Phil Barrett wyjaśnił Kimberowi, jakich spustoszeń dokonał ów huragan, i powiedział, że ciało Dorothy zostało odkryte na obszarze wiatrołomu. Zdziwiło mnie, że w ogóle mogło się znaleźć w tej okolicy. Od jesieni dziewięćdziesiątego ósmego roku ekipy ratownicze oczyściły z pni prawie osiemset hektarów dotkniętego klęską terenu, ale większa jego część była zbyt niedostępna i niebezpieczna nawet dla nich. Oglądałem zdjęcia i kasety wideo z nieuprzątniętego jeszcze obszaru. Jeśli ciało Dorothy zostało porzucone na tym terenie, poszukiwanie zwłok przypominałoby szukanie igły w stogu siana.
– Gdzie są Flynn i Russ? – zapytał Kimber.
– Zaoferowali pomoc szeryfowi Pilanderowi. Mają pełne ręce roboty tam w górze – odparł Barrett, wskazując kciukiem w kierunku Mount Zirkel Wilderness. - Flynn pomaga w zabezpieczeniu miejsca zbrodni, a Russ przeprowadza wstępne badanie zwłok. Pilander jest bardzo zadowolony, że może wykorzystać ich obecność. W okręgu Routt nie ma zbyt wielu specjalistów z ich umiejętnościami.
– Nigdzie nie znajdzie pan zbyt wielu ludzi z ich umiejętnościami, panie Barrett, nie tylko w Routt – stwierdził Kimber.
– Jasne – odparł Barrett. – A skoro mowa o specjalistach, to gdzie jest doktor Gregory? Mówiono mi, że będzie tu z panem.
Wyszedłem zza drzewa i ruszyłem w ich stronę.
– O, właśnie tu idzie – rzekł Kimber.
– Witam pana, Phil – powiedziałem. – Usłyszałem, że pan podjeżdża. Odszedłem na chwilę, żeby się odlać.
Barrett odwrócił się raptownie, jakby się bał, że zaatakuję go od tyłu.
– O, doktor Gregory. Dobry wieczór. Mam zawieźć obu panów na miejsce, gdzie znaleziono ciało.
Potrząsnąłem przecząco głową.
– W żadnym wypadku, Phil. Zgodziłem się tylko podwieźć tutaj pana Kimbera, żeby mógł się spotkać z Flynn i Russem. Na tym moja rola się skończyła. Zamierzam zjechać z powrotem na dół i wrócić do łóżka. Mam nadzieję, że jutro poznam szczegóły odkrycia zwłok Dorothy. To mi w zupełności wystarczy.
Barrett odstąpił krok do tyłu i oparł się plecami o samochód.
– Flynn bardzo zależało na pańskiej obecności, doktorze. Przewidziała, że może pan okazać niechęć do wspinania się na górę. Dokładnie tak się wyraziła – powiedział. – Że może pan okazać niechęć.
– I miała rację – odparłem. – Rzeczywiście nie mam na to najmniejszej ochoty. Gdy pan tam wróci, Phil, proszę jej powiedzieć, że okazała się bardzo domyślna. Proszę nie zapomnieć tego słowa. Domyślna.
– Nie będę nalegał, Alan, żeby pan nam towarzyszył – rzekł Kimber. Nie mam do tego prawa. Ale… może Flynn ma powody, aby uważać, że pańska obecność jest niezbędna. Proszę więc, żeby jeszcze raz rozważył pan swoją decyzję. Dojechaliśmy już tak daleko, że te parę mil nie robi chyba żadnej różnicy? – Gdy wygłaszał te słowa, przyglądałem mu się okiem lekarza. Wydawało się, że objawy ataku ustąpiły całkowicie.
Nie wyobrażałem sobie, do czego mógłbym się przydać, prócz zidentyfikowania zwłok. Po chwili namysłu postanowiłem, że zrobię to i zaraz potem wrócę do pensjonatu.
– Czy to daleko? – zapytałem Barretta.
– Nie, ale trzeba jechać gruntową drogą. Piętnaście minut. Może dwadzieścia.
– W porządku. Pojadę moim samochodem. Zrobię to, czego oczekuje Flynn, i zaraz potem wrócę. Czy to panu odpowiada, Kimber?
– Tak. Dziękuję panu.
– Niełatwo tam dojechać – odezwał się Phil. – Ostatni kawałek drogi nadaje się wyłącznie dla samochodów z napędem na cztery koła. Niech pan pojedzie ze mną, a gdy zdecyduje się pan wracać, odwiozę pana do auta.
Nie podobał mi się ten pomysł. Czułem, że jest zły, ale nie wiedziałem, dlaczego.
– Niech pan prowadzi, a ja pojadę za panem – powiedziałem.
Gruntowa droga była w niezłym stanie i początkowo jazda nie stwarzała wielkich problemów. Dawało się ominąć koleiny, a strome odcinki były krótkie. Po jakichś dziesięciu minutach Phil zatrzymał się na chwilę koło tablicy ustawionej przez służby leśne. Stanąłem obok jego explorera.
– Stąd zaczyna się trudny kawałek – powiedział. – Może zostawi pan tu samochód? Przywiozę pana, gdy będzie pan gotów do powrotu.
– Niech pan prowadzi dalej – odparłem krótko.
– Zdaje się, że go pan nie lubi – powiedział Kimber, gdy tylko podniosłem szybę w drzwiach.
Zaczęliśmy zjeżdżać w dół. Wrzuciłem drugi bieg, dostosowując się do warunków.
– Nie tylko go nie lubię, – odparłem – nie mam też do niego zaufania. Gdybyśmy znaleźli zabójcę dziewcząt, sprawa nie wyglądałaby zbyt różowo dla byłego szeryfa Phila Barretta. A gdyby się okazało że mordercą jest ktoś, kto ma powiązania z Silky Road – co wydaje się coraz bardziej prawdopodobne – wyglądałby jeszcze gorzej.
Kimber spojrzał przez okno na ciemny las.
– Zastanawiam się, kto mógł znaleźć ciało tej dziennikarki – powiedział.
– Trafna uwaga – odparłem. – Wziąwszy pod uwagę charakter terenu, istnieje duże prawdopodobieństwo, że ciało odnalazła ta sama osoba, która je tam umieściła.
Przez następne pięć minut jechaliśmy w milczeniu. Wyjąłem telefon komórkowy, bo chciałem zawiadomić kogoś ze znajomych, gdzie jesteśmy. Okazało się jednak, że pustkowie to jest poza zasięgiem stacji przekaźnikowych.
Oba samochody pokonały grzbiet stromego wzniesienia i w świetle reflektorów zobaczyłem granicę wiatrołomu. To, co niegdyś było majestatyczną, niedostępną puszczą, zamieniło się w warstwę bezładnie splątanych pni i konarów.
– Niesamowite! – wykrzyknął Kimber. Ja aż zaniemówiłem z wrażenia.
Barrett skręcił w prawo. Jechałem za nim jeszcze z pół kilometra pokrytą głębokimi koleinami dróżką, która wiodła wzdłuż granic obszaru dotkniętego katastrofą. Zwalone drzewa po lewej stronie tworzyły długą, zbitą ścianę, wysoką prawie na dwa metry. W żadnym miejscu plątanina konarów i pni nie sięgała niżej niż na metr. Wreszcie Phil zatrzymał się i wysiadł. Kimber i ja zrobiliśmy to samo. Barrett przerzucił przez ramię ciężką torbę.
– Stąd jest już niedaleko. Ale trzeba przeleźć przez parę drzew – powiedział i wskazał ręką leśne pobojowisko. – Niezły widok, co?
Widok rzeczywiście był niezły.
– Gdzie stoi samochód Russa? – zapytałem.
– Oni przyjechali tu gorszą drogą, od strony północnej – odparł Barrett. – Dopiero potem odkryliśmy ten dojazd. Gdy człowiek się w to zagłębi, zwłaszcza w nocy – dodał, wskazując wiatrołom – czuje się, jakby próbował znaleźć drogę w wielkim pudle z wykałaczkami. Wszędzie wygląda tak samo. Przekonacie się zresztą sami.
Ścieżka wijąca się przez zwały drzew przypominała tunel, nie szerszy niż moje ramiona. W wielu miejscach przewrócone pnie tworzyły niemal szczelne sklepienie. Drzewa nie leżały tam, gdzie upadły. Gwałtowna wichura miotała nimi niczym płatkami śniegu, tworząc ogromne stosy. Pnie, którymi usłane były najbardziej strome uskoki, zdawały się tkwić na swoich miejscach wbrew prawu ciążenia.
Przypuszczałem, że ścieżka, którą szliśmy, została oczyszczona przez robotników leśnych. Wkrótce pozostawione przez nas samochody znikły z pola widzenia. Phil kroczył z przodu i oświetlał drogę latarką. Ja szedłem za nim, a Kimber na końcu. Raz po raz oglądałem się za siebie, by sprawdzić, czy nie zostaje z tyłu. Ale kroczył pewnie, tak jakby posłał w diabły swój lęk przestrzeni i wysokości. Uśmiechał się niczym alpinista, który za chwilę dotrze na szczyt.
Читать дальше