I nawet gdy drzwi się uchyliły znowu, a ciotka bąknęła „pardon”, potrącając kogoś na swej drodze – wciąż trwałem zanurzony w wizjach własnych, nieobecny. Gdyby się ów szaleniec, co strzelał przedtem, teraz zjawił – na sto procent, sądzę, zostałbym trafiony. Dopiero na odgłos zamykania drzwi od środka ocknąłem się, by kontynuować.
Przebrany w strój elegancki Auguste Duponte postąpił parę kroków naprzód.
– Monsieur Duponte! – zawołałem. – Nie wiesz, że tu obłąkany jest wśród nas?
– Ależ to ja przecież, monsieur – odparł Duponte. – Choćbym wolał doprawdy nie czynić tego pośród tłumu. Otóż… zapłaciłem włóczędze pewnemu, aby strzałów parę oddał w powietrze, niegroźnie… z owego od ciebie rewolweru, tak żeby się publiczność miała czym podniecić.
– Jakże? Wziąłeś wspólnika? – wiedzieć chciałem.
– Nie inaczej.
– A czemuś nie opuścił Baltimore zgodnie ze swym planem? Wszak tu zostać nie możesz, bo cię wciąż szukają. Ryzyko to ogromne, monsieur Duponte!
– Monsieur, miałeś słuszność. Wtedy, w mym pokoju hotelowym… Nie po to odwiedziłem Amerykę, aby twą zagadkę rozwiązywać, co też i przypuszczalnie rozwiązania nie posiada wcale. Faktycznie przybyłem tutaj, by wykazać, iż nie mnie rozwiązywać takie sprawy, by zadać kłam powszechnej wierze, że ja jeden tylko to potrafię. Już mnie, monsieur, znużyła owa egzystencja i chcę żyć zwyczajnie. Mam dosyć przekonania, iż me umiejętności zagrażają i ludowi, i nawet władcy republiki… Że wiem to, co oni wszyscy w sekrecie pragną utrzymywać. Lecz cóż, nadal się mnie obawiano, choć nawet już się przestałem oddalać z mej kwatery. Nie pomnę już, czy sam kiedy wierzyłem w swoje talenty.
– Chciałeś pan, bym się zajmował własną sprawą, knując w tym czasie ucieczkę przed swymi prześladowcami… Planując ciąg wydarzeń wskazujący, że tyś jest prawdziwy Dupin. Po to ci były potrzebne nasze wspólne dociekania.
– Właśnie – odrzekł z miejsca. – Bo byłem zmęczony. Nie życiem, że tak powiem, ale – doświadczeniem. Tyś jednak się domagał swego… Pewien, iż pospołu zdołamy coś osiągnąć, zgłębić. Co więcej, pewny także, iż nam to los przeznaczył. Podałeś im Baronową wersję zdarzeń? Gawiedzi tu przed sądem, naturalnie.
– Miałem taki zamiar – odrzekłem wesoło, spoglądając na swój notes, gdzie z pamięci w szczegółach odtworzyłem wykład Barona.
Duponte wówczas poprosił, abym mu pokazał te notatki. Patrzyłem, jak bada tekst ów uważnie.
– Zniszczę to – oświadczyłem z mocą, kiedy odłożył notes. – Nie będę kłamstw podawać o człowieku, który prawdę głosił. Rzecz owa nigdy się już nie powtórzy.
– Ależ tak… i to wielekroć, monsieur – rzekł ponuro Duponte.
– Nikomu nie wyjawiłem wariantu zdarzeń, który Baron utkał! I on również przed śmiercią nie zdążył nic powiedzieć Bonjour i nikomu! Liczył, że jako pierwszy w chwale rozgłosi swoje rewelacje. Dokument oryginalny zniszczeniu uległ, monsieur! Zapewniam, iż nigdzie indziej świadectw się nie znajdzie.
– Nieważne, czy kogoś o swych wnioskach Baron zawiadamiał. On bowiem, pan rozumiesz, wybijał się nad przeciętność zarówno przez to, iż był dociekliwy, pilny, jak i obcesowy. Przy tym niczym buldog zaciekły. Natomiast jego pomysły nie wyróżniały się niczym. Tu właśnie tkwi błąd twój, jak sądzę. Czy słowa, by jego spalić w więziennym piecu, czy choćby je i strawił pożar wielki Rzymu – idee zawsze będą wracać w umysłach prymitywnych ludzi ciekawych śmierci pisarza.
– Lecz przecież nie ma…
– Będą. Niewątpliwie. Badacze nowi, niezliczeni, setki… Być może upłyną całe lata, lecz obmierzłe istoty, „odkrywcy”, znów się zechcą swego upominać. Póki pamięć poety nie zaginie, nikt ich nie powstrzyma nigdy.
– Wobec tego zrezygnuję z pierwszej strony – rzekłem, wydzierając z notesu początek swych zapisków.
– Zostaw – Duponte nakazał mi gestem.
– Monsieur?
– Nie można. Pamiętasz, co ci mówiłem o Baronie?
– Musimy błędy jego dostrzec – odparłem w przypływie nagłym wiary. – Żeby poznać prawdę.
– Otóż to. Bo zobacz: z zapisków twych wynika, iż Baron niesłusznie myślał, że Poe przyjechał do Baltimore, gdy go napadnięto w drodze do Nowego Jorku. Wniosek stąd się bierze ów jedynie, iż prasa podała, jak to autor zmierzał do Nowego Jorku, aby Muddy, matkę zmarłej żony, sprowadzić do Wirginii, ażeby tam z kolei ona zamieszkała wraz z nim i jego nową żoną, Elmirą Shelton z Richmond. Ponieważ Poe na pociąg swój do Nowego Jorku nie wsiadł zaraz, zrodził się problem – twierdzi tutaj Baron, myląc, co dość powszechne, plan pokrzyżowany z zamierzeniem, które się po prostu rewiduje. Ale idźmy dalej.
– Jak to? – serce mi zabiło. Duponte przybrał surowy wyraz.
– Boś ty mnie znalazł, monsieur Clark.
– Słucham?
– Pytasz, czemu tu dziś jestem, miast dla bezpieczeństwa się oddalić. Dlatego, żeś mnie odszukał. Szukano mnie, a ty znalazłeś, monsieur. Dobry człowieku, bardzo proszę!
Na znak ów w tej samej chwili wszedł portier w liberii Barnuma, wlokąc jeden z kufrów detektywa, tak wyraźnie ciężki, jakby się tam znajdowały ludzkie zwłoki – ten sam, z którego w zaskoczeniu niegdyś wydobyłem laskę. Grosz wcisnąwszy w rękę słudze za fatygę, Duponte go odprawił, drzwi sali sądowej za nim zatrzaskując.
– Jak zatem chodzi o Barona… Pan pozwolisz?
– Monsieur Duponte, czy to oznacza… Wszak pół sekundy temu oznajmiłeś, iż bynajmniej nie moja zagadka ciebie tu przywiodła!
– Intencje nijak się mają do efektów. Nigdy nie mówiłem, żeśmy nic nie odkryli, monsieur Clark, prawda? Czyś mnie więc nadal gotów słuchać?
– Proszę.
– Baron sobie wyobraził, iż łotry z zatoki zapędziły Poego aż do domu Brooksa, gdzie następnie, ogień podkładając, prawie że spaliły tę posesję. Ciąg oczywistych błędów Barona początek swój znajduje w przypuszczeniu, jakoby przystanek pisarza w Baltimore był niezamierzony, to znaczy pozbawiony celu, a wobec tego przemocą tylko i wyłącznie da się wytłumaczyć rozpiętość w czasie pobytu jego tutaj. Tymczasem, wziąwszy pod uwagę cel jego pierwotny, a więc dom doktora, wniosek możemy wysnuć zgoła inny, monsieur.
Już to wraz z nim kiedyś omawiałem.
– Brooks jest znanym redaktorem i wydawcą – dodałem. – Poe zaś poszukiwał wsparcia, chcąc powołać własne pismo, „Stylus”, aby podnieść poziom artystyczny publikacji tego typu.
– Słuszna to uwaga, choć, co się tyczy efektów tego przedsięwzięcia, Poe chyba się przeliczył… No, ale to nieważne. Otóż, jeśli wówczas istotnie groziło mu niebezpieczeństwo i jeśli, jak imputuje Baron, szykował się do ucieczki, mógł przecież zawiadomić o tym kogoś ze swej rodziny, choćby nie wiem, jak nim pogardzała… Lub też, monsieur, policję. Lecz nie: oto Edgar Poe szuka wpływowego redaktora! Tutaj możemy już wymieść z pamięci owych łotrów i podążyć za nim prosto do Brooksa. Bardzo proszę!
Znów aż siadłem z wrażenia na mym stołku.
Spostrzegłeś pan, iż wedle Barona ostatnie dni Poego na tym świecie były wynikiem agresji niezwyczajnej. Tu Baron, zda się, patrzał w lustro. Bo przecież chciał, by tak właśnie jego kłopoty postrzegano. I wobec tego postanowił przypisać śmierć artysty tylko osobom trzecim.
– Czyżbyś pan sugerował, iż pożar domu Brooksa nie miał nic wspólnego z poszukiwaniem schronienia przez poetę? Miałże to być przypadek?
Читать дальше