– Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz.
Kwadrans później wszyscy wstali i ruszyli do wyjścia. Pogrzeb dobiegał końca.
Max stanął w pobliżu drzwi i kiedy zbliżyli się do niego mężczyzna i kobieta, zagadnął:
– Panna Elizabeth Roffe? Chciałbym z panią zamienić kilka słów.
Usiedli na małej ławeczce na wprost kaplicy.
– Czego pan sobie życzy? Panna Roffe składała już stosowne oświadczenie na policji – powiedział Rhys Williams, nie kryjąc złości.
– Bardzo przepraszam, jeżeli zakłócam państwa spokój, ale zależy mi tylko na kilku drobiazgach.
– Czy nie moglibyśmy pomówić o tym kiedy indziej? Panna Roffe nie czuje się najlepiej.
– Daj spokój, Rhys – odezwała się Elżbieta. – W czym mogę panu pomóc, detektywie Hornung?
Max spojrzał na Elżbietę i po raz pierwszy w życiu zaniemówił. Kobiety były mu równie obce jak przybysze z innych planet. Ich postępowanie było pozbawione logiki. W życiu kierowały się emocjami i były przez to nieobliczalne.
Kobietom pociąg seksualny kojarzył się z głębokim związkiem uczuciowym dwojga ludzi. Maxa podniecała jedynie dynamika poruszających się rytmicznie ciał. W dynamice bowiem, a nie w uczuciach, upatrywał sensu ludzkiej egzystencji. Uważał, że mylili się poeci sądząc, że gorące uczucia potrafią ruszyć świat z posad. Według niego, nie potrafią przesunąć nawet ziarnka piasku.
Dziwne więc wydawało mu się to, że w obecności tej kobiety czuł się nieswojo. Starał się nie patrzeć jej w oczy, aby móc zebrać myśli.
– Czy ma pani w zwyczaju pracować do późna, panno Roffe? – zapytał.
– Tak, często przesiaduję w biurze do późna w nocy.
– O której godzinie kończy pani zwykle pracę?
– To zależy. Czasami o dziesiątej, ale bywa też, że pracuję do północy, a nawet dłużej.
– Pani współpracownicy, rzecz jasna, wiedzą o tym?
Elżbieta spojrzała na niego zaskoczona.
– Przypuszczam, że tak.
– Tego wieczoru, gdy miał miejsce wypadek, pracowała pani razem z panem Williamsem i panią Kate Erling?
– Tak.
– Ale nie wyszliście razem?
– Ja wyszedłem pierwszy – odezwał się Rhys. – Byłem umówiony.
Max przyjrzał się uważnie Rhysowi i zwrócił się ponownie do Elżbiety.
– Ile czasu upłynęło od wyjścia pana Williamsa, zanim zdecydowała się pani opuścić biuro?
– Około godziny.
– Czy wyszła pani razem z Kate Erling?
– Tak. Wyszłyśmy razem do holu. – Jej głos wyraźnie drżał. – Winda… ta winda, która czekała już na nas…
– I co się wtedy wydarzyło?
– Weszłyśmy obie do windy. Wówczas zadzwonił telefon. Kate zaproponowała, że odbierze, lecz ja czekałam na pilny telefon i postanowiłam sama… – przerwała i do oczu napłynęły jej łzy. – Wysiadłam z windy. Kate zapytała, czy ma zaczekać, ale ja kazałam jej zjechać w dół. Widziałam, jak naciska przycisk z napisem “parter”. Ruszyłam w kierunku mojego biura. Później, kiedy otwierałam drzwi, usłyszałam przeraźliwy krzyk… – Elżbieta nagle umilkła.
– Dosyć tego! – powiedział oburzony Rhys. – Do czego pan zmierza?
“Chcę udowodnić, że to nie był zwykły wypadek, lecz morderstwo zaplanowane z zimną krwią – pomyślał Max Hornung. – Ktoś próbował zamordować Elżbietę Roffe”.
Starał się przypomnieć sobie wszystko, czego dowiedział się o “Roffe & Sons”.
Korporacja poniosła ostatnio ogromne straty. Winna była bankom astronomiczne kwoty, o które banki zaczynały się gwałtownie upominać. Aby uzyskać potrzebne pieniądze, należało wypuścić akcje. Na tę operację nie zgadza się jednak były prezes i dlatego pewnie ginie w górach. Później na czele korporacji staje jego córka i kiedy stanowczo odmawia rozpisania akcji, ją również ktoś próbuje posłać na tamten świat. Ma widocznie ku temu powody i nie cofnie się przed niczym. Hornung zdawał się być na właściwym tropie i wiedział, że nie spocznie, póki nie rozwikła tej intrygującej zagadki.
– Czy dowiem się w końcu, dlaczego pan wypytuje o to wszystko pannę Roffe?
– No cóż… to tylko rutynowe przesłuchanie. Bardzo państwa przepraszam.
Wstał i ruszył w stronę bramy wyjściowej cmentarza.
Nadinspektor Schmied od samego rana miał pełne ręce roboty. Musiał zająć się tłumieniem demonstracji pod ambasadą libijską, ktoś podłożył ogień w fabryce papieru w Brunan, w parku Platzspitz zgwałcono dziewczynę, włamano się do sklepów jubilerskich w Guebelin i Grina. I na domiar złego zgłosił się detektyw Hornung z niedorzeczną teorią, jakoby ktoś celowo uszkodził bęben nawijający linę, która podnosi windę.
– Widziałem raport specjalistów, Hornung. – Schmied nie krył oburzenia. – Twierdzą, że nastąpiło zmęczenie materiału.
– Pan się myli, nadinspektorze. Dokładnie czytałem raport z ostatniego przeglądu technicznego. Wynika z niego, że bęben powinien pracować prawidłowo przez kolejne pięć, sześć lat.
Schmied poczuł nieprzyjemne drganie policzka.
– Chce mi pan wmówić, że ktoś celowo uszkodził bęben?
– Tak, panie nadinspektorze.
– Kto taki?
– Tego właśnie muszę się dowiedzieć.
– I prosi mnie pan, abym zezwolił panu na przeprowadzenie śledztwa w “Roffe & Sons”?
Detektyw Max Hornung spojrzał na Schmieda zaskoczony.
– Nie, panie nadinspektorze. Chcę jechać do Chamonix.
Miasteczko Chamonix leży czterdzieści mil na południe od Genewy, ponad dwa tysiące metrów nad poziomem morza, w departamencie Haute-Savoie, pomiędzy masywem Mont Blanc a łańcuchem górskim Aiguille Rouge. Stąd rozciąga się najbardziej zapierający dech w piersiach widok.
Hornung z uczuciem ulgi wysiadł z pociągu na małej górskiej stacyjce. Odprawił czekającą na niego taksówkę i ruszył pieszo w kierunku posterunku policyjnego w centrum miasta.
– Estce qu'on peut vous aider? – przywitał go siedzący przy drzwiach policjant, kiedy Hornung wszedł do zabytkowego budyneczku.
– Oui – odparł Max, promieniując radością, i zaczął objaśniać cel swojego przybycia do Cha-monix, beztrosko kalecząc język ojczysty swojego słuchacza.
– Nic nie rozumiem z tego, co pan mówi – powiedział sierżant, przerywając bełkot Hornunga. – Ktoś pana okradł? A może pobił?
“Ten idiota nie rozumie francuskiego” – pomyślał Hornung z wyrzutem i pokazał sierżantowi swoją legitymację służbową.
Policjant długo przyglądał się fotografii, porównując ją z właścicielem. Zapewne nie mógł uwierzyć, że stojący przed nim człowiek jest detektywem.
– Czym mogę panu służyć? – zapytał w końcu.
– Chciałbym zasięgnąć informacji na temat wypadku w górach, jakieś dwa miesiące temu. Mężczyzna, który zginął, nazywał się Sam Roffe.
– Tak, pamiętam – powiedział sierżant.
– Gdzie mógłbym dowiedzieć się czegoś więcej?
– W stacji ratownictwa górskiego, u podnóża Mont Blanc lub w klinice przy Rue du Valais.
– Dziękuję.
Sierżant znowu pokręcił głową z niedowierzaniem, widząc, jak mały człowieczek podnosi z ziemi ciężką walizkę i rusza w kierunku wyjścia.
Szefem pogotowia górskiego “Societe Chamoniarde de Secours” był młody człowiek o atletycznej budowie ciała. Siedział za sosnowym biurkiem i zerkając na Hornunga pocieszał się myślą, że przybysz nie ma zamiaru wyruszyć na podbój któregoś z górskich szczytów.
– Pan w jakiej sprawie?
– Nazywam się Hornung. Jestem detektywem. Oto moja legitymacja służbowa. Badam okoliczności śmierci niejakiego Sama Roffe'a. Zginął w wypadku, który wydarzył się dwa miesiące temu.
Читать дальше