Trzymała berettę przy udzie.
Grimshaw celował prosto w nią i uśmiechał się.
– Spróbuj teraz zatrzymać to – powiedział i zaczął pociągać za spust.
Janson zachowywała spokój. Wiedziała, że ma tylko jedną szansę. Jak wszyscy agenci Secret Service, doskonale strzelała, a Grimshaw – jak większość przestępców – strzelał z biodra. Secret Service analizował takie sytuacje i ze statystyk wynikało, że prawdopodobnie przynajmniej trzy pierwsze strzały Grimshawa nie trafią.
Potrzebowała jednak czasu na podniesienie broni, będzie go więc musiała trafić za pierwszym strzałem…
Pomóż swojej szansie, powiedziała sobie. Pomóż szansie.
W chwili, gdy Grimshaw pociągnął za spust, błyskawicznie poderwała broń i strzeliła… w tym samym momencie, gdy Grimshaw wystrzelił trzypociskową serię.
Wydawało się, że ich szansę są bardzo nierówne…
Oboje upadli – jak lustrzane odbicia – na plecy, z obojga trysnęła krew.
Janson leżała na plecach, wpatrywała się w sufit hangaru i bardzo szybko oddychała. W lewym ramieniu miała poszarpaną, zakrwawioną ranę.
Grimshaw nie ruszał się.
Nawet nie drgnął.
Choć Janson jeszcze tego nie wiedziała, jej pojedyncza kula trafiła go między oczy, wybijając u nasady czoła dziurę, w którą dałoby się wsadzić palec. Rana wyjściowa w jego potylicy była znacznie większa.
Seth Grimshaw nie żył.
Piłka leżała spokojnie obok niego.
Pociąg X mknął tunelem.
Po rozmowie z prezydentem Schofield przeszedł do kabiny maszynisty. Za dwie minuty mieli dotrzeć do Strefy 8 i potrzebował chwili spokoju.
W tym momencie z cichym sykiem otworzyły się drzwi za jego plecami i do sterówki weszła Matka.
– Co słychać? – spytała, gdy usiadła.
– Mówiąc szczerze, kiedy budziłem się dziś rano, nie spodziewałem się takiego dnia.
– Dlaczego jej nie pocałowałeś? – spytała nieoczekiwanie Matka.
– Co? Kogo?
– Libby. Kiedy poszliście na kolację i odprowadziłeś ją do domu. Dlaczego jej nie pocałowałeś?
Schofield westchnął.
– Nie zrobiłabyś kariery w korpusie dyplomatycznym.
– Pieprzę to. Jeśli mam dziś zginąć, nie zamierzam z tego powodu płakać. Dlaczego jej nie pocałowałeś? Chciała, żebyś to zrobił.
– Naprawdę? Niech to cholera…
– No więc dlaczego?
– Ponieważ… chyba się przestraszyłem.
– Strachu na Wróble, o czym ty, kurwa, gadasz? Czego się przestraszyłeś? Ta dziewczyna szaleje za tobą.
– Ja za nią też. Od dawna. Pamiętasz dzień, kiedy do nas dołączyła, a Komisja Kwalifikacyjna zrobiła grilla w bazie? Już wtedy wiedziałem – natychmiast jak ją zobaczyłem – ale wtedy sądziłem, że nigdy się mną nie zainteresuje, przez to… – Dotknął pionowych blizn na swoich powiekach.
Matka prychnęła.
– Nie rozmawiałem wtedy z nią zbyt długo. Zdawało mi się, że w którymś momencie przyłapała mnie na gapieniu się w przestrzeń… ciekawe, czy wie, że myślałem wtedy o niej.
– Strachu na Wróble, oboje przecież wiemy, że Lis widzi więcej niż tylko twoje oczy.
– Właśnie w tym problem. Wiem o tym. Nie wiem tylko do końca, co mi tak naprawdę chodziło po głowie w zeszłym tygodniu, kiedy poszliśmy na randkę. Cały wieczór świetnie się ze sobą czuliśmy. Wszystko szło doskonale, a kiedy wreszcie stanęliśmy pod jej drzwiami, nie chciałem wszystkiego spieprzyć i… bo ja wiem… chyba po prostu… sparaliżowało mnie.
Matka pokiwała głową jak mędrzec i nagle parsknęła śmiechem.
– Cieszę się, że cię to bawi – burknął Schofield. Matka klepnęła go w ramię.
– Strachu na Wróble, czasami miło wiedzieć, że masz także słabe strony, jak każdy człowiek… Skaczesz z lodowych klifów i bujasz się na linie nad przepaściami, ale sztywniejesz, kiedy chodzi o pocałowanie dziewczyny. Jesteś cudowny!
– Dzięki. Matka wstała.
– Obiecaj mi tylko jedno – powiedziała. – Kiedy zobaczysz Gant, pocałuj ją, zrozumiano?!
Podczas gdy Schofield, Matka i prezydent mknęli w pociągu X pod pustynią, Cezar Russell i czterech pozostałych komandosów 7. Szwadronu lecieli penetratorami wysoko nad pustynią – w tym samym kierunku, wyprzedzając o kilka minut pociąg.
Przed helikopterami pojawił się kompleks naziemnych budynków Strefy 8.
Strefa 8 była mniejszą kopią Strefy 7: znajdowały się tu dwa prostopadłościenne hangary, dwupiętrowa wieża kontrolna i asfaltowy pas startowy – wraz z ukrytymi pod piaskiem przedłużeniami, które zauważył rano Schofield.
Gdy helikoptery nadlatywały nad bazę, wielkie wrota jednego z hangarów zaczęły się otwierać.
Trochę to potrwało, kiedy jednak wrota były już otwarte, Cezar Russell wytrzeszczył oczy.
Z hangaru powoli wytoczyła się jedna z najbardziej niezwykłych maszyn latających świata.
Dokładniej mówiąc, były to dwie maszyny latające. Jedną był potężny srebrny boeing 747. Wielkonosa maszyna o potężnych skrzydłach wychynęła powoli z cienia hangaru.
Ale uwagę Cezara przyciągnął zamocowany na kadłubie boeinga mniejszy samolot.
Był pomalowany tak, jak maluje się wszystkie wahadłowce NASA: kadłub na biało, spód i dziób na czarno, na boku amerykańska flaga i wielkie litery UNITED STATES.
Nie był to jednak zwykły wahadłowiec.
Był to X-38, jeden z dwóch smukłych miniwahadłowców, zbudowanych przez siły powietrzne Stanów Zjednoczonych do niszczenia satelitów oraz – w razie potrzeby – atakowania stacji kosmicznych i przejmowania ich lub likwidowania.
Kształtem maszyna przypominała zwykły wahadłowiec – miała trójkątny obrys, wysoko sięgający aerodynamiczny ogon i trzy stożkowate dysze z tyłu – była jednak znacznie mniejsza. „Atlantis” i jej siostry były końmi roboczymi, przeznaczonymi do wynoszenia potężnych satelitów na orbitę, a to była wersja bojowa, stworzona do niszczenia.
Pod skrzydłami miała zawieszone cztery bezgrawitacyjne rakiety AMRAAM, a pod kadłubem znajdowały się dwie potężne rakiety wynoszące – ogromne cylindry wypełnione płynnym tlenem.
Tylko niektórzy ludzie wiedzą o tym, że w lotach kosmicznych naszej doby wykorzystuje się wiele technologii, stworzonych pod koniec lat 60. XX wieku. Przykładem tego są choćby rakiety wynoszące Saturn V i Titan II, znane z prowadzonego wtedy między USA a ZSRR wyścigu kosmicznego.
X-38 – dzięki platformie startowej na kadłubie boeinga 747 oraz silnikom odrzutowym Pegasus II – był pierwszym wahadłowcem, który można było nazwać pojazdem latającym XXI wieku.
Specjalnie przystosowany samolot wynoszący – wyposażony w nowoczesne silniki turbośmigłowe firmy Pratt &Whitney, poprawiony układ ciśnieniowy i dodatkową ochronę przeciwpromienną dla pilotów – mógł wynieść X-38 na wysokość 20 kilometrów, czyli prawie 7500 metrów wyżej niż liniowy jumbo-jet. Start z grzbietu samolotu pozwalał wahadłowcowi w pierwszej fazie lotu poprawić o jedną trzecią stosunek mocy do współczynnika wznoszenia.
Po chwili włączyły się silniki odrzutowe wahadłowca.
Były silniejsze od rakiet Titan III o cały rząd wielkości i po starcie z grzbietu samolotu zapewniały tak silny ciąg, że wahadłowiec mógł wejść na niską orbitę. Po znalezieniu się na niej, niecałe 350 kilometrów nad powierzchnią Ziemi, mógł swobodnie manewrować w przestrzeni, niszczyć satelity wroga, po czym – wciąż na własnym napędzie – wylądować.
Cezar Russell przez długą chwilę wpatrywał się w niezwykłą maszynę, a potem odwrócił się do Logana.
– Nie można pozwolić, aby ten wahadłowiec oderwał się od…
Читать дальше