– Nie mam na tyle fantazji, by sobie przypisywać te idee, nie jestem też dość przebiegły, by jako odkrycie Barona je przedstawić. Ja muszę, monsieur Duponte, o tobie im powiedzieć, o twoim geniuszu, nie inaczej. Tylko że wtedy tamtym na powrót drogę ku tobie wskażę, a jeśli cię oni wyśledzą…
– Mówić pan możesz, co zapragnie dusza – przerwał mi detektyw, głową znak mi dając, iż w pełni ma świadomość, z czym to się dla niego wiązać może.
– Monsieur Duponte… – zacząłem z wdzięcznością.
Przez szyby widziałem tłum – jak się otwarcia drzwi domaga niecierpliwie. Pewnie mnie widok ten jak gdyby zahipnotyzował, bo gdy nareszcie drzwi zostały uchylone, w morzu ludzi straciłem z oczu Duponte’a. Zbliżywszy się, Peter odciągnął mnie na stronę.
– Któż… ten jegomość z tobą? – spytał. Nie odpowiedziałem.
– To on sam, Auguste Duponte, słusznie myślę? Zaprzeczyłem, acz niezbyt przekonująco.
– Quentin, to przecież on! – rzekł Peter, nie kryjąc entuzjazmu. – A więc ci powiedział! Wszystko, co wiedzieć musisz, aby odsłonić sekret! I żeby się uwolnić od wszelkich zarzutów! Cud! Cud prawdziwy, Quentin!!!
Tu mu przytaknąłem. Gdy mnie prowadzono na miejsce dla świadków, Peter uśmiechał się szeroko. Sędzia zaś, przeprosiwszy zgromadzonych, iż pauza nastąpiła w przesłuchaniu, udzielił mi nagany za drzwi zamknięcie, jak również zapewnił, że włóczęga przed gmachem został rozbrojony, i zwrócił się do mnie znowu, abym podjął swą wypowiedź.
– Nie – wyszeptałem wtedy.
– Co takiego? – zdumiał się sędzia. – Zeznań twych, drogi panie, domagam się kategorycznie! Mów, proszę, co wiesz, natychmiast!
Powstałem. Sędzia aż się zmarszczył z irytacji, publika zaś poczęła szeptać podejrzliwie. Peter przestał się uśmiechać i – czując, co się święci – złapał się za głowę, z zamkniętymi oczami…
Rozglądnąłem się za mą stryjeczną babką. Peter niby w szale jakimś zaczął machać na mnie, żebym usiadł z powrotem. Laskę wymierzyłem w jej kierunku.
– Pamięć o rodzicach do mnie tylko należy, podobnie jak „Glen Eliza” i wszelkie zgromadzone w niej dobra. Będę o to walczył, ciociu, choć zapewne przegram. Żyć będę w szczęściu, jeśli to możliwe, a biedny pomrę, skoro muszę. I ani ty, ani pani Blum, ani cała artyleria fortu Henry nie skłoniłaby mnie do poddania. Człowiek imieniem Edgar Poe zmarł w Baltimore swego czasu, dlatego, jak się zdaje, iż marzenia jego przewyższały nasze i myśmy zeń w zawiści korzystali, pozbawiając go wszelkiej siły. Lecz to się już nigdy nie powtórzy – przerwałem, by podjąć jeszcze jedną sprawę. – Prócz tego jutro o zachodzie słońca w dolinie za „Glen Elizą” poślubię pannę Hattie Blum, gdzie zapraszam całe miasto!
Zemdlona padła na podłogę jedna z sióstr Hattie. Hattie, rozradowana – choć ciotka ściskała ją w ramionach jak w imadle – wyrwawszy się, podbiegła ku mnie. Peter musiał powstrzymać Blumów stosownym wyjaśnieniem.
– Co ty robisz? – szepnęła mi Hattie z niepokojem.
Na sali wzmogła się wrzawa i sędzia usiłował uciszyć publikę.
– Być może dowodzę babce stryjecznej, iż ma słuszność. Rodzina twoja nic nam nie da, ja zaś już jestem zadłużony. Czyż mogłem, Hattie, zrzec się uczuć między nami!?
– Nie. Tyś mi pokazał, że się nie myliłam nigdy. Ojciec twój byłby dziś z ciebie dumny… Godnym potomkiem jesteś swoich zacnych przodków – Hattie ucałowała mnie w policzek i wyrywając się z mych objęć, rodzinę pospieszyła uspokajać.
Peter złapał mnie za rękę.
– Co wyprawiasz?!
– Gdzie on? – zapytałem. – Gdzie się podział Duponte?
– Quentin! Czemuś zwyczajnie nie powtórzył słów tego Francuza? Dlaczego sądowi nie podałeś, co razem odkryliście w owej kwestii?
– A po cóż niby, Peter? By siebie ratować? Nie. Tego się po mnie spodziewają, bo wtedy by mogli uznać, że tak… że mnie na wskroś przejrzeli, no i ja jestem gorszy, bo przecież inny. Lecz ja im, wiedz to, Peter, nie zapewnię tej uciechy. Do diabła dziś z opinią na mój temat! Na razie nikomu nic nie zdradzę, oprócz jednej tylko osoby. Pragnę, by mnie zawsze rozumiała, czuła, jak ongiś… I ona na własne uszy dowie się wszystkiego, Peter!
– Zastanów się, co czynisz, Quentin!
Historią śmierci Poego nie podzieliłem się z sądem ani dnia owego, ani nigdy później. Nadal zaś wspólnie z Peterem zgłębiałem tajemnicę, by stać się – jak miał on zwyczaj to nazywać – adwokatem niestrudzonym, wyszukując najdrobniejszą niekonsekwencję, najmniejsze niesłuszne pomówienie wobec mej osoby. W końcu też wygraliśmy. Formalnie sąd mnie uznał za człowieka zdrowego na umyśle i mimo że niewielu gotowych było mi to przyznać, nareszcie oni też stwierdzili, iż proces rzecz wykazał niezbicie.
Powszechnie postrzegany jako wielki oryginał, wkrótce zyskałem też rozgłos jako świetny prawnik. Kancelaria prowadzona przeze mnie i Petera uznana została za jedną z najlepszych w Baltimore, jak chodzi o kredyty hipoteczne, długi oraz testamenty.
Wzięliśmy też do pomocy trzeciego wspólnika, z Wirginii, człowieka młodego i równie oddanego pracy, Peter zaś niebawem się ożenił z jego uroczą siostrą.
Chociaż policja nie szukała Edwina Hawkinsa w związku z niesławnym napadem na Hope Slattera – ów handlarz niewolników wyznał podobno skrycie, że bez większego trudu sam go może rozpoznać. Zaledwie jednak parę miesięcy po owym incydencie Slatter stwierdził, iż w Baltimore mu interesy idą coraz gorzej i przeniósł swoją „firmę” do Alabamy, dzięki czemu Edwin mógł bezpiecznie wrócić do Baltimore. Pozbawiony swej dotychczasowej pracy, Edwin zaczął zgłębiać literaturę prawniczą, dorabiając się pozycji pierwszorzędnego urzędnika w naszej kancelarii. Lat sześćdziesiąt skończywszy, sam został adwokatem.
Blisko dziewięć lat po ostatniej wizycie powróciłem do Paryża razem z Hattie oraz córeczką Petera, Annie. Pod rządami Ludwika Napoleona sytuacja zmieniła się znacznie, nikt już nikogo nie szpiegował ani nie donosił, rzec można: teraz, jako imperium, Francja była o wiele przyjaźniejsza niż jako republika kierowana przez tego samego władcę. Kiedyś, pochodząc z nacji republikańskiej, byłem tam osobą wielce niepożądaną. Obecnie jednak Ludwik Napoleon – cesarz – zdobył upragnioną władzę, nie miał zatem potrzeby dowodzić jej na każdym kroku.
Po konferencji Hieronima Napoleona Bonaparte z nowym imperatorem wszystkim potomkom madame Elizabeth Bonaparte przyznano prawo do nazwiska. Cesarz im jednak nie udzielił prawa do sukcesji lub też dóbr imperialnych. Gdy umarł wiele lat później, żaden z dwu wnuków madame Bonaparte, młodzieńców powabnych i rosłych, nie został obrany władcą Francji. Ona zaś wciąż mieszkała w Baltimore i nieraz ją widywano na ulicy w czarnym nakryciu głowy i z czerwoną parasolką… Nawet syna swego, Bo, przeżyła owa świetna dama.
Tymczasem Bonjour zaistniała we francuskim kręgu towarzyskim w Waszyngtonie – otoczona prawie uwielbieniem jako osobowość niezależna i wielce inteligentna. W stanie wdowim w Ameryce wiodło się jej doskonale – była wolna. Madame Bonaparte, która siebie nazywała wdową (choć mąż jej, starszy Hieronim Bonaparte, żył wszak w Europie), przez lata służyła Bonjour radą swą i doświadczeniem w kwestii różnych intryg romantycznych, lecz ta na ogół nie brała pod uwagę jej wskazówek. Nawet znalazłszy się w tarapatach finansowych, Bonjour nie chciała wyjść za mąż po raz drugi. Dzięki grupie osób, z którymi ją zapoznał monsieur Montor, niebawem weszła w świat teatru, zdobywając pewną popularność występami aktorskimi w kilku miastach Ameryki i Anglii. Potem zaś poświęciła się pisaniu lekkich powieści.
Читать дальше