– Nie – powiedział Harry, nie za szybko i nie za głośno. – Mówiłeś, że będziesz ją traktował jak dżentelmen. Ufam ci.
– Mam nadzieję, że nie próbujesz wzbudzić we mnie wyrzutów sumienia, Harry. To i tak nieskuteczne. Jestem psychopatą. Wiedziałeś, że mam tego świadomość? – zaśmiał się cicho. – To przerażające, prawda? My, psychopaci, mamy nie zdawać sobie sprawy z naszego obłędu, ale ja wiedziałem o tym od zawsze. Otto też. Otto wiedział, że od czasu do czasu muszę je ukarać. Ale nie potrafił dłużej utrzymać języka za zębami. Wygadał wszystko Andrew i był bliski załamania. Musiałem więc działać. Tego samego popołudnia, gdy Otto miał występować w St. George's, przyszedłem do niego do mieszkania po jego wyjściu, żeby usunąć wszystkie ślady, mające związek ze mną. Zdjęcia, prezenty, listy, takie rzeczy. Nagle rozległ się dzwonek do drzwi. Uchyliłem lekko okno w sypialni i wyjrzałem. Ze zdumieniem zobaczyłem Andrew. W pierwszym odruchu nie chciałem mu otwierać, uświadomiłem sobie jednak, że mój pierwotny plan się psuje. Zamierzałem bowiem odwiedzić Andrew w szpitalu następnego dnia i dyskretnie podsunąć mu łyżeczkę, zapalniczkę, strzykawkę jednorazową i torebeczkę wytęsknionego proszku z dodatkiem mojej własnej mieszanki.
– Śmiertelny koktajl.
– Tak, można tak powiedzieć.
– Skąd mogłeś mieć pewność, że on to zażyje? Przecież wiedział, że jesteś mordercą.
– Ale nie zdawał sobie sprawy z tego, że ja wiem, że on o wszystkim wie. Rozumiesz, Harry? Nie wiedział, że Otto się zdradził. W dodatku ćpun na rozpoczynającym się głodzie jest skłonny do pewnego ryzyka, na przykład do zaufania człowiekowi, który w jego mniemaniu traktuje go jak ojca. Ale nad tym nie ma się co zastanawiać. Uciekł ze szpitala i stanął przed drzwiami domu.
– Więc postanowiłeś go wpuścić?
– Wiesz, jak prędko potrafi pracować ludzki mózg, Harry? Wiesz, że te sny z długimi skomplikowanymi historiami, na które, jak nam się zdaje, poświęciliśmy całą noc, w rzeczywistości rozgrywają się w ciągu kilku sekund gorączkowej aktywności mózgu? Mniej więcej tak samo zrodził się we mnie plan. Zrozumiałem, że mogę urządzić się tak, by wyglądało, że wszystkiemu winien jest Andrew Kensington. Przysięgam, wcześniej nie przyszło mi to do głowy. Nacisnąłem więc guzik domofonu i zaczekałem, aż wejdzie na górę. Stanąłem za drzwiami ze swoją cudowną ściereczką w pogotowiu.
– Z eterem.
– A potem przywiązałem Andrew do krzesła, wyciągnąłem sprzęt i resztkę narkotyku, która mu jeszcze została. I zaaplikowałem mu wszystko, żeby mieć pewność, że zachowa spokój do czasu mojego powrotu z teatru. W powrotnej drodze kupiłem więcej narkotyków i urządziliśmy sobie z Andrew prawdziwą imprezę. Pod koniec wymknęła się trochę spod kontroli i kiedy wychodziłem, wisiał na lampie.
I znów ten cichy śmiech. Harry skoncentrował się na tym, by oddychać głęboko i spokojnie. Bał się tak, jak nie bał się jeszcze nigdy w życiu.
– Co miałeś na myśli, mówiąc, że musisz je ukarać?
– Co?
– Wspomniałeś, że muszą zostać ukarane.
– Ach, to? Jak z pewnością wiesz, psychopaci często cierpią na paranoję. Albo na jakieś urojenia. W moim przypadku jest to przekonanie o tym, że moim życiowym zadaniem jest pomścić mój naród.
– Gwałcąc białe kobiety?
– Bezdzietne białe kobiety.
– Bezdzietne? – powtórzył osłupiały Harry. Rzeczywiście była to cecha wspólna ofiar, na którą nie zwrócili uwagi w śledztwie. Ale właściwie dlaczego mieliby ją zauważyć? Przecież nie było nic niezwykłego w tym, że tak młode kobiety nie miały dzieci.
– No tak. Naprawdę tego nie zrozumiałeś? Terra nullius, Harry. Kiedy tu przybyliście, uznaliście, że nie jesteśmy właścicielami tej ziemi, gdyż jej nie obsiewaliśmy. Zabraliście nam nasz kraj. Zgwałciliście go i zabiliście na naszych oczach.
Toowoomba nie musiał podnosić głosu. Słowa były dostatecznie wyraźne.
– Wasze bezdzietne kobiety to teraz moja terra nullius, Harry. Nikt ich nie zapłodnił, więc nikt nie jest ich właścicielem. Ja tylko postępuję zgodnie z logiką białego człowieka i robię to, co on.
– Ale ty sam nazywasz to urojeniem, Toowoombo. Sam rozumiesz, że to chore.
– Oczywiście, że chore. Ale choroba jest rzeczą normalną, Harry. To brak choroby jest groźny, bo wtedy organizm przestaje walczyć i rozsypuje się na kawałki. Ale urojeń, Harry, nie wolno nie doceniać. Są ważne dla każdej kultury. Weź na przykład swoją. W chrześcijaństwie otwarcie przecież mówi się o tym, jak trudno jest wierzyć, jak wątpliwości dręczą nawet najmądrzejszego i najpobożniejszego księdza. A czyż właśnie przyznanie się do wątpliwości nie jest jednocześnie przyznaniem się do tego, że wiara, według której się żyje, jest urojeniem? Wyobrażeniem, któremu sprzeciwia się rozum? Nie wolno bez zastanowienia rezygnować ze swoich urojeń, Harry. Na drugim końcu tęczy czeka cię być może zapłata.
Harry położył się na łóżku. Starał się nie myśleć o Birgitcie, o tym, że nie ma dzieci.
– Skąd wiedziałeś, że są bezdzietne? – usłyszał swój własny chrapliwy głos.
– Pytałem.
– Jak…?
– Niektóre z nich twierdziły, że mają dzieci, gdyż uważały, że je oszczędzę, jeśli powiedzą, że wychowują gromadkę malców. Dawałem im trzydzieści sekund na udowodnienie tego. Matka, która nie nosi przy sobie zdjęcia dziecka, to moim zdaniem żadna matka.
Harry przełknął ślinę.
– Dlaczego blondynki?
– To nie jest nadrzędna zasada. Po prostu minimalizuje szanse na to, że mogą mieć w żyłach krew mojego ludu.
Harry starał się nie myśleć o mlecznobiałej skórze Birgitty. Toowoomba zaśmiał się cicho.
– Rozumiem, że wielu rzeczy chciałbyś się dowiedzieć, Harry, ale rozmowy przez komórkę drogo kosztują, a idealiści tacy jak ja nie są bogaczami. Wiesz, co masz robić, a czego nie robić.
Rozłączył się. W ciągu tej rozmowy prędko zapadający zmierzch pogrążył pokój w szarej ciemności. Ze szpary w drzwiach sterczały dwa ruchliwe czułki karalucha, sprawdzające, czy droga wolna. Harry nakrył się prześcieradłem i skulił na łóżku. Na dachu za oknem samotna kukabura rozpoczęła wieczorny koncert. King's Cross szykowało się do kolejnej długiej nocy.
Harry'emu śniła się Kristin. Możliwe, że sen trwał zaledwie parę sekund w fazie REM, ale dotyczył połowy życia, możliwe więc, że zajęło to nieco więcej czasu. Kristin ubrana była w jego zielony szlafrok, gładziła go po włosach i prosiła, żeby poszedł razem z nią tam, dokąd się wybierała. Spytał ją, dokąd, ale wtedy stanęła w otwartych drzwiach na balkon między powiewającymi zasłonami, a dzieci na podwórzu tak hałasowały, że nie usłyszał odpowiedzi. Momentami słońce go oślepiało i postać Kristin całkowicie znikała mu sprzed oczu.
Wstał z łóżka i podszedł bliżej, żeby ją lepiej słyszeć, ale ona tylko roześmiała się głośno, wybiegła na balkon, wspięła się na balustradę i uniosła w powietrze jak zielony balonik.
Wolno frunęła nad dachami domów, wołając: „Wszyscy idą, wszyscy idą!”. Później w tym śnie Harry biegał po znajomych z pytaniem, gdzie będzie ta impreza, lecz oni albo nie wiedzieli, albo już poszli. Postanowił więc iść na basen do parku Frogner, ale nie miał pieniędzy na bilet i musiał przełazić przez płot.
Kiedy przedostał się na drugą stronę, zauważył, że się skaleczył. Krew kapała, znacząc czerwoną ścieżkę na trawie, na kafelkach i na wszystkich schodkach na dziesięciometrówkę. Na wieży nie było nikogo innego, położył się więc na plecach i patrzył w niebo, słuchając delikatnego plusku kropli krwi, uderzających o krawędź basenu w dole. Wydawało mu się, że wysoko na tle słońca dostrzega unoszącą się w powietrzu zieloną postać. Przyłożył dłonie do oczu jak lornetkę i wtedy ujrzał ją wyraźnie: była piękna i prawie przezroczysta.
Читать дальше