— Nahma — zaskomlała proszalnie rzecz na stole, która kiedyś była sierżantem Doakesem. — Nahana. Nahma. — Oczywiście, miał usunięty język — jednoznaczny symbol, gdyż Danco uważał, że to Doakes go zakapował.
— Tak, wiem — rzekł Danco. — Ale do tej pory ani razu nie zgadłeś. Mówiąc to, prawie się uśmiechał, chociaż jego twarz nie wyglądała na stworzoną do wyrażania żadnych uczuć, poza pełnym namysłu zainteresowaniem To jednak wystarczyło, żeby Doakes zaczął biadolić i próbował wyrwać się z więzów. Nie poszło mu najlepiej, a doktor Danco nie bardzo się tym przejął. Odsunął się i popijając kawę, zamruczał fałszywie melodię Tito Puente. Kiedy Doakes rzucał się, zobaczyłem że nie ma prawej stopy, a także dłoni i języka. Chutsky powiedział, że prawą łydkę Danco usunął mu za jednym zamachem. Najwyraźniej doktor chciał, żeby tym razem dłużej to potrwało. A kiedy przyjdzie moja kolej — co mi odejmie i w jakiej kolejności?
Kroczek po przymglonym kroczku mój mózg oczyszczał się z oparów. Zastanawiałem się, jak długo byłem nieprzytomny. Chyba nie mógłbym przedyskutować tego z doktorem.
— Dawka — powiedział. Trzymał strzykawkę, kiedy się ocknąłem, i był zaskoczony, że nie boję się tak bardzo. Oczywiście! Cóż za wspaniały pomysł, wstrzykiwać swoim pacjentom jakieś psychotropy, które wzmagają ich poczucie bezradnego przerażenia. Żałowałem, że nie wiem, jak się to robi. Dlaczego nie poszedłem na studia medyczne? Cóż, było trochę za późno, żeby się tym zamartwiać. W każdym razie, jeśli chodzi o Doakesa, to dawka musiała być w sam raz.
— Cóż, Albercie — zwrócił się doktor do sierżanta bardzo miłym, towarzyskim tonem, siorbiąc przy tym kawę. — Zgadujesz?
— Nahana! Nah!
— Chyba nie trafiłeś — stwierdził doktor. — Chociaż może, gdybyś miał język, okazałoby się, że odgadłeś. Hm, tak czy inaczej. — Nachylił się nad brzegiem stołu i zrobił jakiś znaczek na kawałku papieru, jakby coś przekreślał. — To raczej długie słowo — dodał. — Na dziewięć liter. Ale przecież trzeba odpłacać dobrem za zło, prawda? — Odłożył ołówek i wziął piłę, a kiedy Doakes rzucał się dziko w więzach, doktor odciął mu lewą stopę tuż nad kostką. Zrobił to bardzo szybko i elegancko. Postawił odciętą stopę przy głowie Doakesa, sięgnął do swojego instrumentarium, wybrał coś, co wyglądało jak wielka lutownica, i przyłożył ją do nowej rany. Kiedy ją kauteryzował, żeby powstrzymać krwotok, przyrząd zasyczał i wypuścił obłok pary.
— Proszę bardzo — powiedział. Doakes wydał zduszony dźwięk i opadł, a zapach przypieczonego mięsa rozszedł się po pokoju. Jeśli szczęście mu dopisze, to na jakiś czas straci przytomność.
Ja zaś, na szczęście, przez cały czas byłem całkiem przytomny. Kiedy chemikalia z pistoletu na strzałki, którego użył doktor, wyparowały z mojego mózgu, pojawiło się jakby małe, przydymione światełko.
Ach, wspomnienia. Czyż to nie rozkoszna sprawa? Nawet kiedy wpadliśmy w najgorsze tarapaty, mamy jeszcze wspomnienia na pociechę. Ja, na przykład, leżałem bezradnie, zdolny tylko do przyglądania się tym okropnościom, jakie doktor wyprawiał z Doakesem, i wiedziałem, że wkrótce nadejdzie moja kolej. Ale mimo to miałem swoje wspomnienia.
Teraz przypomniałem sobie coś, co powiedział mi Chutsky, kiedy go uratowałem. „Kiedy mnie tam przywiózł, powiedział»siedem«i zapytał, czy zgaduję”. Wtedy myślałem, że to dziwne słowa, i zastanawiałem się, czy Chutsky tak bredził pod wpływem narkotyków, które dostał.
Ale właśnie usłyszałem, jak doktor mówi to samo do Doakesa:
— Zgadujesz? — A potem: — Na dziewięć liter. — A potem zrobił znaczek na kawałku papieru przyklejonym do stołu.
Tak samo jak na kawałkach papieru przyklejonych obok wszystkich ofiar, które odnaleźliśmy. Za każdym razem napisane tam było jedno słowo składane litera po literze. „Honor”, „Lojalność”. Co za ironia: Danco przypominał byłym towarzyszom o cnotach, które odrzucili, wydając go Kubańczykom. A ten biedny Burdett, człowiek z Waszyngtonu, którego znaleźliśmy w pustym domu, w Miami Shores. On nie był wart prawdziwego wysiłku umysłowego. Tylko pięć szybkich liter: POGUE . A jego ramiona, nogi i głowa zostały szybko odcięte i odłączone od ciała. POGUE . Ręka, noga, noga, ręka, głowa.
Czy to naprawdę możliwe? Wiedziałem, że mój Mroczny Pasażer ma poczucie humoru, ale to było jeszcze mroczniejsze — zabawne, kapryśne, a nawet głupie.
Tak, jak tablice rejestracyjne: WYBIERZ ŻYCIE. I jak wszystko, co zaobserwowałem w zachowaniu doktora.
Zdawało się to tak kompletnie nieprawdopodobne, ale…
Doktor Danco zabawiał się grą, kiedy ciął i szatkował. Być może grał w nią z innymi podczas długich lat spędzonych w kubańskim więzieniu na Wyspie Sosnowej i być może stała się ona teraz częścią jego kapryśnej zemsty. Teraz grał w nią na pewno — z Chutskym, Doakesem i innymi. Był to kompletny absurd, ale też jedyna rzecz, która miała sens.
Doktor Danco grał w szubieniczkę.
— Hm — powiedział, znów kucając przy mnie. — Jak myślisz, co się dzieje z twoim przyjacielem?
— Myślę, że mu przyciąłeś — odparłem.
Przechylił głowę na bok i wystawił mały, suchy języczek, kiedy patrzył na mnie bez mrugnięcia wielkimi oczami spoza grubych soczewek.
— Brawo. — Znowu poklepał mnie po ramieniu. — Ty chyba naprawdę nie wierzysz, że to samo cię spotka — powiedział. — Może dziesięć cię przekona.
— Czy tam jest A? — zapytałem, a on odchylił się trochę do tyłu, jakby jakiś nieprzyjemny zapach doleciał go od moich skarpetek.
— Hm — rzekł bez mrugania, a potem coś, co przypominało uśmiech zatrzepotało mu w kąciku ust.
— Tak, tam jest A, dwa razy, ale ty zgadywałeś poza kolejnością, więc… — Leciutko wzruszył ramionami.
— Możesz to uznać za złą odpowiedź… dla sierżanta Doakesa — podpowiedziałem, chcąc mu pomóc.
Pokiwał głową.
— Rozumiem, nie lubisz go — rzekł i nachmurzył się trochę. — Mimo to i tak powinieneś bardziej się bać.
— Czego się bać? — zapytałem. Czysta brawura, oczywiście, ale jak często ma się okazję robić sobie żarciki z prawdziwym oprawcą? Strzał trafił w sam środek; Danco gapił się na mnie przez dłuższą chwilę, zanim na koniec leciutko pokiwał głową.
— Cóż, Dexterze — powiedział. — Widzę, że będziemy musieli razem sobie coś wykroić. — I znów uśmiechnął się do mnie prawie niezauważalnie. — To i owo — dodał, a radosny, czarny cień stanął za nim, rzucając gromkie wyzwanie mojemu Mrocznemu Pasażerowi, który wysunął się do przodu i odpowiedział rykiem. Przez chwilę trwała między nami konfrontacja, a potem on mrugnął tylko raz i wstał. Podszedł znowu do stołu, na którym tak słodko drzemał Doakes, a ja zatopiłem się w moim przytulnym kąciku i zastanawiałem się, jakiej magii użyje Wielki Dexterini, żeby dokonać swojej największej ucieczki.
Wiedziałem oczywiście, że Deborah i Chutsky już jadą, ale to martwiło mnie bardziej niż cokolwiek. Chutsky będzie chciał odzyskać nadwerężoną męskość i wpadnie o szczudle, machając pistoletem trzymanym w jedynej dłoni i jeśli nawet pozwoli Deborah, żeby dała mu wsparcie, to ona nosi przecież gips i z trudem się rusza. Taki zespół ratowniczy raczej nie wzbudza zaufania. Nie, musiałem uznać, że mój kącik w kuchni zrobi się tłoczny i kiedy nasza rójka będzie już związana i nafaszerowana prochami, znikąd już nie nadejdzie pomoc.
Читать дальше