata temu.
– Ile osób ucierpiało?
– Około stu. Nie wszystkie przypadki były tak drastyczne jak ten. – Wskazał na fotografię. – Wiesz dobrze, że jesteśmy bardzo ostrożni, ale nasi pracownicy są tylko ludźmi. Pomyłki zdarzają się wszędzie.
– Ale nie tam, gdzie w grę wchodzi zdrowie lub życie ludzkie – powiedziała Elżbieta z wyrzutem.
Rhys nerwowo przeczesał ręką włosy.
– Nie gniewaj się, Elżbieto, ale mamy mnóstwo ważniejszych spraw na głowie, z którymi musimy się jak najszybciej uporać.
“Co może być ważniejszego od tej tragedii” – pomyślała Elżbieta, kładąc zdjęcie ostrożnie na biurku.
– Co masz na myśli, Rhys?
– FDA wydała decyzję zakazującą sprzedaży naszych leków w aerozolu. Poniesiemy w związku z tym poważne straty. Będziemy musieli zamknąć kilka bardzo dochodowych fabryk.
“Wkrótce na nowo je otworzymy, aby zajęły się produkcją leku Joeppli” – pomyślała na pocieszenie Elżbieta.
– Coś jeszcze?
– Czytałaś poranną prasę?
– Nie.
– Żona jednego z belgijskich ministrów, pani Van den Logh, zażywała “Benexan”.
– To jeden z naszych leków?
– Tak. Antyhistaminowy. Nie wolno go podawać ludziom cierpiącym na nadciśnienie. Umieściliśmy tę informację na nalepce. Ona jednak zignorowała ją.
Elżbieta czuła, że podnosi się jej własne ciśnienie.
– Teraz znajduje się w stanie śpiączki. Może nawet już nie żyje. Gazety aż huczą od domysłów. Z całego świata napływają zawiadomienia o wycofaniu leku z aptek. Nawet FDA wszczęła dochodzenie. Mimo to jeszcze przez rok będziemy mogli go produkować.
– Każ natychmiast wycofać lek z aptek!
– Nie widzę takiej potrzeby, Elżbieto. Ten lek jest bardzo skuteczny.
– Czy dużo osób ucierpiało po jego spożyciu?
– Ależ Elżbieto, “Benexan” pomógł tysiącom ludzi…
– Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
– No, było kilka odosobnionych przypadków, ale…
– Apteki mają natychmiast zaprzestać jego sprzedaży!
Rhys zamilkł, próbując opanować wzburzenie.
– Czy wiesz, ile twoja pochopna decyzja będzie kosztowała korporację?
– Nie wiem i nie chcę wiedzieć! – odparła stanowczo.
– Teraz przygotuj się na najgorsze. – Rhys nie dawał za wygraną. – Bankierzy chcą się z tobą spotkać jak najszybciej. Domagają się stanowczo zwrotu zaciągniętych przez nas pożyczek.
Elżbieta siedziała samotnie w biurze. Czuła się zagubiona i przygnębiona kłopotami, które zdawały się piętrzyć z dnia na dzień. Myślami znowu powróciła do dnia, gdy zdecydowała się zarządzać firmą. Może popełniła wtedy błąd?
Читать дальше