Rat mieszkał w domku z drewnianych bali jakieś trzysta metrów od miejsca, w którym droga numer 131 przecina śródmieście Oak Creek. Domek miał tylko jeden pokój, długi na jakieś osiem metrów. Panował w nim nienaganny porządek. Na podłodze leżało czyste linoleum, zasłony wyglądały tak, jakby dopiero co zostały uprasowane, obok kaflowego pieca leżały równo ułożone dębowe drwa. Przypuszczałem, że gdzieś w pobliżu musi się kręcić pani Ratowa, nie znalazłem jednak innych śladów jej obecności.
Rat zaproponował nam po szklance wody. Podziękowaliśmy. Powiedział, że rozpali w piecu, żeby było cieplej. Stwierdziliśmy, że czujemy się doskonale. W końcu zapytał, co nas sprowadza.
– Chcielibyśmy zadać panu parę pytań dotyczących pracy na ranczu Silky Road przed paroma laty. Nie ma pan nic przeciwko temu?
Rat wzruszył ramionami, jakby było mu wszystko jedno, o co będziemy pytać. Był raczej niski, miał mniej więcej metr siedemdziesiąt, szczupły w pasie i barczysty. Zarost miał raczej słaby, ale jego zrośnięte na środku brwi były gęste jak żywopłot.
– Podobało mi się tam – powiedział, uśmiechając się szeroko na wspomnienie Silky Road. Odsłonił przy tym żółte od tytoniu zęby. – Próbowałem namówić Franka i tego drugiego, żeby wzięli mnie na stałe, ale nie było tam nigdy aż tyle koni, żeby trzeba było do nich trzech ludzi. Do diabła, nie trzeba było nawet dwóch, ale oni trzymali się razem i panienka Welle zdawała sobie sprawę, że jeśli chce mieć jednego, to musi wziąć obu. Nie widziałem nigdy nikogo, kto by się tak troszczył o konie i o stajennych, jak panienka Gloria. Robota u niej to by było marzenie. Oczywiście, gdyby nie przydarzyło się jej to, co się przydarzyło.
– Zastępował pan na ranczu Franka i Charlesa podczas ich wyjazdów? – zapytał Kimber.
– Tak. Przenosiłem się tam i od razu przejmowałem stajnię. Obrządzałem konie, czasami wykonywałem też inne prace.
– Gdzie pan wtedy mieszkał?
– W Hiltonie. Tak chłopcy nazywali ten szałas. Ja też. Ładny domek. Miał wolny pokój, który mogłem zająć, kiedy tam pracowałem. Była też duża weranda z widokiem na dolinę i rzekę. W szafkach pełno żarcia. Zawsze jakieś piwo w lodówce. Nie wspominam źle dni, które tam spędziłem. Czasami Frank i Cip-Cip wyjeżdżali na tydzień albo i dłużej, żeby sprzedawać czy kupować konie, albo w innych sprawach – powiedział Rat. – Czułem się jak w niebie.
– Interesuje nas szczególnie jeden wieczór w osiemdziesiątym ósmym roku. Może będzie go pan pamiętał. Zaginęły wtedy dwie dziewczyny. Jedna nazywała się Mariko Hamamoto, a druga…
– Tami Franklin. Znałem Tami, bo w tamtym okresie pracowałem czasami na ranczo jej ojca. Pamiętam ten wieczór zupełnie dobrze. Rano następnego dnia wstałem i poszedłem nakarmić konie. Niedługo potem, chyba tak trochę po szóstej, przyszedł szeryf i zapytał, czy przyłączę się do poszukiwania dwóch dziewcząt. Panienka Gloria powiedziała mi, że mogę iść.
Prawie całe dwa następne dni spędziłem na szukaniu w śniegu tych dwóch dziewczynek. Dobrze to pamiętam.
– A wieczór poprzedzający poszukiwania? Wieczór, w który one zaginęły? Widział pan na ranczu kogoś obcego oprócz państwa Welle?
Rat spojrzał na Kimbera ze szczerym zakłopotaniem.
– Widziałem szeryfa. Widziałem też panią Franklin. Ale dziewczynek nie widziałem.
Widział pan na ranczu szeryfa i panią Franklin? O której to mogło być godzinie?
– Panienka Gloria posłała mnie przed wieczorem do miasta. Jeżeli dobrze pamiętam, to chciała coś gdzieś wysłać. Dała mi też trochę pieniędzy, żebym poszedł do kina albo coś w tym rodzaju, jak już zjadę na dół do miasta. Kiedy zatrzymałem się po drodze koło jej domu, żeby wziąć tę paczkę, stał tam samochód pani Franklin. A samochód szeryfa minąłem niedaleko bramy. To było, jak mi się zdaje, o zmierzchu, może trochę później.
– A o której wrócił pan na ranczo, Rat?.
– Nie siedziałem w mieście długo. Po kinie wypiłem tylko parę piw z kumplami.
– A tej nocy spał pan w swoim pokoju w szałasie czy gdzie indziej? – spytał Kimber.
– Skąd pan o tym wie? – zdziwił się Rat. – Rzeczywiście spałem gdzie indziej. Panienka Gloria sama przeniosła moje rzeczy. Powiedziała, że w szałasie jest jakiś problem z rurami od kanalizacji. Nie pamiętam dokładnie, o co chodziło. Spałem tej nocy w pokoju gościnnym w domu państwa Welle. W najbardziej eleganckim łóżku, do jakiego wlazłem w całym życiu.
Kimber zadał jeszcze kilka pytań, ale Rat nie powiedział już niczego ciekawego. Podziękowaliśmy mu i ruszyliśmy do wyjścia. Pomyślałem, że może jest ciekaw dalszych losy dwóch kowbojów z Silky Road.
– Dowiedzieliśmy się – rzekłem – że Frank i Cip-Cip dalej pracują razem. Mieszkają na ranczu koło Austin, w Teksasie.
Rat schował ręce do kieszeni i opuścił głowę. Przez chwilę wodził czubkiem buta po podłodze.
– W Teksasie? To ci dopiero.
– Przez jakiś czas pracowali na innym ranczu, koło Dallas.
– Wiecie, panowie, ci kowboje to były prawdziwe cudaki – powiedział. Kiedy podniósł głowę, na jego twarzy malował się szeroki uśmiech.
– No i czego się dowiedzieliśmy? – spytał Kimber, kiedy wsiedliśmy do samochodu.
– Że tamtego wieczoru, gdy zaginęły dziewczęta, na ranczu przy Silky Road działo się mnóstwo rzeczy.
– Co oznacza, że jeśli zostały tam zamordowane, mamy co najmniej kilku podejrzanych i cudownie długą listę potencjalnych świadków.
– Poświęcono zadziwiająco dużo uwagi tej drewnianej chałupie. Gospodyniom zlecono dodatkowe roboty. Rat został umieszczony na noc gdzie indziej.
– Tak, rzeczywiście.
– Flynn i Russ przypuszczają, że odłamki znalezione w ranie Tami pochodzą z kamieni, użytych na obmurowania budynków na ranczu. A jeśli próbki z podłogi są rzeczywiście z drewna hebanowego, to…
Kimber westchnął ciężko.
– Nie mam pojęcia, jak długo jeszcze uda się nam utrzymać to wszystko w tajemnicy przed prasą. Ale jednego jestem pewien; powinniśmy dokończyć naszą robotę na ranczu, zanim dziennikarze dobiorą się do skóry właścicielowi.
Drogę powrotną z Oak Creek pokonaliśmy w milczeniu. Aż do przedmieść Steamboat Springs nie spotkaliśmy żadnych samochodów. Kimber ani na chwilę nie osłonił twarzy kapeluszem. Wyglądał przez boczne okno na porośnięte wysoką trawą prerie i odległe szczyty, rozmyślając Bóg wie o czym.
Kiedy stanęliśmy pod drzwiami pensjonatu, okazało się, że są zamknięte. Na szczęście klucz od mojego pokoju pasował do zamka. Na gładkim, mahoniowym blacie stołu w holu leżał list zaadresowany do pana Kimbera Listera. Zdawało mi się, że na jego widok Kimber mruknął jakieś niecenzuralne słowo, ale nie byłem tego pewien.
Wsunął palec pod skrzydełko koperty i ostrożnie je odkleił. W środku znajdowała się pojedyncza kartka. Kimber przeczytał ją, złożył, a potem przeczytał jeszcze raz.
– To od Russa i Flynn – powiedział, odwracając się do mnie. – Przypuszczają, że wiedzą gdzie jest dziennikarka. Chodzi o tę reporterkę z „Washington Post”. Chcą, żebyśmy spotkali się z nimi koło sklepu wielobranżowego w Clark. Wie pan, gdzie to jest?
Skinąłem głową.
– Oak Creek w porównaniu z Clark to istne Las Vegas. Clark to mała osada w górnej części doliny za ranczem przy Silky Road. Z jednego końca można dorzucić kamieniem do drugiego, więc znalezienie sklepu nie powinno sprawić kłopotu. Mamy spotkać się tam z nimi teraz?
– Tak. Chcą, żebyśmy wykręcili numer pagera Russa, gdy będziemy stąd wyjeżdżać. Będą czekać przed sklepem.
Читать дальше