Po około dziesięciu minutach Barrett oświadczył:
– Jesteśmy prawie na miejscu. Nie cieszycie się, panowie, że przyszliście tu ze mną?
Dwie zasilane z akumulatora lampy oświetlały niewielką polanę. Światło miało wściekle żółty odcień. W jego blasku ukazał się niepokojący widok. Zwalone przez wichurę drzewa utworzyły nad naszymi głowami wysoką na prawie pięć metrów konstrukcję, niepewną jak budowla z dziecięcych klocków. Tuż za ścianą z pni majaczyło strome wzniesienie.
– Halo! – zawołał Barrett. – To ja, Phil. Wróciłem z panem Listerem i doktorem Gregorym.
Gdy nikt nie odpowiedział na jego wołanie, wzruszył ramionami.
– Może znaleźli coś innego, co trzeba było sprawdzić. Zwłoki leżą dokładnie tam, w tej szczelinie – powiedział.
Przeszliśmy z Kimberem na drugą stronę polanki. Odwróciłem się i spojrzałem na Phila. Na jego nalanej twarzy malował się głupkowaty uśmieszek. Kimber wkroczył w wąską, ślepą uliczkę między stosami kłód. Dołączyłem do niego. Zaczęliśmy wodzić wzrokiem po ziemi usłanej odłamkami gałęzi, a potem gmatwaninie pni z obu stron, szukając jakiegoś śladu. Nigdzie nie dostrzegliśmy ciała Dorothy Levin.
Kimber otworzył usta, ale zanim zdążył się odezwać, ciszę przerwał metaliczny odgłos. Phil Barrett odciągnął właśnie kurek swojego pistoletu. Nigdy w życiu nie usłyszałem bardziej czytelnego dźwięku.
Pomyślałem o moim nienarodzonym dziecku.
– Nie podoba mi się to – powiedział głośno Kimber.
Miał rację.
– Na kolana – warknął Barrett. – Obaj. Przyczołgać mi się tu z powrotem.
Popatrzyłem na Kimbera. Kiwnął głową. Rzuciliśmy się obaj na ziemię i podpełzliśmy metr czy półtora w kierunku Phila Barretta.
– Wystarczy – powiedział. Zatrzymaliśmy się.
– Gdzie są Flynn i Russ? – spytał Kimber.
– Pyta pan, czy okazali się równie naiwni jak wy? Tak. Aż się palili, żeby mi pomagać, jak pierwszy lepszy harcerzyk i harcereczka – odparł Barrett. Z jego ust lało się tyle pogardy, że gdyby mogła zabijać, obaj z Kimberem już bylibyśmy martwi.
– Gdzie oni są? – powtórzył Kimber.
Kiedy jechałem, żeby was tu przywieźć, byli dokładnie w tym miejscu – odparł Barrett. – A gdzie są teraz? Prawdopodobnie leżą przywaleni tymi klocami.
Kimber nie zamierzał ustąpić tak łatwo.
– Żyją jeszcze? – spytał.
Phil puścił jego pytanie mimo uszu. Sięgnął do torby i rzucił w moim kierunku pęczek plastykowych opasek, jakimi elektrycy mocują przewody. Gliny używają ich zamiast kajdanek.
– Doktorze Gregory, proszę zająć się panem Listerem. Gdy pan skończy, osobiście załatwię się z pańskimi nadgarstkami.
Przysunąłem się do Kimbera, który nadstawił mi złożone za plecami ręce. Zacząłem je związywać.
– Mocniej – rzucił rozkazująco Phil. Udałem, że spełniam jego polecenie.
– Czy ciało Dorothy rzeczywiście gdzieś tu leży? – zapytałem.
– Och, tak. Całkiem niedaleko stąd.
– A pan wie, gdzie ono jest, ponieważ…
– Ponieważ to ja je tam umieściłem. Zgadza się.
Zastanawiałem się, dlaczego Phil Barrett zabił Dorothy Levin. Aby chronić Raymonda Wellego? Nie, to bez sensu. Musiał przecież zdawać sobie sprawę, że zastąpi ją ktoś inny z „Washington Post” i dalej poprowadzi krucjatę przeciwko przekrętom w finansowaniu kampanii wyborczych. Więc dlaczego? Złożyłem z tyłu ręce i odwróciłem się plecami do Barretta.
– Jeszcze nie teraz – powiedział. – Najpierw proszę związać Listerowi nogi. Na wszelki wypadek, żeby nie próbował uciekać. Niech pan użyje trzech pasków. Po jednym na każdą kostkę, a trzecim zwiąże pan tamte dwa. Jasne?
– Tak.
– No, to do roboty. I niech pan nie próbuje żadnych sztuczek.
Przysunąłem się do Kimbera i zacząłem krępować mu kostki plastykowymi paskami. Nie były wystarczająco długie, żeby opasać kostki razem z nogawkami spodni. Odsunąłem więc nogawkę na jego lewej nodze i założyłem opaskę nad kostką. Potem zabrałem się do prawej nogi. Kiedy uniosłem nogawkę, Kimber poruszył się lekko i trącił mnie lewą stopą.
O co mu chodziło? Nie miałem pojęcia. Zacząłem okręcać plastykową opaskę, gdy nagle wyczułem palcami szeroki na pięć centymetrów pas opinający sztywno jego nogę tuż nad kostką. Podniesiony na duchu tym odkryciem przesunąłem rękę po łydce i wyczułem kształt pistoletu.
Zerknąłem ukradkiem na Barretta. Patrzył na wyloty dwóch ścieżek, które przecinały się na polance. Najwyraźniej czekał, że ktoś się z nich wyłoni.
Kimber wyczuł moje wahanie i zakaszlał. Phil spojrzał na niego z góry i wrzasnął:
– Zamknij się!
Kimber zakaszlał znowu. Wykorzystałem ten hałas, żeby oderwać samoprzylepne zabezpieczenie, a potem chwyciłem mały pistolet, wyjąłem go z olstra i wsunąłem mu w dłoń. Obrócił głowę i rzucił mi piorunujące spojrzenie. Nie!
– Wie pan, Kimber, wydaje mi się, że robię w życiu wszystko, jak trzeba, ale czasem okazuje się, że nie wiem, jak uniknąć zagrożenia i znaleźć… zabezpieczenie.
Roześmiał się i znowu zaniósł się kaszlem. Chyba zrozumiał, co chciałem mu powiedzieć: że nie wiem, jak odbezpieczyć jego broń. Barrett wpatrywał się akurat w strome zbocze.
– Zamknąć się, u diabła! – wrzasnął z irytacją.
Kiedy pochyliłem się nad opaską którą miałem umocować do prawej kostki Kimbera, ten klepnął mnie lekko pistoletem w bok głowy. Wziąłem broń do ręki, wsunąłem za pasek od dżinsów i pochyliłem się znowu nad kostką Kimbera. Miałem nadzieję, że pistolet jest już odbezpieczony
– Co pan zamierza zrobić, panie Barrett? – spytał Kimber.
– Zastrzelę was, a potem odpalę ładunki założone na zboczu, żeby was pogrzebać pod tymi klocami. Chodzi o to, żeby wasze ciała nie zostały odnalezione. Gdy nie ma ciał, wszystko idzie dużo łatwiej. Kiedy ktoś je znajdzie, zaczynają się kłopoty.
– Ma pan na myśli dziewczynki? – spytałem. – Dwie zamordowane dziewczynki?
– To było istne wariactwo – powiedział cichym głosem. – Pierwsza zginęła przypadkowo. A zamordowanie drugiej było głupim błędem. Ja próbowałem tylko wyprostować sprawy.
Spojrzał mi w oczy.
– Nie zabiłem ich – stwierdził z naciskiem.
– Więc dlaczego, u wszystkich diabłów, chce pan teraz zabić nas? Odwrócił wzrok.
– Bo ja… pomogłem. Później, kiedy było już po wszystkim. Uszkodziłem rury w tym szałasie i kazałem przenieść rzeczy tego parobka do domu Glorii. Ja przeniosłem ciała w górę doliny. Musiałem jechać bocznymi drogami wzdłuż Mad Creek, a potem przedzierać się przez pustkowie. Pół nocy zajęło mi holowanie na miejsce tego przeklętego skutera.
– I wszystkie te wybiegi odniosły skutek. Zwłaszcza że to pan prowadził śledztwo.
Phil wskazał ręką majaczące nad nami zbocze.
– Ta ściana jest bardzo stroma. A pnie leżące na górze ledwo się trzymają. Nie mogą się do nich dobrać nawet służby leśne. Jest tam nieduży ładunek. Gdy wybuchnie, wszystkie te kloce zjadą na dół i przywalą wasze ciała.
– A ciało Dorothy? Zrobił pan z nim to samo? – spytałem. Nie odpowiedział.
– Większość dowodów zebraliśmy na ranczu – odezwał się Kimber. – Są pod opieką Percy Smitha na komendzie policji. Czy jego też planuje pan zabić?
– Widziałem próbki, które zebraliście, i nie sądzę, żebym miał się czym martwić. W pudle, które powierzyliście Smithowi, nie ma żadnych dowodów. Obie dziewczyny zginęły w szałasie. To dlatego…
Читать дальше