Bez względu na to, co można powiedzieć o dziennikarzach — a można by o nich napisać encyklopedię — jedno jest pewne: rzadko kiedy mają dobrą pamięć i jeszcze rzadziej się tym przejmują. Ta sama gazeta, która trąbiła ostatnio, że POLICJA ARESZTUJE SERYJNEGO MORDERCĘ, krzyczała teraz: LODOWY ZABÓJCA WKRÓTCE NA WOLNOŚCI? Był to długi, uroczy, bardzo dramatyczny i szczegółowy artykuł o odkryciu zmasakrowanych zwłok na placu budowy przy Old Cutler Road. „Rzeczniczka prasowa policji Metro Dade” — byłem pewien, że chodzi o LaGuertę — oświadczyła, że jest co prawda za wcześnie na konkretne wnioski, ale że jej zdaniem mamy do czynienia z zabójcą naśladowcą. Jednakże gazeta wyciągnęła własne wnioski — to kolejna rzecz, od której zwykle stronią — i zastanawiała się teraz, czy dystyngowany dżentelmen z aresztanckiej celi, niejaki Daryll Earl McHale Jest na pewno poszukiwanym mordercą. I czy prawdziwy morderca wciąż przebywa na wolności, czego dowodziłaby potworna obraza moralności, jaką była jatka na budowie. Rzecz to godna zastanowienia, ponieważ — jak słusznie zauważył autor artykułu — dość wątpliwe jest, żeby w tym samym czasie na wolności przebywało dwóch rzeźników naraz. Rozumowanie było nader logiczne i pomyślałem, że gdyby tyle samo energii i wysiłku umysłowego poświęcano na chwytanie morderców, sprawę już dawno by zamknięto.
Jednakże trzeba przyznać, że lektura była bardzo interesująca. I skłaniająca do rozmyślań. Boże święty, czy to naprawdę możliwe, żeby ta wściekła bestia wciąż grasowała na wolności? Czy byliśmy bezpieczni?
Zadzwonił telefon. Zerknąłem na ścienny zegar. Za kwadrans siódma. To mogła być tylko Debora.
— Właśnie to czytam — rzuciłem do słuchawki.
— Mówiłeś, że będzie coś większego i bardziej spektakularnego.
— A nie jest? — spytałem niewinnie.
— To nawet nie prostytutka. Tylko jakiś woźny z gimnazjum, którego pocięli przy Old Cutler Road. Gdzie twoje przeczucia?
— Przecież wiedziałaś, że nie jestem doskonały, prawda?
— To w ogóle nie pasuje. Gdzie to twoje zimno, gdzie ten lód? I to małe, ciasne pomieszczenie?
— Mieszkamy w Miami, Deb. Tu kradną wszystko.
— Naśladowca? Jaki tam naśladowca? To zabójstwo jest zupełnie niepodobne do tamtych. Nawet LaGuerta to zauważyła. I już powiedziała to pismakom. Cholera jasna, tu chodzi o mój tyłek, a to jest zwykły przypadek, robota jakiegoś nożownika albo ćpuna.
— Obarczanie mnie winą za wszystko byłoby niesprawiedliwe.
— Niech cię szlag, Dexter. — I trzasnęła słuchawką.
Poranne wiadomości poświęciły aż dziewięćdziesiąt sekund temu wstrząsającemu odkryciu. Najlepszymi przymiotnikami operowali ci z Kanału 7. Ale nawet oni nie wiedzieli nic ponad to, co podała gazeta. Emanujące z nich oburzenie i poczucie klęski przeniosło się nawet na prognozę pogody, ale jestem przekonany, że głównie z braku zdjęć.
Kolejny piękny dzień w Miami. Okaleczone zwłoki i szansa na przejściowy deszczyk po południu. Ubrałem się i poszedłem do pracy.
Że tak wcześnie? Przyznaję, że miałem w tym ukryty cel i żeby go uwiarygodnić, wstąpiłem po drodze do cukierni. Kupiłem dwa słodkie rogaliki, jabłko w cieście i cynamonowy obwarzanek wielkości koła zapasowego do samochodu. Jabłko i jednego rogalika zjadłem, jadąc wesoło w sennym ruchu. Nie wiem, jakim cudem uchodzi mi na sucho jedzenie tylu pączków i ciastek. Nie przybieram na wadze, nie dostaję pryszczy i chociaż może to niesprawiedliwe, nie mam serca, żeby na to narzekać. Wygrałem na loterii genetycznej: jestem duży i silny i mam wysoki metabolizm, co sprzyja mojemu hobby. Mówiono mi też, że nie mam strasznej gęby, co potraktowałem jako komplement.
Nie potrzebowałem również dużo snu, co bardzo mi odpowiadało, zwłaszcza tego ranka. Chciałem przyjechać do pracy przed Vince’em Masuoką i wyglądało na to, że przyjechałem, bo w jego pracowni było jeszcze ciemno. Żeby się lepiej zakamuflować, wszedłem tam z ciastkami, chociaż moja wizyta nie miała oczywiście nic wspólnego z konsumpcją łakoci. Szybko powiodłem wzrokiem po stole, szukając pudełka z napisem JAWORSKI i z wczorajszą datą.
Znalazłem je, otworzyłem i wyjąłem próbkę tkanki. Może wystarczy. Włożyłem gumowe rękawiczki i przytknąłem ją do czystego szkiełka mikroskopowego. Tak, zdawałem sobie sprawę, że znowu głupio ryzykuję, ale musiałem mieć to nieszczęsne szkiełko.
Vince. Właśnie schowałem szkiełko do zapinanej kieszonki w kieszeni spodni, gdy usłyszałem, jak wchodzi do laboratorium. Błyskawicznie odstawiłem pudełko na miejsce i odwróciłem się do drzwi w chwili, gdy stanął w progu i mnie zobaczył.
— Boże — powiedziałem. — Chodzisz cicho jak duch. A więc jednak trenowałeś ninjitsu.
— Mam dwóch braci — odparł. — To to samo.
Pokazałem mu torebkę z ciastkami i pochyliłem głowę w ukłonie.
— Mistrzu, przynoszę ci dar. Spojrzał na mnie z zaciekawieniem.
— Niech cię Budda błogosławi. Co to jest?
Rzuciłem mu torebkę. Trafiła go w pierś i upadła na podłogę.
— Chyba jednak nie trenowałeś.
— Żeby dobrze funkcjonować, moje doskonale wyćwiczone ciało potrzebuje kawy — odparł, schylając się po torebkę. — Co tam jest? Bolało. — Włożył rękę do środka i zmarszczył brwi. — Oby tylko nie ludzkie członki. — Wyjął cynamonowy obwarzanek. — Och, karamba! Moja wioska nie będzie w tym roku głodowała. Jesteśmy ci bardzo wdzięczni. — I ukłonił się po japońsku. — Spłacony dług jest prawdziwym błogosławieństwem, moje dziecko.
— W takim razie masz może akta tej sprawy z Cutler Road? Vince odgryzł wielki kawał obwarzanka i zaczął go powoli przeżuwać. Wargi błyszczały mu od lukru.
— Mmm… — wymamrotał i wreszcie przełknął. — Czujemy się poza nawiasem?
— Jeśli masz na myśli mnie i Deborę, to tak. Obiecałem jej przejrzeć akta.
— Ymzem jesrzynajmniej użowi — powiedział z pełnymi ustami.
— Wybacz, mistrzu, ale twój język brzmi dziś trochę dziwnie. Vince głośno przełknął.
— Mówię, że tym razem jest przynajmniej dużo krwi. Ale tobie i tak nic do tego. Dali tę sprawę Bradleyowi.
— Mogę zerknąć na akta?
— Ążył, kiedu amten odcinamuogę.
— Słusznie, mistrzu. A po angielsku?
— Wciąż żył, kiedy tamten odcinał mu nogę.
— Ludzie są bardzo uparci, prawda?
Vince wpakował do ust resztkę obwarzanka, sięgnął po akta i podał mi je, wgryzając się w rogalik. Chwyciłem teczkę.
— Idę — powiedziałem. — Bo zaraz znowu zaczniesz mówić.
Wyjął rogalika z ust.
— Za późno — odparł.
Szedłem powoli do mojego małego boksu, przeglądając akta. Zwłoki odkrył Gervasio Cesar Martez. Jego zeznanie leżało na wierzchu. Był ochroniarzem z Sago Security Systems. Pracował u nich od czternastu miesięcy i nie był notowany. Znalazł ciało siedemnaście minut po dziesiątej i zanim wezwał policję, szybko przeszukał teren. Chciał złapać pendejo, który to zrobił, bo takich rzeczy się nie robi, a on zrobił to na jego służbie. To tak, jakby jemu, nie? Postanowił więc schwytać potwora na własną rękę. Ale okazało się, że to niemożliwe. Potwór zniknął bez śladu, dlatego w końcu zadzwonił na policję.
Biedak odebrał to jako osobistą zniewagę. Podzielałem jego oburzenie. Taka brutalność jest niedopuszczalna. Naturalnie cieszyłem się również, że jego poczucie honoru dało mi czas na ucieczkę. W tym przypadku moralność była próżnym zbytkiem.
Skręciłem za róg, wszedłem do ciemnego boksu i wpadłem na LaGuertę.
Читать дальше