Ten szedł dość szybko w stronę Neumarkt. Minął restaurację „Gauhaus” i wbiegł w Langeholzgasse. Człowiek ze zniszczonej kamienicy chyłkiem ruszył za nim przez podcienia Deutsche Bank. Tam stał potężnie zbudowany mężczyzna z papierosem w ustach. Przywitali się wzrokiem i zamienili rolami.
Olbrzym ruszył za Heidem, a jego towarzysz stanął na rogu i z dłońmi na kolanach ciężko oddychał jak po długim biegu. Na Neumarkt Heine rozejrzał się i na Langeholzgasse zobaczył w oddali dużego mężczyznę, który właśnie się pochylił, by zawiązać sznurowadła.
Heide stanął obok fontanny z Neptunem i zapalił papierosa. Duży wyprostował się i zniknął na Kupferschmiedestrasse. Esesman dopalił papierosa i dokładnie zlustrował plac – Wolno zszedł po schodach prowadzących pod powierzchnię placu, a potem nagle wybiegł.
Plac był pusty. Heide znów zszedł na dół, uspokojony zabębnił w drzwi prowadzące do podziemia. Otworzył mu strażnik w wiśniowym mundurze nieistniejącej formacji wojskowej. Na piersi strażnika dyndały osobliwe medale, na których wygrawerowane były usta. Pagony były ozdobione spinkami w kształcie kobiecych ciał. Strażnik powitał Heinego kiwnięciem głowy i wpuścił go bez słowa.
BRESLAU, ŚRODA 21 MARCA 1945 ROKU,
KWADRANS NA JEDENASTĄ WIECZÓR
Pod powierzchnią Neumarkt zbudowano w 1944 roku sieć schronów powiązaną z gmachem Rządu Śląskiego i pałacem Hatzfeldów. Podłączono kanalizację, doprowadzono wodę i gaz oraz zaopatrzono je w szyby wentylacyjne. Niektóre z tych pomieszczeń były obszernymi salami z wianuszkiem mniejszych salek. Pod placem było kilka takich „układów planetarnych”. Projekt natchnął kapitana Ottona von Schebitza, nadzorującego budowę schronów na Neumarkt, myślą o zorganizowaniu w jednym z nich luksusowego puffu dla wyższych oficerów. Podłogi obłożono grubymi dywanami, a ściany obklejono tapetą złotego koloru. Umeblowanie tworzyły niskie sofy.
Wkrótce pojawiły się kobiety, które von Schebitz ściągnął z innych burdeli w Breslau obietnicą sowitych zarobków i obcowania z lepszym towarzystwem. Do stałych bywalców należał pewien kapitan. Jego ulubioną dziewczyną była Klara Mesletzky. Ta dwudziestotrzyletnia blondynka, którą von Schebitz wyciągnął z burdelu dla robotników cudzoziemskich, zainteresowanie kapitana uznała za niezwykłą nobilitację. Kapitan, mimo swojego wieku, odznaczał się nieprzeciętnym wigorem i wielką delikatnością. Nie zadawał zbędnych pytań i nie szafował pocieszeniami. Ocierał łzy z policzków i milczał współczująco.
Tęskniąca Klara czekała na niego dwa razy w tygodniu z rozłożonymi nogami i odliczała minuty do godziny dziewiątej, bo o tej zwykle się pojawiał.
Od pół roku kapitan nie pojawił się ani razu. Pogodziła się już z myślą o jego śmierci.
Tym większą radość odczuwała dzisiaj, kiedy – leżąc u jego boku w głównej sali – przytulała się do niego po raz pierwszy od wielu miesięcy i wciągała znany jej delikatny zapach korzennej wody kolońskiej od Welzla. Aksamitna maska skrywająca twarz kapitana stanowiła dla niej nie lada zagadkę, ale powstrzymywała ciekawość, bo wiedziała, że jej ulubiony klient nie lubi nieoczekiwanych pytań. Spod materiału wymykały się jednak podłużne różowe blizny i one zaspokajały częściowo jej ciekawość. Maska zresztą wcale jej nie przeszkadzała, ponieważ widziała to, co najbardziej lubiła w jego twarzy – duże, zielono – piwne, nieco ironiczne oczy.
Teraz te oczy, ani rozbawione, ani zdenerwowane, były skoncentrowane na esesmanie, który w rozpiętym mundurze i bez czapki leżał rozparty na sofie naprzeciwko. Esesman wybuchał co chwila grubym, zachrypniętym śmiechem. Bawiła go najwidoczniej pantomimiczna scenka, jaką odgrywały przed nim dwie dziewczyny.
Dzierżyły w rękach drewniane mauzery i strzelały do siebie, wydając przy tym odgłosy, które Mockowi bardziej kojarzyły się z uchodzeniem powietrza z przebitej dętki niż ze strzałami karabinowymi.
Esesman nie był jednak wybredny i bawił się znakomicie. Zanosił się śmiechem, kiedy jedna z kobiet uniosła drewniany granat, a jej kształtna pierś drżała w rozpięciu czarnej koszuli. Kapitana coś zaintrygowało w tej scence. Sięgnął do kieszeni i założył na nos binokle.
– Wiesz co, Klaro – przemówił do leżącej obok dziewczyny łagodnym głosem i wskazał oczami na dzielnie walczące obrończynie twierdzy.
– Mam coraz gorszy wzrok. Powiedz mi, kochana, czy ten oficer to wasz stały gość?
– Tak – odpowiedziała Klara. – Od trzech miesięcy przychodzi prawie codziennie.
– A te dziewczyny mają na sobie tylko czarne koszule? – zadał ponownie pytanie.
– To nie są koszule, panie kapitanie – uśmiechnęła się Klara. – To są mundury SS. Tak, Monika i Frieda mają na sobie tylko kurtki mundurowe.
– Rozumiem. – W głosie kapitana Klara wyczuła nutę zniecierpliwienia.
– A co jest na tych mundurach? To, co się świeci.
– To cekiny – odpowiedziała dziewczyna. – Hauptscharführer Heide lubi dziewczyny w mundurach z cekinami.
BRESLAU, ŚRODA 21 MARCA 1945 ROKU,
JEDENASTA WIECZÓR
Klara Mesletzky była bardzo rozczarowana dzisiejszym zachowaniem kapitana. Już myślała, że wrócą dawne czasy, kiedy ulubiony klient prawił jej komplementy i uczył ją gry w szachy.
Spędzali wtedy ze sobą całe wieczory i noce, a Klara chwilami łapała się na myśli, że chyba jest zakochana w tym starszym dżentelmenie o kanciastej twarzy i nienagannych manierach. Odrzucała jednak szybko tę myśl, pamiętając o przestrogach doświadczonych koleżanek, które mówiły, że prostytutka może zakochać się wszędzie i w każdym – tylko nie w burdelu i nie w swoim kliencie. Pamiętała o tym i teraz, kiedy klęczała przed esesmanem i czuła jego twarde palce na swoich uszach.
Robiła to, co umiała najlepiej, bo została hojnie opłacona przez swojego kapitana. Na jego to rozkaz kwadrans temu podeszła do wygodnie rozpartego na sofie miłośnika mundurów z cekinami i oznajmiła mu, że jest gotowa dla niego zrobić wszystko i że właściciel puffu już za to wszystko zapłacił. Hauptscharführer Hans Heine znał dobrze majora Ottona von Schebitza i jego zasadę, że najlepsi stali klienci powinni być raz na jakiś czas honorowani darmowymi usługami.
Klara na wyraźne polecenie swojego kapitana w masce nie zamknęła na klucz drzwi odsepare. Nie sądziła, że jej stały klient będzie się przyglądał przez szparę w drzwiach. On nie był taki. Coś tu nie grało.
Esesman nawet nie zauważył, że dziewczyna nie przekręciła klucza w zamku. Zrzucił spodnie i wychwalając w duchu niezłomne pryncypia majora, trzymał teraz mocno nieco odstające uszy dziewczyny i przyśpieszał jej ruchy. To, co nagle poczuł w oczach, tonie był pył rajskich kwiatów. Łzy, które wytrysnęły mu na policzki, nie były łzami wywołanymi orgazmem, a paraliż, który go ogarnął i rzucił o podłogę, nie był miłosnym spazmem. Heide podrygiwał na podłodze, jakby wykonywał ruchy frykcyjne, a jego rozdęte płuca już nie chwytały powietrza.
Przerażona dziewczyna patrzyła, jak jej kapitan zawija esesmana w dywan. Przedtem wbił strzykawkę w owłosione udo esesmana, a potem usiadł na osobliwym pakunku, otrzepał rękaw z białych kryształków i uśmiechnął się do Klary.
– Byłaś bardzo dzielna – powiedział. – A jeszcze dzielniejsza będziesz, jeśli nie powiesz nikomu o tym, co się tu zdarzyło.
Twoje koleżanki zajmują się już innymi gośćmi i nie wiedzą, co się dzieje z Hauptscharführerem. A my posiedzimy tutaj wspólnie jeszcze parę chwil. Nie musisz dziś pracować. Zdrzemnij się, kochanie, miałaś ciężki wieczór.
Читать дальше