Longfellow i Lowell spędzili ostatni tydzień na układaniu listy wszystkich swoich byłych studentów seminarium z Dantego. Nie mogli korzystać z oficjalnych rejestrów Harvardu, ponieważ mogłoby to zwrócić uwagę niepowołanych osób. Było to szczególnie trudne zadanie dla Lowella, który prowadził luźne zapiski i pamiętał tylko garść nazwisk. Nawet student sprzed kilku lat mógł zostać powitany przezeń na ulicy okrzykiem: „Mój drogi chłopcze!", po czym zwykle słyszał prośbę: „Przypomnij mi, jeśli możesz, swoje nazwisko".
Na szczęście jego dwóch obecnych studentów – Edward Sheldon i Pliny Mead, znalazło się natychmiast poza wszelkimi podejrzeniami, ponieważ Lowell prowadził z nimi seminarium z Dantego w Elmwood właśnie w tym czasie (według ich obliczeń), kiedy zamordowano wielebnego Talbota.
– Profesorze, otrzymałem pocztą tę wiadomość! – Sheldon wsunął w dłoń Lowella kartkę papieru. – Czy to pomyłka?
Lowell spojrzał na nią obojętnie.
– Nie, to nie pomyłka. Mam kilka pilnych spraw, dlatego muszę wziąć urlop. Tylko na tydzień lub coś koło tego, mam nadzieję. Nie wątpię, że jest pan wystarczająco zajęty, by na chwilę zapomnieć o Dantem.
Sheldon z niepokojem pokręcił głową.
– A co z tym wszystkim, o czym pan mówił? Co z nowym kołem wielbicieli, w końcu poszerzającym się, by ukoić wędrówkę Dantego? Nie poddał się pan Korporacji? Nie jest pan chyba zmęczony Dantem? – naciskał student.
Lowella przeszedł dreszcz, gdy usłyszał ostatnie pytanie.
– Nie znam myślącej osoby, która mogłaby się zmęczyć Dantem, drogi panie Sheldon! Niewielu ludziom starczyło mądrości, aby przeniknąć życie i dzieło o takiej głębi. Z każdym dniem doceniam go coraz bardziej jako człowieka, jako poetę i jako nauczyciela. On daje nadzieję na drugą szansę w naszej najciemniejszej godzinie. I dopóki nie spotkam samego Dantego na pierwszym tarasie czyśćca, dopóty, na mój honor, nigdy nie ustąpię ani na krok przed tymi przeklętymi tyranami z Korporacji!
Sheldon z trudem przełknął ślinę.
– Więc będzie pan pamiętał o mojej gotowości, by kontynuować studia nad Komedią}
Lowell położył rękę na ramieniu Sheldona i szedł obok niego.
– Wiesz, mój chłopcze, jest taka opowieść u Boccaccia o kobiecie, która mijała dom w Weronie, gdzie zatrzymał się Dante podczas swego wygnania. Zobaczyła poetę po drugiej stronie ulicy i wskazała go innej kobiecie, mówiąc: „To jest Alighieri, człowiek, który odwiedza Piekło, kiedykolwiek chce, i przynosi wieści od zmarłych". A druga odparła: „To bardzo możliwe. Czy nie widzisz, jaką ma poskręcaną brodę i ciemną twarz? To pewnie z powodu gorąca i dymu!".
Student zaśmiał się głośno.
– Ta wymiana zdań – kontynuował Lowell – sprawiła ponoć, że Dante się uśmiechnął. Czy wiesz, dlaczego wątpię w wiarygodność tej historii, mój drogi chłopcze?
Sheldon zastanawiał się nad pytaniem z tym samym poważnym wyrazem twarzy, jaki przyjmował podczas zajęć.
– Być może dlatego, profesorze, że kobieta z Werony nie mogła znać poematów Dantego – podsunął student – ponieważ w jego czasach tylko nieliczni wybrańcy, przede wszystkim protektorzy, widzieli rękopisy przed jego śmiercią. A nawet oni tylko w niewielkich fragmentach.
– Nie wierzyłem ani przez chwilę, że Dante się uśmiechnął – odparł Lowell z wyraźną przyjemnością.
Sheldon chciał coś odpowiedzieć, lecz Lowell uniósł kapelusz i ruszył ku Craigie House.
– Niech pan pamięta o moim zapale! – krzyknął za nim student.
Doktor Holmes, siedząc w bibliotece Longfellowa, zauważył uderzającą rycinę wydrukowaną w gazecie za namową Nicholasa Reya. Ilustracja przedstawiała człowieka, który zginął na podwórzu głównego posterunku. Notatka w gazecie nie odnosiła się do tego zdarzenia, pokazano tylko zmiętą twarz samobójcy, z zapadniętymi policzkami, tak jak wyglądała na krótko przed przesłuchaniem, i zamieszczono prośbę o przekazanie informacji o rodzinie tego człowieka do biura naczelnika policji.
– Kiedy ma się nadzieję znaleźć raczej rodzinę człowieka niż jego samego? – zapytał Holmes i sam udzielił sobie odpowiedzi: – Kiedy ten ktoś nie żyje.
Lowell przestudiował podobiznę.
– Nie sądzę, żebym kiedykolwiek widział smutniej wyglądającą twarz. I ta sprawa jest wystarczająco ważna, by angażować szefa policji. Wendell, myślę, że masz rację. Syn Healeya powiedział, że policja nie zidentyfikowała jeszcze człowieka, który szeptał coś do posterunkowego Reya, zanim rzucił się z okna. Wydaje się zupełnie prawdopodobne, że to oni zamówili ogłoszenie w gazecie.
Redaktor naczelny gazety był winny Fieldsowi pewną przysługę, więc wydawca wstąpił do jego biura w centrum miasta. Tam dowiedział się, że ogłoszenie zamieścił policjant, Mulat.
– Nicholas Rey? – zdumiał się Fields. – Biorąc pod uwagę zamieszanie wokół Healeya i Talbota, wydaje się dosyć dziwne, że jakiś policjant zajmuje się martwym włóczęgą.
Jedli właśnie kolację u Longfellowa.
– Czy policja może wiązać ten wypadek z morderstwami? Czy to możliwe, aby posterunkowy wydedukował sam, co wyszeptał ten człowiek?
– Wątpię – odrzekł Lowell. – Gdyby tak było, doprowadziłoby go to do nas.
Holmes bardzo się tym zaniepokoił.
– Musimy zatem ustalić tożsamość tego człowieka, zanim uda się to policji!
– Cóż, zatem sześciokrotny okrzyk na cześć Richarda Healeya. Wiemy teraz przynajmniej, dlaczego Rey przyszedł do nas z tymi hieroglifami – powiedział Fields. – Samobójcę przyprowadzono na posterunek wraz z bandą innych włóczęgów i złodziei. Policjanci przesłuchiwali go w sprawie morderstwa Healeya. Możemy domniemywać, że ten nieszczęśnik rozpoznał Dantego, wystraszył się, wlał w ucho Reya kilka wersów po włosku z tej właśnie pieśni, która inspirowała mordercę, i wybiegł, a ucieczka zakończyła się upadkiem z okna.
– Czego mógł się tak przestraszyć? – zastanawiał się Holmes.
– Możemy być pewni, że sam nie był zabójcą, ponieważ zmarł dwa tygodnie przed morderstwem wielebnego Talbota – zauważył Fields.
Lowell skubnął z namysłem wąs.
– Tak, ale mógł znać mordercę i obawiać się go. Być może znał go bardzo dobrze.
– Bał się własnej wiedzy, tak jak my. Jak więc dowiemy się, kim był, i to wcześniej niż policja? – zapytał Holmes.
Podczas tej wymiany zdań Longfellow milczał. Teraz stwierdził:
– Nasza przewaga nad policją, jeśli chodzi o szansę na poznanie tożsamości tego człowieka, jest dwojakiego rodzaju. Po pierwsze, wiemy, że w okropnych szczegółach morderstwa nieszczęśnik rozpoznał inspirację Dantem. Po drugie, w krytycznej chwili wersy Dantego same zaczęły mu się cisnąć na usta. Zatem możemy się domyślać, że prawdopodobnie był oczytanym włoskim żebrakiem. I katolikiem.
Mężczyzna, z szorstkim trzydniowym zarostem i kapeluszem wciśniętym na oczy i uszy, leżał u wejścia do kościoła pod wezwaniem Świętego Krzyża, jednej z najstarszych katolickich świątyń w Bostonie, ułożony tak bezwładnie, jakby był rzeźbą świętego. Wyciągnięty w najbardziej swobodnej pozycji, na jaką pozwalają ludzkie kości, jadł z glinianego naczynia swoją kolację. Mijający go przechodzień zapytał go o coś. Nędzarz nie odwrócił głowy ani nie odpowiedział.
– Proszę pana. – Nicholas Rey uklęknął obok niego, podsuwając mu bliżej gazetową podobiznę samobójcy. – Czy rozpoznaje pan tego człowieka?
Читать дальше