Przy wrotach hangaru nadal trwała strzelanina.
Pięciu ubranych na czarno komandosów 7. Szwadronu – Schofield podejrzewał, że byli to członkowie zdradzieckiego oddziału Echo – ukrywało się za skrzydłami wrót i strzelało do czegoś przed hangarem.
– Tędy! – rzucił, wskazując drogę. Cała trójka obiegła szybko hunwee i dwa karaluchy – i wtedy zobaczyli, o co chodzi. Przed hangarem unosiły się tuż nad ziemią dwa penetratory, blokując samolot z wahadłowcem na kadłubie.
Zamontowane pod nosami penetratorów sześciolufowe działka Vulcan zarzucały ludzi z oddziału Echo gradem pocisków, przyszpilając ich do ziemi i nie pozwalając im przebiec do znajdujących się na otwartej przestrzeni przewoźnych schodków, stojących teraz przy wejściu do boeinga.
Spod krótkich skrzydełek penetratorów wystrzeliły rakiety, w boeingu musiano jednak zastosować najnowocześniejsze elektroniczne środki obronne, bo żadna z nich nawet się nie zbliżyła do samolotu. Kilka metrów przed boeingiem wszystkie oszalały, zaczęły koziołkować w powietrzu i w końcu po kolei uderzyły w ziemię, eksplodując fontannami betonu i piachu.
Nawet wystrzeliwane przez helikoptery pociski smugowe nie uderzały w samolot, ale odlatywały w bok – jakby jego kadłub był chroniony przez magnetyczną tarczę.
Schofield, który krył się za jednym z karaluchów, rozpoznał obu ludzi, siedzących w jednym z helikopterów – byli to Cezar Russell oraz Kurt Logan.
Na pewno nie są zadowoleni ze swoich ludzi z oddziału Echo, pomyślał.
Russell i Logan musieli dopiero co przybyć – w chwili, gdy komandosi z Echo wsiadali do samolotu, którym zamierzali uciec. Wyglądało na to, że helikoptery Cezara otworzyły ogień, zanim wszystkim ludziom z Echa udało się wsiąść – zanim udało im się uciec z Kevinem.
Kevin…
Schofield rozejrzał się wokół. Chłopca nigdzie nie było.
Musi już być na pokładzie samolotu…
Napęd 747 nagle zadziałał i z czterech potężnych silników wystrzeliło powietrze, sprawiając, że wszystko, co nie było zamocowane, zaczęło latać po hangarze.
Samolot potoczył się – wyjeżdżając z hangaru w kierunku pasa startowego – na oba penetratory. Schodki na kółkach przewróciły się z klekotem na beton.
Była to doskonała taktyka.
Piloci penetratorów zdawali sobie sprawę, że nie mają szans w bezpośrednim starciu z masywnym boeingiem, odlecieli więc na boki jak przestraszone gołębie.
Schofield dostrzegł stojącego w luku wejściowym boeinga żołnierza z oddziału Echo. Komandos pomachał swoim pozostałym w hangarze kolegom i rzucił im drabinkę sznurową. Drabinka zaczęła powiewać za samolotem niczym chorągiew.
Nagle uwagę Schofielda przyciągnął jakiś ruch w okolicy wrót hangaru. Odwrócił się w ich kierunku i zobaczył, że piątka żołnierzy oddziału Echo wystartowała w kierunku humvee, zaparkowanego niedaleko karalucha, za którym się krył.
Zamierzali wejść na pokład samolotu…
…podczas jego jazdy po pasie startowym.
Kiedy komandosi biegli, zaczęto do nich strzelać z działek penetratorów. Pociski rwały beton wokół biegnących mężczyzn.
Dwóch żołnierzy przewróciło się i kule natychmiast poszarpały ich ciała na krwawe strzępy. Pozostałej trójce udało się dobiec do humvee, wskoczyli do środka i ruszyli. Wielki samochód zaczął przyspieszać, zataczając szeroki krąg…
WZZZUMMM!
Przez otwarte wrota hangaru wpadła do środka rakieta. Kierowała się prosto na humvee.
Trafiła samochód prosto w środek maski – z taką siłą, że jego szeroki kadłub pomknął do tyłu, ślizgając się po mokrym betonie, huknął o ścianę, po czym w nagłym rozbłysku światła eksplodował, rozpryskując na wszystkie strony deszcz odłamków metalu.
– Coś takiego, wybuchające humvee! – wrzasnęła Matka.
– Szybko! – zawołał Schofield. – Tędy!
– Co robimy? – spytał prezydent. Schofield wskazał na boeinga.
– Wchodzimy do tego samolotu.
Jak w wielu innych pustynnych bazach, także i w Strefie 8 przedłużony pas startowy miał kształt wielkiej litery L, której krótsza odnoga stykała się z głównym hangarem.
Samoloty startowały z dłuższego ramienia pasa i tam również lądowały, aby się jednak na nie dostać, musiały najpierw przekołować krótszym pasem. Dłuższa odnoga pasa miała mniej więcej 5000 metrów, krótsza 400.
Srebrny boeing 747 z jaskrawobiałym X-38 na kadłubie kołował po krótszym pasie, oflankowywany przez dwa penetratory.
Maszyny smagał wirujący pustynny piach, od ich boków odbijało się prażące słońce.
Kiedy wielki boeing docierał do połowy pasa dojazdowego, z hangaru wyprysnął niski pojazd.
Był to karaluch – samolotowy holownik.
Jeden z dwóch, które parkowały w hangarze. Wyglądający jak cegła na kołach wehikuł mknął z łoskotem po betonie, ścigając boeinga.
W ciasnej szoferce tłoczyły się trzy osoby. Matka prowadziła, a Schofield i prezydent dzielili się prawym siedzeniem.
– Dawaj, Matka, goń go! – popędzał Schofield. – Musimy go dorwać, zanim dotrze do głównego pasa. Jeśli zacznie startować, mamy przesrane!
Matka wrzuciła trzeci bieg – najwyższy. Silnik V8 ryknął i pojazd skoczył naprzód, przyspieszając do granicy możliwości.
Błyskawicznie zbliżali się do wielkiego samolotu.
Penetratory otworzyły do nich ogień, ale Schofield opuścił szybę i puścił dwie serie – ze swojego P-90 i karabinka Matki. Trafił w działko jednego z helikopterów, zmuszając go do rejterady. Drugi penetrator nie ustępował jednak, ostrzeliwał ich z całą siłą ognia i wszędzie wokół karalucha wystrzeliwały snopy iskier.
– Matka! Wjedź pod samolot! Potrzebujemy jego elektroniki obronnej!
Matka jeszcze mocniej wcisnęła pedał i karaluch osiągnął maksymalną prędkość. Doganiał boeinga centymetr po centymetrze i w końcu udało mu się wjechać pod srebrny ogon.
Było to tak, jakby znaleźli się w wypełnionym powietrzem bąblu.
Pociski z lecącego obok penetratora nie dolatywały do nich, skończyły się fajerwerki iskier.
Ciągnik sunął ku dziobowi samolotu, ukryty w jego cieniu. Po chwili minęli tylne koła.
Karaluch skręcił w lewo, pod skrzydło, kierując się ku sznurowej drabince, zwisającej przez cały czas z luku wejściowego.
Dotarli do drabinki i w tym momencie…
…samolot nagle skręcił w prawo.
– Jasna cholera! – wrzasnęła Matka, kiedy karaluch wyjechał spod osłony.
– Skręca na główny pas! – krzyknął Schofield. Wielki srebrny ptak wjechał na przedłużenie pasa startowego.
– Matka, do drabinki!
Matka ponownie wcisnęła do końca pedał gazu i gwałtownie skręciła kierownicą, by przysunąć pozbawionego przez chwilę elektronicznej ochrony karalucha do sznurowej drabinki. Zanim jednak znów się schowali, jeden z penetratorów zdążył się ustawić przed nimi i otworzyć ogień.
Tuż przed karaluchem załomotał o asfalt grad pocisków smugowych. Rykoszetujące pociski rozpryskiwały się we wszystkie strony.
Kilka z nich trafiło w przednią szybę pojazdu, rysując na niej długie pęknięcia. Znacznie więcej odbiło się od asfaltu – pod przednim zderzakiem – i uderzyło w podwozie. Trzy pociski trafiły w kolumnę kierowniczą.
Efekt był natychmiastowy.
Kierownica w dłoniach Matki oszalała.
Tył karalucha zaczął wściekle zarzucać i pojazd przestał jechać w linii prostej. Pędził teraz zygzakami, odbijając po kilka metrów w lewo i prawo.
Matka musiała użyć całej siły, aby utrzymać kierownicę.
Boeing zakończył skręt i zaczął prostować koła.
Читать дальше