Tydzień po pogrzebie Elishy Talbota każdy pastor w Nowej Anglii wygłosił płomienną mowę pochwalną na jego cześć. Następnej niedzieli homilie koncentrowały się na przykazaniu „Nie zabijaj". Kiedy okazało się, że ani w sprawie Talbota, ani Healeya nie poczyniono żadnych istotnych postępów, bostońscy duchowni zaczęli wygłaszać kazania o wszelkich możliwych grzechach, sięgając po przykłady jeszcze do czasów przedwojennych. Kazania te kulminowały się z siłą Sądu Ostatecznego w tyradach przeciwko jałowej pracy policji. Zapał kaznodziejów napełniłby dumą Talbota, starego tyrana ambony w Cambridge.
Dziennikarze pytali, jak to możliwe, że zabójcy dwóch tak wybitnych obywateli byli bezkarni. „Co stało się z pieniędzmi, które Rada Miejska przyznała na poprawę skuteczności działań policji? Czyżby jedynym efektem hojności władz były błyszczące srebrne cyfry na mundurach policjantów?" – pytała ironicznie jedna z gazet. „Dlaczego miasto przyjęło wniosek Kurtza i zezwoliło jego funkcjonariuszom na noszenie broni palnej, skoro policjanci nie potrafią znaleźć kryminalistów, przeciwko którym mogliby jej użyć?" – wtórowała jej inna.
Nicholas Rey czytał z zainteresowaniem te i inne krytyczne uwagi, siedząc przy swoim biurku na głównym posterunku. W istocie wydział policji wprowadził pewne usprawnienia. Zainstalowano na przykład dzwonki alarmu przeciwpożarowego, wzywające całe siły policyjne lub jakąś ich część do dowolnego punktu miasta. Naczelnik nakazał również posterunkowym i detektywom dostarczanie stałych raportów do głównego posterunku, gdzie wszyscy policjanci gotowi byli odpowiedzieć na każde, nawet mało poważne wezwanie.
Kurtz spytał prywatnie posterunkowego Reya o jego przypuszczenia dotyczące morderstw. Rey rozważył sytuację. Posiadał rzadką umiejętność powstrzymywania się od udzielania natychmiastowej odpowiedzi, dzięki czemu zawsze mówił dokładnie to, co miał na myśli.
– Kiedy chwytano zbiegłego żołnierza, cały oddział otrzymywał rozkaz wyjścia w pole, gdzie był otwarty grób i trumna. Dezerter szedł z przodu, razem z kapelanem. Tam zmuszano go, by usiadł w trumnie, przewiązywano mu oczy przepaską, a potem pętano stopy i ręce. Pluton egzekucyjny, złożony z żołnierzy z jego oddziału, ustawiał się w szeregu i czekał na komendę. „Gotowi, cel… " Wraz z komendą „ognia" dezerter padał martwy wprost do trumny, którą od razu zakopywano. Nie stawiano nagrobka. Potem oddział wracał do obozu z bronią na ramieniu.
– Uważasz, że Healeya i Talbota sprzątnięto dla przykładu?
– Kurtz był nieco sceptyczny.
– Uciekiniera można by równie dobrze zastrzelić w namiocie generała lub gdzieś w lesie albo postawić przed sądem polowym. Publiczna egzekucja miała nam pokazać, że dezerter, który porzucił swoje szeregi, także zostanie porzucony. Właściciele niewolników używali podobnej metody do zastraszania Murzynów – przykładnie karali zbiegów. To, że Healey i Talbot zostali zamordowani, może mieć drugorzędne znaczenie. W moim odczuciu chodziło przede wszystkim o ukaranie tych ludzi. A my powinniśmy ustawić się w szeregu i patrzeć.
Kurtz był pod wrażeniem, lecz nadal miał wątpliwości.
– Powiedzmy, że masz rację. Zostali ukarani. Ale przez kogo? I za jakie przewinienia? Jeśli ktoś chciał, abyśmy potraktowali ich los jako przestrogę, czyż nie powinien ukarać ich w sposób dla nas zrozumiały? Nagie ciało porzucone obok proporczyka. Spalone stopy. To całkiem bez sensu!
„Ale dla kogoś musi to mieć sens" – pomyślał Rey. Być może on i Kurtz nie są po prostu właściwymi adresatami tego komunikatu.
– Co pan wie o Oliverze Wendellu Holmesie? – spytał Rey Kurtza podczas innej rozmowy, na schodach budynku Domu Stanowego, kiedy szli razem do czekającego na nich powozu.
– Holmes? – Kurtz wzruszył obojętnie ramionami. – Poeta i lekarz. Mucha uprzykrzona. Przyjaciel starego profesora Webstera, zanim go powieszono. Był chyba jednym z ostatnich, którzy uznali w końcu jego winę. Z tego, co pamiętam, nie okazał się zbyt pomocny podczas oględzin zwłok Talbota.
– To prawda – zgodził się Rey, przypominając sobie nerwowe zachowanie doktora, wywołane widokiem spalonych stóp kaznodziei. – Sądzę, że źle się poczuł, ponieważ cierpi na duszności.
– Owszem, na duszności umysłu – zauważył Kurtz sarkastycznie.
Wkrótce po odkryciu zwłok pastora Rey pokazał naczelnikowi Kurtzowi kilkadziesiąt skrawków papieru, które zebrał w krypcie, nieopodal ustawionej pionowo „mogiły" Talbota. Były to maleńkie kwadraciki, nie większe od gwoździa tapicerskiego, zawierające przynajmniej jedną drukowaną literę. Niektóre ukazywały ledwie dostrzegalny druk na drugiej stronie. Część liter była całkiem rozmazana z powodu wilgoci panującej w krypcie. Kurtz zastanawiał się, dlaczego Rey interesuje się śmieciami, i musiał przyznać, że zaufanie, jakie miał do posterunkowego, nieco teraz zmalało.
Niezrażony Rey ostrożnie rozłożył skrawki na stole. Był przekonany, że kryły w sobie tajemne znaczenie, podobnie jak szept samobójcy. Potrafił rozpoznać litery z dwunastu skrawków: e, di, ca, t, I, vie, B, as, im, n, y i jeszcze jedno e. Jeden z zabrudzonych kawałków zawierał literę g, chociaż tak naprawdę równie dobrze mogło to być q.
Kiedy Rey nie musiał wieźć naczelnika Kurtza na rozmowy ze znajomymi ofiar lub na spotkania z kapitanami posterunków, wykorzystywał wolne chwile i wyjmował z kieszeni spodni skrawki papieru, a następnie rozsypywał litery na stole. Czasem udawało mu się ułożyć z nich słowa. W notatniku zapisywał frazy, które z nich tworzył. Zaciskał mocno powieki, by po chwili je rozewrzeć i przypatrywać się skrawkom w nadziei, że litery zechcą ułożyć się same i wyjaśnić mu, co się stało lub co należy zrobić, podobnie jak wędrujące talerzyki spirytystów przekazywały ponoć słowa zmarłych, jeśli posługiwało się nimi odpowiednio uzdolnione medium. Pewnego popołudnia Rey dodał do nowej mieszaniny liter ostatnie słowa samobójcy z posterunku w takiej formie, w jakiej je zapisał, mając nadzieję, że obydwa niezrozumiałe teksty w jakiś sposób przemówią jednym głosem.
Pośród wielu układów luźnych skrawków miał ulubione: / cant die as im… [37] Rey zawsze utykał w tym punkcie, lecz miał wrażenie, że coś w tym było. Próbował też inaczej, na przykład: Be vice as I… [38] Cóż jednak zrobić z owym strzępkiem papieru z g czy też qł Główny posterunek policji codziennie zalewały dziesiątki listów. Przekonanie ich autorów, że potrafiliby wyjaśnić wszystkie nie rozwiązane zagadki, było z reguły odwrotnie proporcjonalne do ich wiarygodności. Naczelnik Kurtz zadanie przeglądania tej korespondencji wyznaczył Reyowi, częściowo po to, żeby oderwać go od zajmowania się „śmieciami".
Pięciu ludzi utrzymywało, że widziało sędziego Healeya w filharmonii tydzień po tym, jak w Wide Oaks odkryto jego stoczone przez czerwie ciało. Rey wyśledził rzekomego sobowtóra Healeya dzięki numerowi miejsca na sezonowym bilecie do filharmonii; był to pewien malarz powozów z Roxbury, którego gęstwina zmierzwionych włosów czyniła nieco podobnym do sędziego. Anonimowy informator pisał, że morderca wielebnego Talbota, znajomy i odległy krewny autora listu, wsiadł na statek płynący do Liverpoolu w płaszczu pożyczonym bez pozwolenia. Na pokładzie statku postąpiono z nim w sposób haniebny i słuch po nim zaginął (wraz z płaszczem, który prawdopodobnie nigdy nie wróci do prawowitego właściciela). Inny list stwierdzał, że pewna kobieta podczas wizyty u krawca spontanicznie przyznała się do zamordowania sędziego Healeya w szale zazdrości. Uczyniwszy to wyznanie, uciekła pociągiem do Nowego Jorku, gdzie można ją znaleźć w jednym z czterech wymienionych hoteli.
Читать дальше