– Tak wyglądał. Siedział bez ruchu na przednim siedzeniu, obok kierowcy, tego SS – Obersturmführera, i miał zamknięte oczy.
– Możecie podać mi jakąś cechę tego adiutanta? Duży, mały, gruby, łysy, rudy?
– Mały, skulony. W płaszczu przeciwdeszczowym i kapturze. Spał.
– Dobrze, kapralu. – Mocka ogarnęła taka niecierpliwość, że poczuł swędzenie pleców. – A teraz przedstawcie mi całą sytuację. Po kolei. O której przyjechali?
Co mówili? Czy wydawali wam jakieś polecenia? Co mu odpowiadaliście? Mówcie wszystko!
– Dobrze. – Trzy zmarszczki na czole były znakiem intensywnej pracy mózgu.
– Przyjechali wieczorem. Zacząłem służbę. Ten SS – Obersturmführer był nieprzyjemny. Nie taki jak pan. Darł się, wydawał rozkazy, nie pokazał żadnych dokumentów, a kiedy je chciałem zobaczyć.
– Po kolei, kapralu. – Mock wyjął papierosy. – Mówcie po kolei, bo przestanę być taki przyjemny, zwłaszcza że nie lubię szczurobójców – groźbę swą złagodził uśmiechem i podał kapralowi ogień.
– Przyjechali wieczorem. Ten Obersturmführer krzyknął, że jedzie na ruską stronę. Kiedy go ostrzegłem, że tam niebezpiecznie, wydarł się na mnie, że jestem od słuchania jak dupa… – Hellmig się zawahał.
– Powtórzcie każde jego słowo, choćby wulgarne. – Mock wypuścił ku sufitowi kłąb dymu.
– Że jestem od słuchania jak dupa od srania – powiedział Hellmig z wyraźnym niesmakiem. – Następnie zażądał hasła i odzewu.
Podałem mu, potem ruszył.
– Jakie było hasło?
– Nasze zwykłe. Hasło: „Wzgórze Liebicha”, odzew: „Cukrownia”.
– Dobrze. Podaliście mu hasło i co dalej? – Mock spojrzał na mały ruchomy cień pod ścianą.
– Powtórzył je i zajechał pod wejście do schronu. Nie tak jak pan. Pan wtedy zostawił motocykl i poszedł na piechotę z tym drugim panem. – Hellmig przerwał i spojrzał znów na cień szczura.
– Mów o nim, nie o mnie! I skup się! – Mock czuł wzbierającą irytację.
– Dobrze. – Hellmig zdusił wypalonego do połowy papierosa, a resztę schował za ucho. – Podjechał do włazu i nic więcej nie widziałem. Słyszałem tylko huk drzwi.
– Obaj wyszli z kibelwagena? – zapytał Mock.
– Nie widziałem. Z mojej pozycji źle widać. Żarówka nad włazem do schronu nie paliła się tak jak teraz.
– Po jakim czasie wrócili? – Mock spojrzał na żarówkę, która wyglądała jak odwrócona czaszka.
– Wrócił tylko ten esesman. Tamten zginął.
– Opowiadajcie po kolei. – Mock czuł, że traci cierpliwość. Z wiekiem stawał się coraz bardziej niecierpliwy. Kiedyś podczas całonocnego przesłuchania mógł wychwytywać subtelne sprzeczności, bawić się zarzucaniem delikatnej sieci synonimów, łapać za słowa, teraz chętnie waliłby batem po tej tępej mordzie.
– Z włazu wynurzył się SS – Obersturmführer, tak? Wszedł pod plandekę, tak?
Podjechał do waszego stanowiska, tak? Był tylko on? Tak właśnie było, kapralu?
– Tak, tak było – odrzekł Hellmig. – Podjechał do nas. Był sam. Powiedział, że jego adiutant nastąpił na minę i że nie ma czego po nim zbierać.
– Czy coś wydało ci się dziwne? – zapytał Mock. Zadawał to pytanie zawsze na końcu. Uważał je za najważniejszy fragment przesłuchania.
– Coś było niezrozumiałe, coś zaskakujące?
– Wszystko – odpowiedział Hellmig. – Wszystko było dziwne. Od początku do końca.
– A co w tym wszystkim było najdziwniejsze?
– To, że było mu wesoło.
– Kiedy i komu? – Mocka zaswędziały plecy, jakby maszerowała po nich kolumna mrówek.
– Temu esesmanowi było wesoło – mruknął kapral. – A kiedy? Wtedy kiedy mówił, że tamtego rozszarpała mina. Wtedy suszył zęby. A jeszcze.
– Jeszcze co? – zapytał Mock.
– Sam adiutant był bardzo dziwny. Jakiś taki.
– Jaki?
– Jak pedał. Chyba umalowany. Nie wiem zresztą.
Mock zgasił papierosa o ścianę tunelu. Wiedział, że to, co zaraz zrobią, będzie trudne dla kaprala Hellmiga, który – jak można było wnioskować z jego młodego wieku i szczerych reakcji – niedawno znalazł się w armii i być może jeszcze nie strzelał do żadnych istot żywych poza szczurami.
Być może kapral Hellmig nigdy nie widział trupa, nie czuł trupiego smrodu.
A teraz zobaczy trupa poszatkowanego kawałkami metalu, ciało wzdęte od gazów, otoczone wianuszkiem swych ulubionych gryzoni. Spojrzy, w twarz zmarłego i nie dojrzy oczu, tylko dwie dziury wyszarpane ostrymi ząbkami małych zwierząt. Jak zachowa się kapral Hellmig – to było jasne. Ale co powie, kiedy już wyrzuci z siebie całą zjedzoną dziś zupę? Co wtedy powie młody kapral? Kogo rozpozna w gnijącym ciele? Czy małego, skulonego, sennego i umalowanego adiutanta tajemniczego SS – Obersturmführera?
– Idziemy – powiedział Mock. – Weźmiemy tego trupa. Żaden niemiecki żołnierz nie może tam zgnić. Musi zostać pochowany.
– Nie dam rady – Hellmig był przerażony. – Nie mogę. Nigdy nikogo nie grzebałem.
– Idziemy – powtórzył Mock. – Wszyscy jesteśmy grabarzami.
Poszli i wszystko poszło tak, jak to przewidział Mock. Nawet pomógł kapralowi w wypompowaniu z siebie kilku menażek zupy. Wszystko z jednym wyjątkiem. Trup miał oczy zachowane w nienaruszonym stanie. Hellmig zapewniał i bił się w piersi, że nigdy wcześniej nie widział tej twarzy. Zaklinał, że na pewno nie był to adiutant esesmana.
BRESLAU, SOBOTA 17 MARCA 1945 ROKU,
ÓSMA WIECZÓR
Kibelwagen i ciężarówka wypełniona żołnierzami zatrzymały się z piskiem opon.
Kapral Werner Prochotta z trudem wygramolił się spod plandeki i ruszył stronę posterunku przy podziemnej Viktoriastrasse. Koło zasieków z drutu kolczastego kłębili się ludzie. Obiektem ich zainteresowania był stary kolejarz, który sprawiał wrażenie pijanego. Stał wśród żołnierzy i bełkotał coś, pokazując palcem na wielki właz do bunkra, oświetlony słabą żarówką. Prochotta zbliżył się do zgromadzenia i rzekł do jednego z żołnierzy:
– Gdzie jest dowódca tego posterunku? – Donośny głos Prochotty zagrzmiał w pauzie pomiędzy dwiema bełkotliwymi wypowiedziami kolejarza.
– Jestem jego zmiennikiem.
Wszyscy żołnierze odwrócili się do Prochotty. Ich twarze były złe i napięte w jakimś oczekiwaniu. Spośród nich wyszedł młody człowiek bez czapki.
– Kapral Jürgen Hellmig – powiedział. – Jestem dowódcą.
– Kapral Werner Prochotta – przedstawił się przybyły.
– Jestem pana zmiennikiem, a tam – wskazał dłonią na grupę żołnierzy siedzących na ciężarówce – są moi ludzie.
– Proszę o rozkaz i przepustkę – Hellmig włożył czapkę i spojrzał wrogo na swojego zmiennika.
Wiedział, że podobne uczucia targają jego ludźmi. Siedzieli tutaj przez tydzień na rubieży Wielkich Niemiec, mieli poczucie, że bronią cywilizacji, że są potrzebni ojczyźnie, nawet jeden z nich ułożył pieśń o podziemnym bastionie Breslau, który prędzej zostanie zasypany, niż się podda, a teraz przychodzi jakiś bubek i każe im iść znów pod rozkazy znerwicowanego kapitana Springsa. Hellmig czuł przez chwilę, że nie może żyć bez tego, czego tak się bał i co chciał jak najszybciej zostawić za sobą.
Jutro zamiast oddechu groźnego potwora, który czaił się za betonowymi drzwiami bunkra, będzie czuł smród palonej gumy i rozlanej benzyny, a zamiast napiętego oczekiwania – mdłą i nijaką rutynę obsługi słynnych kruppowskich armat 8, 8. Hellmig nigdy nie sądził, że można uzależnić się od strachu.
Читать дальше