– Jamey! – Fields odciągnął przyjaciela od lady.
– Nie będę mógł spokojnie spać tej nocy, wiedząc, że taki praworządny obywatel posiada książkę, w której jest tyle ilustracji mojego domu! – krzyknął Lowell.
– Ten człowiek może nam pomóc!
– Tak… – zreflektował się poeta i wygładził poły swojego surduta. – W kościele przestawajmy ze świętymi, w tawernie z grzesznikami.
– Za pozwoleniem, panie Vane – wydawca zwrócił się znowu do właściciela lombardu i otworzył portfel. – Chcemy się dowiedzieć czegoś o panu Rossie, a potem pana opuścimy. Ile życzy pan sobie za podzielenie się z nami swoją wiedzą?
– Niech pan schowa te pieniądze! – roześmiał się serdecznie olbrzym. – Czy wszystko trzeba robić dla mamony? Myślę, że czterdzieści autografów pana Lowella będzie wystarczającą zapłatą.
Fields podniósł brwi i spojrzał w stronę poety, który niechętnie ustąpił i zabrał się do pracy.
– Znakomita partia towaru – stwierdził z uznaniem właściciel lombardu, biorąc do rąk arkusz papieru i przyglądając się dwóm słupkom podpisów Lowella.
Vane powiedział Fieldsowi, że Ross był niegdyś drukarzem gazetowym, który przekwalifikował się na fałszerza pieniędzy. Popełnił jednak błąd, sprzedając podrobione banknoty hazardzistom, którzy używali ich, oszukując w miejscowych szulerniach, a nawet wykorzystywali niektóre lombardy jako nieświadomych paserów dóbr nabytych za pieniądze zdobyte w tych operacjach (wymawiając słowo „nieświadomych", Vane wykonał niezwykły grymas, niemal zwilżając sobie nos językiem). To że padnie ofiarą własnych machinacji, było tylko kwestią czasu.
Po powrocie do Corner Fields i Lowell powtórzyli wszystko Longfellowowi i Holmesowi.
– Nietrudno się domyślić, co było w torbie Bachiego, kiedy opuścił sklep Rossa – powiedział Fields. – Podrobione banknoty, wprost od producenta. Ale co Bachi mógł mieć wspólnego z fałszowaniem pieniędzy?
– Jeżeli pieniędzy nie można zarobić, przypuszczam, że trzeba je zrobić – stwierdził Holmes sentencjonalnie.
– Cokolwiek sprowadziło go do Rossa – rzekł Longfellow – wygląda na to, że signor Bachi zdecydował się opuścić sklep w samą porę.
Kiedy nadszedł środowy wieczór, Longfellow starym zwyczajem powitał swoich gości przed drzwiami Craigie House. Gdy znaleźli się w środku, nastąpił moment powitań z rozszczekanym Trapem. George Washington Greene wyznał, jak poprawiło się jego zdrowie, gdy dowiedział się o sesji Klubu, i wyraził nadziejc, że będą się znowu spotykać regularnie. Do wyznaczonych pieśni przygotował się tak pilnie jak zawsze.
Wszyscy zajęli swoje miejsca. Gospodarz rozdał kartki z włoskim tekstem pieśni i odpowiednie odbitki angielskiego tłumaczenia. Trap z żywym zainteresowaniem obserwował poczynania członków Klubu, po czym usadowił się na swoim zwykłym stanowisku: pod aksamitnym fotelem Greene'a. Staruszek żywił do czworonoga szczególną sympatię, czemu dawał wyraz zwłaszcza podczas kolacji, zawsze częstując go smakowitymi kąskami. Poza tym rozłożysty mebel stał najbliżej ciepłego kominka.
W tyle na drodze stoi diabła czata;
ona to duchy okropnym koncerzem
siecze [47]
Po opuszczeniu głównego posterunku policji Nicholas Rey, jadąc konnym tramwajem, walczył z ogarniającą go sennością. Dopiero teraz poczuł, jak bardzo jest zmęczony, choć zarządzenie burmistrza Lincolna skazało go na bezczynne tkwienie za biurkiem. Kurtz znalazł nowego woźnicę, żółtodzioba z posterunku w Watertown. W krótkim śnie wśród gwałtownych poruszeń pojazdu zbliżył się do niego upiór i wyszeptał: „Nie mogę umrzeć, będąc tutaj". Nawet kiedy spał, Rey wiedział, że słowo „tutaj" nie było częścią domniemanej układanki, jaką zostawił mu morderca na miejscu śmierci Elishy Talbota. „Nie mogę umrzeć, będąc… ". Obudzili go dwaj mężczyźni, uczepieni uchwytów zwisających z sufitu wagonu, którzy kłócili się zajadle o dokonania sufrażystek. Wtedy przyszło olśnienie: upiorna postać ze snu miała twarz włóczęgi samobójcy, choć powiększoną trzy – lub czterokrotnie. Wkrótce rozległ się dzwonek i konduktor wykrzyknął:
– Mount Auburn! Mount Auburn!
Odczekawszy, aż ojciec wyjedzie na spotkanie Klubu Dantego, Mabel Lowell, która niedawno skończyła osiemnaście lat, stanęła nad francuskim mahoniowym biurkiem, zdegradowanym przez Lowella do roli przechowalni papierów. Poeta wolał pisać na starym tekturowym pulpicie, siedząc w narożnym fotelu.
Mabel tęskniła za ojcowskim dobrym humorem w Elmwood. Nie interesowało jej uganianie się za chłopcami z Harvardu ani siedzenie w małym kółku robótek ręcznych Amelii Holmes i rozmawianie o tym, kogo przyjęłyby do niego, a kogo odrzuciły (z wyjątkiem cudzoziemek, których odrzucenie nie wymagało dyskusji), jakby cały cywilizowany świat pragnął jedynie dostać się do ich grona i zająć wyszywaniem. Mabel chciała czytać i podróżować po świecie, by zobaczyć na własne oczy to, o czym czytała w książkach ojca i innych pisarzy.
Na biurku jak zwykle panował nieporządek, co zmniejszało ryzyko, że jej postępek zostanie wykryty, lecz wymagało szczególnej ostrożności, nierówne stosy bowiem mogły się zawalić w jednej chwili. Mabel znajdowała pióra zużyte tak, że zostały z nich kikuty, i wiele rozpoczętych wierszy, z rozczarowującymi skreśleniami wyznaczającymi koniec tam, gdzie chciała przeczytać ciąg dalszy. Ojciec często przestrzegał ją przed pisaniem wierszy, ponieważ większość okazywała się zła, a tych naprawdę dobrych nie sposób było skończyć. Był tam również dziwny rysunek – szkic ołówkiem na liniowanym papierze. Odniosła wrażenie, że ktoś wykonał go z pieczołowitością badacza odwzorowującego hieroglify, który usiłuje dociec ich ukrytego sensu. Gdy Mabel była dzieckiem, a ojciec dużo podróżował, listy, które słał do domu, zawsze ozdabiał na marginesach portretami napotkanych ludzi. Teraz, myśląc o tym, jak rozśmieszały ją te humorystyczne obrazki, doszła najpierw do wniosku, że rysunek przedstawiał nogi mężczyzny z powiększonymi łyżwami na stopach i rodzaj płaskiej płyty w miejscu, gdzie powinna się zaczynać talia. Niezadowolona z tej interpretacji, Mabel odwróciła kartkę na bok, a potem do góry nogami. Zauważyła, że poszarpane linie na stopach przypominają raczej płomienie niż łyżwy.
Longfellow odczytywał fragment tłumaczenia Pieśni dwudziestej ósmej w miejscu, gdzie zakończyli ostatnią sesję. Z zadowoleniem myślał o tym, że zostawi u Houghtona ostatnie odbitki tej pieśni i odkreśli je z listy trzymanej w Riverside Press. Było to jedno z najgorszych miejsc w Dantejskim Piekle. W pieśni tej Wergili doprowadza Dantego do rozległego dziewiątego jaru, znanego jako Malebolge albo Złe Doły. Tu cierpieli schizmatycy, ci, którzy za życia podzielili narody, religie i rodziny i teraz sami zostali cieleśnie rozdzieleni w Piekle: okaleczeni i rozdarci na dwoje.
– „Mniej pluszcze – Longfellow czytał swój przekład słów Dantego – kiedy klepka zeń wypadnie, / Ceber niż mara, co stała rozryta / Na skroś od brody aż po części zadnie" [48].
Zaczerpnął głęboko powietrza, zanim przeszedł dalej:
Między nogami wisiały jelita,
Widniały płuca z owym smutnym worem,
Gdzie w kał się zmienia potrawa spożyta [49] .
Читать дальше