– Dobrze. Okay. Mówisz, że chcesz go wkurzyć, zestresować go tak bardzo, by przestał logicznie myśleć. Zróbmy to. Powiedz mi tylko jeszcze, jakie jest końcowe stadium choroby? Co się dzieje, gdy choroba jest naprawdę nie do opanowania?
– Chory traci przytomność i dostaje konwulsji. Jeżeli taki stan się przedłuża, może prowadzić do poważnego uszkodzenia organicznego.
Wesley przyglądał mi się z niedowierzaniem, aż wreszcie w jego oczach pojawiło się zrozumienie.
– Jezu, ty chcesz zabić tego skurwysyna.
Abby przestała pisać i zaskoczona uniosła na mnie wzrok.
– To tylko teoria – odparłam. – Jeżeli on faktycznie cierpi na tę chorobę, to na bardzo łagodne stadium. Żył z nią od urodzenia i jest mało prawdopodobne, by mógł przez nią umrzeć.
Wesley nadal wpatrywał się we mnie; nie uwierzył mi.
Całą noc nie mogłam zasnąć; mój umysł nie chciał wziąć wolnego i przewracałam się z boku na bok rozdarta między niepokojącą rzeczywistością a koszmarnymi snami. Postrzeliłam kogoś, a Bill był koronerem wezwanym na miejsce wypadku, jednak gdy pojawił się na miejscu, zamiast czarnej medycznej torby miał ze sobą śliczną blondynkę, której nigdy wcześniej nie widziałam…
Gwałtownie otworzyłam oczy w ciemnościach, jakby zimna dłoń dotknęła mego serca. Wstałam z łóżka na długo przed dzwonkiem budzika i przygnębiona pojechałam do pracy.
Nie pamiętałam, bym kiedykolwiek w życiu czuła się tak samotna; nie odzywałam się do nikogo w biurze, aż wreszcie współpracownicy zaczęli rzucać mi podejrzliwe, nerwowe spojrzenia.
Kilka razy już sięgałam po słuchawkę, by zadzwonić do Billa, lecz za każdym razem coś mnie powstrzymywało; wreszcie około południa załamałam się. Jego sekretarka poinformowała mnie radośnie, że pan Boltz jest na wakacjach i nie wróci aż do pierwszego lipca.
Nie zostawiłam żadnej informacji. Wiedziałam, że wcześniej nie planował tych wakacji; wiedziałam też, dlaczego nie powiedział mi o nich ani słowa. W przeszłości na pewno by mnie powiadomił, lecz to było dawno temu. Wtedy nie było między nami kulawych przeprosin, uników czy bezczelnych kłamstw. Boltz odciął mnie od siebie na zawsze, gdyż nie potrafił stawić czoła własnym grzechom.
Po lunchu poszłam na górę do laboratorium serologicznego i ze zdumieniem zobaczyłam tam Wingo i Betty stojących tyłem do drzwi z głowami nieomal zetkniętymi razem, przyglądających się czemuś, co znajdowało się w niedużej plastikowej torebce.
– Cześć – odezwałam się od progu.
Wingo z widocznym zdenerwowaniem wsunął plastikową torebkę do kieszeni fartucha Betty, jakby był to napiwek.
– Skończyłeś już na dole? – zapytałam, udając, że byłam zbyt pogrążona we własnych myślach, by zauważyć to ich dziwaczne zachowanie.
– Uch, taak. Oczywiście, że tak, doktor Scarpetta – odpowiedział, pospiesznie kierując się do drzwi. – McFee, ten facet z raną postrzałową… zabrali go do domu pogrzebowego jakiś czas temu, natomiast tego gościa z pożaru w Albamerle dowiozą do nas dopiero po czwartej.
– Doskonale. Przechowamy go przez noc i dopiero rano zrobimy sekcję.
– Oczywiście – dotarła do mnie jego odpowiedź już z korytarza.
Na szerokim stole pośrodku pomieszczenia leżał powód mojej wizyty w laboratorium Betty – granatowy kombinezon. Leżał płasko, porządnie rozłożony, wygładzony i z podciągniętym do samej góry suwakiem z przodu. Mógł należeć do kogokolwiek; każdą z wielu kieszeni przetrząsnęłam z pół tuzina razy, miałam nadzieję, że znajdę coś, co pomoże nam w ustaleniu tożsamości właściciela, ale wszystkie były puste. Na nogawkach i rękawach znajdowały się ogromne dziury, miejsca, z których Betty wykroiła zaplamiony krwią materiał.
– Pogrupowałaś już próbki krwi? – spytałam, starając się nie gapić na plastikową torebkę wystającą z jej kieszeni.
– Część już udało mi się rozpracować. – Skinęła ręką, bym poszła za nią do jej gabinetu.
Na biurku leżał gęsto zapisany notes wypełniony literkami i cyframi, które dla niewtajemniczonego wyglądałyby jak hieroglify.
– Henna Yarborough miała krew grupy B – zaczęła Betty. – Tu mamy szczęście, bo zaledwie dwanaście procent populacji Wirginii ma tę grupę krwi. Niestety wszystkie podgrupy są bardzo popularne i występują mniej więcej u osiemdziesięciu dziewięciu procent mieszkańców naszego stanu.
– A jak popularna jest kombinacja, którą odkryłaś? – Plastikowa torebka wychylająca się z kieszeni jej fartucha działała mi na nerwy.
Betty zaczęła wciskać przyciski kalkulatora, mnożąc odsetki i dzieląc je przez liczbę podgrup.
– Ma ją jakieś siedemnaście procent. Siedemnastu na stu ludzi będzie miało podobną konfigurację podgrup.
– Niespecjalnie rzadkie – mruknęłam.
– Nie.
– A co z plamami krwi na kombinezonie?
– Tu mieliśmy więcej szczęścia. Musiał już nieco przeschnąć, zanim znalazł go ten bezdomny. Jest w zadziwiająco dobrym stanie. Mogłam wydzielić nieomal wszystkie podgrupy… zgadzają się co do joty z próbkami krwi Henny Yarborough. Testy DNA wykażą nam to z całkowitą pewnością, ale będziemy je mieć dopiero za jakiś miesiąc, może nawet sześć tygodni.
– Powinniśmy urządzić tu własne laboratorium – odezwałam się cicho.
Betty przyjrzała mi się uważnie; w jej oczach dostrzegłam sympatię.
– Wyglądasz na absolutnie wycieńczoną, Kay.
– To aż tak oczywiste?
– Dla mnie tak. – Nic nie odpowiedziałam. – Nie pozwól, by te sprawy cię zniszczyły. Po trzydziestu latach pracy w tym zawodzie…
– Co Wingo kombinuje? – wypaliłam ni stąd, ni zowąd.
Zaskoczona, zawahała się przez moment.
– Wingo? No, wiesz…
Wpatrywałam się w jej kieszeń; roześmiała się nerwowo i poklepała po niej.
– A, o to ci chodzi. To tylko przysługa, o którą mnie prosił.
Nie zamierzała powiedzieć mi nic więcej. Może Wingo miał w życiu jeszcze jakieś zmartwienia, oprócz tych spraw. Może chciał sobie zrobić test na obecność HIV; dobry Boże, nie pozwól, by miał AIDS!
Zebrałam myśli i wróciłam do bardziej naglących rzeczy.
– A co z włóknami? Znalazłaś coś?
Betty porównała włókna z kombinezonu z tymi znalezionymi w domu Lori Petersen oraz na ciele Henny Yarborough.
– Włókna znalezione na oknie w domu Petersenów mogły pochodzić z tego kombinezonu lub z jakiegokolwiek innego, zrobionego z ciemnej mieszanki bawełny z poliestrem.
Ze zdumieniem pomyślałam, że w sądzie nie będzie to miało żadnej mocy dowodowej, gdyż tego typu tkaniny były bardzo rozpowszechnione; robiło się z nich spodnie dla robotników budowlanych, mundury dla policjantów i sanitariuszy, a także sukienki dla kobiet i ubranka dla dzieci.
Czekało mnie jeszcze jedno rozczarowanie; Betty była w stu procentach pewna, że włókna znalezione w ustach Henny Yarborough nie pochodziły z tego kombinezonu.
– Są bawełniane – rzekła. – Mogą pochodzić z jakiegoś ubrania, które nosiła w ciągu dnia, albo nawet ze zwykłego ręcznika. Kto wie? Ludzie noszą na sobie całe mnóstwo różnych włókien. Jednak wcale mnie nie zaskoczyło, że kombinezon nie zostawia po sobie zbyt wielu włókien.
– Dlaczego?
– Dlatego, że tego typu mieszane tkaniny są zazwyczaj bardzo gładkie; nie zostawiają po sobie włókien, chyba że wejdą w kontakt z czymś chropowatym.
– Na przykład z ceglanym murem albo drewnianym parapetem?
– Możliwe; ciemne włókna znalezione w sprawie Lori Petersen z całą pewnością mogły pochodzić z granatowego kombinezonu, bardzo prawdopodobne, że właśnie z tego. Ale nie sądzę, byśmy kiedykolwiek mogli to powiedzieć z całkowitą pewnością.
Читать дальше